PO, PiS - i koniec

PO, PiS - i koniec

Dodano:   /  Zmieniono: 
Platforma Obywatelska z Joanną Kluzik-Rostkowską, Bartoszem Arłukowiczem, Dariuszem Rosatim to dobra wiadomość zarówno dla fanów partii Donalda Tuska, jak i dla zwolenników Jarosława Kaczyńskiego. Bo oto coraz bardziej „oczywistą oczywistością” staje się fakt, że w polskiej polityce można być albo z PO, albo z PiS. Tertium non datur.
Pojawienie się Kluzik-Rostkowskiej na konwencji Platformy w Gdańsku nie było wprawdzie takim zaskoczeniem, jak wcześniejsze przejście Bartosza Arłukowicza do PO, ale było niewątpliwie „transferem" bardzo symbolicznym. Oto posłanka, która jeszcze tydzień temu była szefową partii, mającej ambicje uwolnić Polskę od politycznego duopolu PO-PiS, teraz będzie sama ten duopol umacniać w jednej z drużyn. W ten sposób PJN, który miał „ruszyć z posad bryłę świata" polskiej polityki – stał się dowodem na to, że w polskiej polityce nic się zmienić nie da. Można być albo z Tuskiem, albo z Kaczyńskim. Albo zająć się uprawą szparagów, tudzież innym niepolitycznym zajęciem.

Platforma puszczając oko na prawo (Jan Filip Libicki? Paweł Poncyljusz?) i na lewo (Bartosz Arłukowicz, Dariusz Rosati, Włodzimierz Cimoszewicz, środowisko SdPl) sygnalizuje, że najbliższa kampania wyborcza znów będzie prowadzona pod hasłem: „Wszystkie ręce na pokład! PiS się zbliża". Donald Tusk przypominając w Gdańsku o tym, że „miłość jest ważniejsza od polityki", a „PO to miejsce dla każdego kto chce służyć Polsce” nie ma zamiaru dokonywać jakiejś precyzyjnej identyfikacji celów jakie chce realizować Platforma, ani ideologicznych sztandarów pod jakimi chce je realizować. Skoro PO jest miejscem i dla Arłukowicza, i dla Gowina – to znaczy, że faktycznie miejsce w Platformie może znaleźć każdy. Każdy kto boi się powrotu Jarosława Kaczyńskiego i jego pretorianów. „Może nie jesteśmy idealni…” – mówi premier i wszyscy wiedzą, że ta część zdania, której premier nie wypowiada brzmi: „ale oni są znacznie gorsi”. A skoro są gorsi – to trzeba ich powstrzymać. No a z kim ich powstrzymywać jeśli nie z PO? SLD? Zobaczcie – Bartosz Arłukowicz jest już u nas, nie wierzył, że jego partia zatrzyma PiS. PJN? Przecież założycielka tej partii też już zasiliła nasze szeregi. Morał? Każdy głos nie oddany na PO, będzie głosem oddanym na PiS.

Korzyść z pozyskiwania polityków z lewa i z prawa jest dla Platformy oczywista. Ale korzyść z kolejnych transferów do PO odnosi też PiS. Bo Platforma dając sygnał wyborcom, iż „nie ma niePiS-owskiego życia poza PO", jednocześnie czyni PiS jedyną alternatywą dla siebie samej. To druga strona „transferowego medalu". Na kogo bowiem ma głosować wyborca, który jest niezadowolony z rządów PO-PSL? Na SLD? Ale przecież to prawie to samo co Platforma, skoro Arłukowicz wczoraj był w SLD, a dziś wchodzi w skład rządu, a Cimoszewicz startuje do Senatu z cichym poparciem PO. Na PJN? Jak wyżej – tylko zamiast nazwiska Arłukowicz wstawiamy nazwisko Kluzik-Rostkowska. W najbliższych wyborach PiS nie odzyska wprawdzie dzięki temu władzy – ale uzyska zapewne dobry wynik i solidny przyczółek w Sejmie, z którego prezes Jarosław Kaczyński będzie mógł skierować huraganowy ogień na rząd. A gdy po ośmiu latach Platformy u władzy wyborcy zapragną odmiany – na palcu boju zostanie tylko PiS.

PO zyskuje, PiS zyskuje, a kto traci? Niestety wyborcy. Bo choć polaryzacja sceny politycznej sama w sobie nie jest zła (system dwupartyjny od wieków funkcjonuje bardzo sprawnie w USA), to jednak polaryzacja made In Poland sprowadza się do tego, że zamiast dyskutować o problemach i szukać rozwiązań politycy sprowadzają swoją aktywność do straszenia elektoratu przeciwnikami, a elektorat chętnie bierze w tych igrzyskach udział. W rezultacie jeśli mamy problemy na A2 – to zamiast podyskutować dlaczego je mamy, i jak ich uniknąć, z jednej strony słyszymy okrzyki „hańba", a z drugiej gromkie „nic się nie stało". I nawet jeśli ktoś z tej drugiej strony w głębi ducha wie, że coś się jednak stało, to nie da tego po sobie poznać, bo przecież celem nadrzędnym jest obrona Polski przed tymi pierwszymi – a nie autostrady, emerytury, system finansów publicznych etc. Po drugiej stronie frontu jest dokładnie tak samo – w rezultacie zamiast uprawiać politykę w Polsce wszyscy ćwiczą się w sztuce rzucania błotem w przeciwnika.

A jeśli któryś polityk przypadkiem nie nauczył się rzucać błotem celnie i boleśnie, to niech będzie spokojny. Zbliża się kolejny czteroletni kurs na koszt podatnika.