Nasz problem z Grossem

Nasz problem z Grossem

Dodano:   /  Zmieniono: 
Esej Jana Tomasza Grossa i Ireny Grudzińskiej-Gross nie jest podręcznikiem historii. Jest raczej próbą wprowadzenia czytelnika w świat relacji, które przez podręczniki historii są przemilczane.
Przemierzałem miasto warszawskim autobusem czytając ostatnie rozdziały książki Jana Tomasza Grossa „Złote żniwa". Gdy przewróciłem ostatnią stronę, poczułem na swoim karku wzrok wyjątkowo eleganckiego jegomościa. - I jak ta książka? - zapytał tubalnym, stonowanym i iście radiowym głosem nieznajomy gentleman. Zachęcony do rozmowy zacząłem opisywać moje wrażenia. - Ale czy ty wiesz, kto to jest Gross? - przerwał moje wywody nieznajomy gentleman. Zanim zdążyłem podzielić się ze swoim rozmówcą tym, co wiem o historyku, nieznajomy gentleman przystąpił do ataku: - Czy wiesz, że on mordował Polaków podczas II Wojny Światowej? - zapytał. - Gross? Mordował podczas wojny? Przecież on urodził się po wojnie! – zdziwiłem się.

Dalsza część rozmowy z nieznajomym gentlemanem jest łatwa do przewidzenia. Ledwo uszedłem z życiem, by przekonać się, że to, co działo się na obrzeżach zagłady Żydów, ma kolosalne znaczenie dla naszej historii. Dlatego, nie zważając na treści wywiadów, artykułów polemicznych, paszkwili czy hurraoptymistycznych recenzji opowiem o tym, co działo się – według Grossa – z majątkiem polskich Żydów.

Zagłada po polsku

Esej Grossa opowiada o tym, co działo się na obrzeżach zagłady Żydów. Słowo „obrzeża" ma tu szczególne znaczenie. Oznacza ono z jednej strony proces towarzyszący biologicznej zagładzie, a z drugiej – wiąże się z położeniem geograficznym. Grabienie żydowskiej własności było udziałem mieszkańców wielu (jeśli nie wszystkich) regionów geograficznych przedwojennej Polski. Gross przytacza liczne fakty i wypowiedzi świadczące o tym, że Polacy bezpośrednio lub pośrednio uczestniczyli w zagładzie Żydów. Nie były to wyłącznie akty terroru i fizycznej przemocy. Zagłada po polsku polegała przede wszystkim na przejmowaniu żydowskiego majątku przed i po śmierci jego prawowitych właścicieli. Kradzież nie jedno ma imię – w tym przypadku było to m.in. ograbianie terenów byłych obozów zagłady. Uczestniczyli w nim tzw. kopacze - zarówno miejscowi chłopi i robotnicy, jak i funkcjonariusze milicji oraz żołnierze.

Zaszłości i ekonomia

„(…) siła sprawczą w procesie tej masowej zbrodni [Holocaustu – przyp. red.] była wolna wola, działanie i inicjatywa mnóstwa ludzi, którzy brali w niej udział. A skoro mechanizm Zagłady był napędzany energią i inicjatywą wielu ludzi, to tym samym miał wiele >>wąskich gardeł<<, dzięki którym mógł być sabotowany, opóźniany i na różne sposoby neutralizowany".

Gross zastanawia się, co powodowało ludźmi, którzy nie byli zmuszeni do mordowania Żydów, a jednak dokonywali zbrodniczych aktów. Odpowiedzi płynące z lektury są dwie: zaszłości i ekonomia.

O zaszłościach Gross pisze niewiele. Zaznacza jedynie, że niechęć do ludności żydowskiej ma w Polsce długą tradycję, podsycaną zwłaszcza przez środowiska endeckie. Dlatego też Grossa nie dziwią wypowiedzi miejscowej ludności o społecznej wendetcie, o tym, że „co Hitler zaczął, my skończyć musimy". Część polskiej ludności była po prostu wdzięczna swojemu oprawcy za to, że pozbawił ich kłopotu.

Niechęć do Żydów miała także charakter czysto ekonomiczny. To prawda, że Polacy organizowali kryjówki dla Żydów, że narażali swoje zdrowie lub życie, by wesprzeć sąsiadów, przyjaciół lub zupełnie obcych ludzi. Nikt temu nie zaprzecza. Gross wskazuje jednak na interesowność tych działań. Ukrywani Żydzi często musieli płacić za tę możliwość. I to płacić sporo. Nie gwarantowało to im jednak bezpieczeństwa. Zdarzało się, że głowa żydowskiej rodziny oddawała swojemu gospodarzowi od razu cały swój majątek, a nasycony gospodarz… denuncjował swoich gości. Wieść o takiej postawie Polaków szybko się rozeszła - w późniejszej fazie zagłady Żydzi płacili w ratach za swoje życie. Według innego scenariusza, Polacy namawiali Żydów, by ci oddali im swój majątek: a) na przechowanie zanim przejmą go Niemcy, b) bo inaczej złożą donos na policji, c) bo i tak niedługo zginą. Takie zachowania – zdaniem Grossa - były na porządku dziennym. Stawia to „pod znakiem zapytania przyjęty w polskiej historiografii pewnik, że za przechowywanie Żydów w czasie okupacji bezwarunkowo karano śmiercią (…)". Bo czy ktoś ryzykowałby życie dla kilku złotych monet?

