Arabski: atakują mnie za Smoleńsk, bo przeżyłem

Arabski: atakują mnie za Smoleńsk, bo przeżyłem

Dodano:   /  Zmieniono: 
Tomasz Arabski (fot. FORUM)
- Moje dzieci dostają podłe maile i filmiki - żali się w rozmowie z "Polską The Times" szef Kancelarii Premiera Tomasz Arabski i dodaje, że ludzie, którzy oskarżają go o współodpowiedzialność za katastrofę smoleńską uprawiają politykę. - Atakują mnie, bo spośród osób, które organizowały wizytę, tylko ja przeżyłem - podkreśla.
- W pierwszym okresie, kiedy oskarżenia zaczęły się pojawiać, patrzyłem na nie jak na coś tak absurdalnego, że trudno było się do tego odnieść. Jak w sposób merytoryczny dotknąć czegoś, co, najzwyczajniej w świecie, jest kłamstwem? Kłamstwem, które rani - mówi o zarzutach pod swoim adresem Arabski.

Arabski odrzuca wszelkie zarzuty pod swoim adresem. Zapewnia, że Polska nie zagwarantowała Putinowi, iż w obchodach 70 rocznicy zbrodni katyńskiej nie weźmie udziału prezydent Lech Kaczyński. - Jestem szefem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Zajmuję się, w ramach swoich kompetencji w dużej mierze częścią agendy politycznej, ale również organizacją wizyt premiera. Nie zajmuję się wizytami prezydenta. Tak, jak nie zajmowałem się wizytami świętej pamięci Lecha Kaczyńskiego, tak też nie zajmuję się wizytami prezydenta Bronisława Komorowskiego - podkreśla Arabski. A co ze słynną wojną o krzesło w Brukseli, kiedy to właśnie Tomasz Arabski odmówił prezydentowi Kaczyńskiemu samolotu? - To są dwie różne sprawy. Jaki jest związek między faktem, że nie udostępniłem samolotu, który zarezerwowałem dla premiera, a tym, że prezydent poleciał do Katynia? Żaden. Oczywiście, awantura o krzesło nie jest żadnym powodem do dumy. Ale ona nie ma żadnego związku z tym, co się stało później, 10 kwietnia - zapewnia Arabski.

"Loty? To nie ja"

Szef Kancelarii Premiera podkreśla, że "nie organizuje lotów". - Proszę o ich zrealizowanie i dotyczy to służbowych lotów Prezesa Rady Ministrów bądź osób uprawnionych do tego, by w określonych przypadkach udostępnić im samolot - precyzuje. - W 90 proc. przypadków nawet nie orientuję się, kto, kiedy i gdzie tym samolotem leci. Żaden z urzędników Kancelarii Premiera nie zajmuje się tym, co pani nazywa zabezpieczaniem lotu. Nie mam o tym pojęcia, ani nikt w kancelarii nie wie jak takie karty lotów wyglądają - dodaje. I żali się, że jest atakowany przez opozycję ponieważ "z czterech osób, które były zaangażowane w organizację tych dwóch wizyt, żyje tylko on". - Ja nadzorowałem organizację wizyty premiera. Nieżyjący szef Kancelarii Prezydenta Władysław Stasiak organizował wizytę prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Minister Andrzej Przewoźnik, sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa organizował uroczystości katyńskie pod względem merytorycznym. MSZ, w tym przypadku minister Kremer, który zajmował się w resorcie kwestiami wschodnimi, koordynował i spinał obie wizyty pod kątem dyplomatycznym. Wszyscy oni zginęli w katastrofie. A ja żyję. Dla tych, którzy mają dużo złej woli, w oczywisty sposób, stałem się osobą, na którą spogląda się ze szczególnie złą emocją. Nie mam żadnej wątpliwości, że ci ludzie wykorzystują tę tragedię dla uzyskania efektu politycznego. Uważam, że postępują haniebnie - podkreśla.

- Nie miałem wpływu na okoliczności katastrofy. I nie sądzę, aby cokolwiek z tego, co robiłem mogło spowodować, by wydarzyło się inaczej. Nikt nie spodziewał się tego, co się zdarzy. Co powinienem był zrobić, aby jej nie było? Nie dopuścić do tego, żeby pan prezydent poleciał 10 kwietnia? To, że poleciał, było jego decyzją - mówi Arabski. I zapewnia, że nie boi się treści raportu komisji Jerzego Millera.

Droga do Smoleńska - "wyścigu nie było"

Arabski wspomina również wyjazd z premierem do Rosji 10 kwietnia. Zapewnia, że - wbrew zarzutom polityków PiS - Donald Tusk nie ścigał się z Jarosławem Kaczyńskim w drodze na lotnisko Siewiernyj. - Byłoby lepiej, gdyby ci, którzy nas oskarżają, przyjęli, choćby teoretycznie, że jesteśmy ludźmi, a sytuacja była graniczna i niewyobrażalne jest myśleć w takich kategoriach - mówi. - Wielokrotnie szukaliśmy kontaktu z Jarosławem Kaczyńskim, moi urzędnicy kontaktowali się między innymi z Pawłem Kowalem, ja z Maciejem Łopińskim, bo mieliśmy świadomość, że powinniśmy lecieć razem. Ciągle otrzymywaliśmy informację, że zostaniemy poinformowani, czy do tego wspólnego lotu dojdzie. Czekaliśmy. Godzinę, drugą, trzecią. Wiadomość, że jednak z tego lotu Jarosław Kaczyński nie skorzysta, sekretariat premiera otrzymał smsem o 16.30 Chwilę później potwierdziłem tę informację w rozmowie z min. Łopińskim. Wylecieliśmy więc dość późno i tyle jeśli chodzi o fakty - wspomina wydarzenia z 10 kwietnia Arabski. - Z mojej perspektywy nie wydarzyło się nic, co miałoby potwierdzić tezę o ściganiu się. Jechaliśmy nocą, bardzo szybko, był jakiś kłopot na granicy, nie zauważyłem nawet, kiedy minęliśmy autobus czy kolumnę z bratem zmarłego prezydenta i jego współpracownikami z PiS. Nie zauważyłem tego. Już po tym, jak ich minęliśmy, jeden z moich urzędników zadzwonił do mnie, mówiąc, że ma informację, że oni są wstrzymywani. Ale nie miałem żadnej możliwości ingerencji - zapewnia.

"Polska The Times", arb