Jan Paweł II zaskakiwał BOR

Jan Paweł II zaskakiwał BOR

Dodano:   /  Zmieniono: 
(fot. Wikipedia)
- To, by Jan Paweł II był bezpieczny w Polsce, było szczególnie ważne. Przygotowywaliśmy się tak, by zawsze móc zareagować, także na to, czego nie zdołaliśmy przewidzieć – wspomina funkcjonariusz BOR Stanisław Kędzierski.
Kędzierski był jednym z funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu, który brał udział w zabezpieczaniu wszystkich pielgrzymek papieża Jana Pawła II do Polski. Razem z kolegami tworzył – jak sam mówi – "niewidzialny front", który miał m.in. zapobiegać ewentualnym zamachom terrorystycznym. - Żyliśmy od jednej wizyty papieża do kolejnej. Lubiliśmy wyzwania, atmosferę, która wówczas panowała. Nam się wtedy spać nie chciało. Czy adrenalina? Raczej cel. Chyba dla większości była to satysfakcja i przyjemność. Nie przymus, ale obowiązek wynikający z tego, że chce się coś wielkiego dobrze zrobić - wspomina.

"Na 100 procent nie da rady"

Przygotowania do wizyt papieża trwały kilka-kilkanaście miesięcy. - Odpowiedzialni byliśmy za bezpieczeństwo, dosłownie za to, co się dzieje pod ziemią, na ziemi i nad ziemią. Czyli też za sprawy związane z infrastrukturą techniczną, z zagrożeniami, które mogły wystąpić. Zaangażowane w to były setki osób, funkcjonariusze, żołnierze i cywile - relacjonuje Kędzierski.

- Idiotą jest ten, który twierdzi, że zabezpieczył coś w 100 proc. Zawsze ten jeden procent zostawia się, bo może dojść do zamachu terrorystycznego. Tak się jednak przygotowywaliśmy, żeby zawsze móc zareagować i naprawić to, czego nie przewidzieliśmy - podkreśla. Podczas ostatnich wizyt papieża, musiano też brać pod uwagę jego postępującą chorobę. - Wiedzieliśmy, że program nie będzie ściśle przestrzegany co do minuty, zawsze dawaliśmy sobie komfort czasowy, aby następny punkt był mniej więcej o czasie - dodaje borowiec.

Nie na sztywno, trochę luzu

Jak wspomina Kędzierski, Jan Paweł II zaskakiwał BOR, wprowadzając zmiany w programach podróży. - Nie mogliśmy tego przewidzieć, ale byliśmy na to gotowi. Nigdy nie robiliśmy niczego "na sztywno". Dawaliśmy sobie trochę luzu na wypadek, gdyby coś się zdarzyło, np. gdyby papież chciał odwiedzić grób rodziców, mimo że nie było tego w programie wizyty - akcentuje funkcjonariusz BOR. Zazwyczaj zmiany programu następowały wzdłuż wyznaczonej i zabezpieczonej trasy. Zdarzało się jednak i takie, przy których – dodaje Kędzierski – „trzeba było się nieźle napocić". Jednym z takich momentów było zwiedzanie przez papieża we Wrocławiu Panoramy Racławickiej (w 1983 r.).

- Panorama była odrestaurowywana. Na miejscu zgromadzono dużo niebezpiecznych materiałów. Najczęściej zaskakuje nas nie to, co jest związane z terroryzmem, a przypadek – pożar, wydostanie się acetylenu z nieszczelnej butli. Musieliśmy więc wynieść wszystko, co stanowiło potencjalne zagrożenie, na bezpieczną odległość. Było nas ok. 10, mieliśmy 20 minut. Tempo było szalone, ale udało się - mówi.