Od Dniepru po kanał la Manche

Współpraca z hitlerowcami nie dotyczyła wyłącznie ludności polskiej. Gross podaje wiele przykładów współudziału w Zagładzie ludności litewskiej, rosyjskiej, białoruskiej, łotewskiej czy ukraińskiej. W obozie w Treblince istnieli tzw. wachmani – Ukraińcy będący łącznikami między Niemcami a miejscowymi. Stali się oni beneficjentami grabieży dokonanej na Żydach. Miejscowi gospodarze, wiedząc, że Ukraińcy przejmowali żydowski majątek, i chcąc mieć udział w zyskach, wysyłali do obozów swoje córki, by te oddawały się w zamian za niektóre dobra materialne Żydów. Gross przytacza liczne wypowiedzi świadczące o istnieniu nieformalnej zasady: aby czerpać korzyści z majątku żydowskiego, trzeba mieć swój udział w Zagładzie. Dlatego jeden z włodarzy Radziłowa odmówił przyznania petentce prawa do mieszkania pożydowskiego, tłumacząc: „Jak trzeba było likwidować Żydów, to nikogo nie było (…)".

„Pewnego dnia obudziliśmy się w miasteczku i wszyscy mieliśmy na sobie żydowskie ubrania"

Książka Grossa jest nie tylko próbą zrozumienia intencji osób współuczestniczących w Zagładzie, ale także próbą wyjaśnienia samego mechanizmu uczestnictwa i odpowiedzialności. Jaka jest granica naszej odpowiedzialności? Czy brak aktywności jest formą aktywności? Czy korzystanie z zagrabionego przez innych majątku żydowskiego można uznać za udział w zbrodni? Gross przytacza wiele argumentów skłaniających do przyjęcia szerokiego rozumienia istoty uczestniczenia w Holocauście. „W 1942 r. przybyło [do Hamburga] 45 statków z ładunkiem netto 27 227 ton przedmiotów złupionych holenderskim Żydom. Około 100 000 mieszkańców nabyło kradzione przedmioty sprzedawane na aukcjach w porcie" - cytuje izraelskiego historyka Gross.

Kościół katolicki – wielki nieobecny

Jan Tomasz Gross uderza w polskie świętości. Przyznaje, że uznanie Kościoła za najważniejszą polską instytucję walcząca z okupantem, stawia Kościół w kłopotliwej sytuacji. „Proboszcz do dzisiaj pozostaje najwyższym autorytetem moralnym polskiej wsi. Tymczasem lektura dokumentów epoki ukazuje brak reakcji księży katolickich na zbrodnię ludobójstwa, rozgrywająca się dokładnie w miejscu, gdzie pełnili służbę duszpasterską (…)" - ocenia historyk. Wielu hierarchów nie zabierało głosu w sprawie mordowania Żydów (jak abp Adam Sapieha, który nie oprotestował u Hansa Franka nazistowskich zbrodni wobec Żydów), zdarzali się jednak również księża, którzy wręcz popierali Zagładę, a część czerpała z niej materialne korzyści. Proboszcz ze wsi Jasienica, położonej niedaleko Treblinki, tłumaczył wręcz, że rozkopywanie cmentarzyska popiołów jest uzasadnione, gdyż „są to groby żydowskie i złote koronki czy biżuteria nie powinny leżeć w ziemi".

Grossproblem

Na czym zatem polega problem z książką Grossa? Na wyborze między dwiema interpretacjami uczestnictwa Polaków w zagładzie i grabieży majątku żydowskiego. „Wedle jednej interpretacji wojna to chaos, w który wszystko daje się wpisać" - pisze Gross. Innymi słowy wojna wzmaga zachowania marginesowe, dewiacyjne, niehumanitarne. I to jest absolutnie normalne i zrozumiałe. Według drugiej interpretacji, zbrodnie przeciwko Żydom były „usankcjonowaną normami praktyką zbiorową". Nie da się ukryć, że Grossowi bliżej jest do tej drugiej interpretacji. Na potwierdzenie swojej tezy przytacza liczne przykłady uczestniczenia ludności polskiej w zabójstwach, gwałtach i grabieży majątku żydowskiego. Co najważniejsze, zjawisko to miało charakter uniwersalny. Dotyczyło całego obszaru międzywojennej Polski oraz wszystkich klas i warstw społecznych.

Gross sięga głębiej, niż czynią to historycy. Sięga do naszego poczucia moralności. „Zdobywanie pozycji społecznej i dobrobytu własnym wysiłkiem jest męczące i czasochłonne. Znacznie łatwiej zgromadzone już przez innych dobra po prostu odebrać – najlepiej w majestacie prawa, które na to zezwala" – ocenia. I brzmi to jak ciężkie oskarżenie narodu, który nie chciał iść do dobrobytu drogą „męczącą i czasochłonną".

Mam nadzieję, że nieznajomy gentleman, którego poznałem w warszawskim autobusie przeczyta w końcu „Złote żniwa", bo tylko w ten sposób można zrozumieć intencje autora. Tylko w ten sposób można zrozumieć, na czym polegał mechanizm zagłady, jaki był jego społeczny i ekonomiczny czynnik. Tylko w ten sposób można zrozumieć zawiłość relacji polsko-żydowskich. Tylko w ten sposób można oczyścić się z przekonania, że polskość zawsze oznacza świętość.