Zamach raczej na znanej trasie

Szybka decyzja musiała też zapaść podczas wizyty w Krakowie, gdy papież będąc w Collegium Maius postanowił objechać krakowski rynek. - Teren ogromny. Trzeba było to jakoś zabezpieczyć. Zrobiliśmy szpaler po obu stronach kolumny i razem z kolumną biegliśmy wokół rynku - wspomina Kędzierski. Jego zdaniem w takich sytuacjach zagrożenie ewentualnymi zamachami nie jest duże. - Jeśli coś się dzieje nagle, to także ci, którzy chcieliby zrobić coś złego, nie wiedzą o tym. Jeśli ktoś planuje zamach, zrobi to raczej na trasie, która jest znana - tłumaczy.

Trudne sytuacje były też wtedy, gdy Jan Paweł II podchodził do wiernych, podawał im rękę. - To jest to bezpośrednie, potencjalne zagrożenie. Tu nie ma bohaterów, tu jest tylko doświadczenie, umiejętności nabyte w służbie i nasi koledzy to posiadają. Wiedzą, jak zareagować, na które symptomy, świadczące, że za chwilę coś się stanie, zwrócić uwagę. W ostateczności muszą zasłonić własnym ciałem - dodaje.

Tędzy chłopcy i inwalidzi

Kędzierski przyznaje, że do funkcjonariuszy docierały sygnały o tym, że mogą być przygotowywane ewentualne zamachy. Tak było m.in. w 1991 r. w Lubaczowie. 0 Dostaliśmy sygnał, że może dojść do próby zamachu i że będzie do tego wykorzystany wózek inwalidzki. Mieliśmy wyznaczony sektor dla osób niepełnosprawnych i ich opiekunów. Wezwaliśmy "tęgich chłopów" z GOPR, którzy pomagali przy podnoszeniu niepełnosprawnych osób. Sprawdziliśmy dokładnie każdy wózek - opowiada.

- Nasza praca zaczynała się nocą ok. godz. 22, 23. Pamiętam, jak bodajże podczas pierwszej wizyty papieża, przed kurią w Krakowie robiliśmy odprawę prawie 300 ludzi, ze sprzętem. W pewnym momencie, któryś z kolegów powiedział, że papież patrzy przez okno, co się dzieje. Wyszedł kardynał Franciszek Macharski i pyta: "Co wy tu robicie?". - Zażartowałem: "Będziemy kurię zdobywać" - wspomina Kędzierski.

Smutne spóźnienie

Jak mówi, zdarzały się też sytuacje, które ściskały za serce. - Gdy ładowaliśmy na samochody sprzęt po mszy w Lubaczowie, tuż po tym jak odleciały śmigłowce z papieżem, zobaczyliśmy, że polną drogą idzie tłum ludzi. Byli to nasi rodacy zza wschodniej granicy. Tak długo trzymano ich na granicy, że nie zdążyli. Proszę wyobrazić sobie, co się działo, jak ci ludzie podchodzili do ołtarza, całowali go. Wiedzieli, że papieża nie ma, ale doszli, setki osób. To było smutne - wspomina.

Kędzierski mówi też o technicznych szczegółach pracy BOR. Po wybudowaniu papieskiego ołtarza sprawdzano, czy wytrzyma napór tłumu ludzi. - Wiedzieliśmy, że jeśli coś się stanie, ludzie będą uciekać tam, gdzie jest wolna przestrzeń – w kierunku ołtarza. Po zakończeniu prac wpuszczało się więc na konstrukcję oddział prewencji lub żołnierzy i widać było, czy wytrzyma - tłumaczy.

Ciężką pracą - jak dodaje Stanisław Kędzierski - było też sprawdzanie osób wchodzących do sektorów znajdujących się najbliżej. - To było czasem po 5, po 7 tys. osób. Na pożegnanie papieża, na lotnisko w krakowskich Babicach wchodziło 25 tys. osób. Trzeba było sprawdzić każdą z nich, przy pomocy m.in. bramek elektromagnetycznych, urządzeń rentgenowskich. Nie zawsze osoby sprawdzane podchodziły do tego ze zrozumieniem - wspomina borowiec.

zew, PAP