Zabici gazetą

Dodano:   /  Zmieniono: 
 
Och, jak my to kochamy. My – media i wy – widzowie, czytelnicy. My podsuwamy wam pod nos ofiarę i zapraszamy do linczu. Wy oglądacie upadek ofiary. My mamy oglądalność i nakład, wy satysfakcję – znany i potężny upadł.

Wszystko w sterylnie komfortowych warunkach. By obejrzeć egzekucję, gawiedź nie musi, jak w średniowieczu, wybierać się na miejski rynek. Wystarczy zasiąść na kanapie, włączyć telewizor, zajrzeć do gazety. Głowę sprawcy podają nam na tacy.

Półtora miesiąca temu dzielni nowojorscy prokuratorzy i gorliwe w  swych prokuratorskich zapędach media podali nam na tacy głowę szefa Międzynarodowego Funduszu Walutowego Dominique’a Straussa-Kahna. Gwałciciel. Zboczeniec. Zwyrodnialec. Nikt nie miał wątpliwości. Paski na dole ekranu w informacyjnych telewizjach biły po oczach. Reporterzy z  emfazą mówili o wyuzdanych praktykach Francuza. Publika miała poczucie, że kara została wymierzona. Szefem MFW nie będzie. Prezydentem Francji nie będzie. Jest poniżony. A więc możliwy jest błyskawiczny upadek. A  więc ktoś wczoraj wszechmocny jutro może być pariasem. Ulga. Poczucie sprawiedliwości. A sąd? Jaki sąd, skoro egzekucja już nastąpiła?

Minister Ziobro, wielki zwolennik szybko działających sądów, słusznie wyczuwał nasze ciągotki. Sądowe młyny mielą powoli, a lud żąda krwi już dziś, natychmiast. Pal sześć wyrok. Zatrzymanie skazańca należy sfilmować w  telewizji. Ofiarę zgnoić zawczasu. Tak, żeby widok złoczyńcy odpowiednio utrwalił się w naszych głowach. Tak, żeby nie było od niego odwołania. Barbarze Blidzie nie zafundowano takiego seansu jak Straussowi-Kahnowi. Nie zdążono. Zepsuła show, choć kamery były już gotowe. Niedługo przed śmiercią obejrzała w telewizji przygrywkę do swego aresztowania. Wiedziała, co miało być dalej. Wiedziała, bo wcześniej to widziała. Krzysztof Piesiewicz samobójstwa nie popełnił, co życzliwi mu ludzie przyjęli z ulgą. A przecież wielu nie zdziwiłoby się, gdyby je popełnił. Bo gawiedź dostała mięso. Już nigdy nie będzie adwokatem w todze ani ważącym słowa, moralizującym w telewizji subtelnym intelektualistą. Został facetem w sukience. Nawet jeśli w sądzie wygra, tej kliszy z głów ludzi nigdy nie usunie.

Roman Polański i Włodzimierz Cimoszewicz, Józef Oleksy i Michael Jackson, doktor Mirosław G. i Maciej Zięba, Małgorzata Niezabitowska i… wielu innych. Co ich łączy? Przecież są wśród nich ludzie winni i niewinni, zasługujący na karę i ci, którzy nigdy nie powinni stanąć pod pręgierzem. Więc co ich łączy? Jedno. To, że pod tym pręgierzem ustawiono ich, jeszcze zanim do sprawy wzięły się sądy. Tracili dobre imię. Albo szacunek publiczności. Albo sympatię znajomych. Albo pieniądze. Albo karierę. Albo zdrowie. Albo – jak w  przypadku Barbary Blidy – życie.

Dla mediów byli jednodniową albo parotygodniową sensacją. Chwilowym newsem, rozrywką, igraszką. Z  morza łajna najczęściej wygrzebywali się latami. Czasem bezradnie i bez rezultatu. Czasem całkiem skutecznie. Ale nigdy z aż takim powodzeniem, by blizny zniknęły, by ślady infamii nie pozostały.

Medialne sądy z egzekucją w pakiecie są doraźne, ale ich skutki bardzo często są definitywne. Wyrok zaoczny – egzekucja naoczna. Wszystko przypomina współczesne reality show z praktykowanym wciąż w wielu miejscach na  świecie kamienowaniem. Kamienowanie w Iranie czy w Arabii Saudyjskiej potępiamy, bo jest niehumanitarne. Te dokonywane na naszych oczach i z  naszej ręki nadmiernej refleksji nie budzą. Nawet nie musimy myć rąk, bo  nawet nie zdążyliśmy ich sobie pobrudzić.

Infantylizm współczesnych mediów ma dwa odcienie. Czasem kuriozalna i zupełnie nieprzystająca do rzeczywistości idealizacja znanych postaci. Czasem bezceremonialny, okrutny lincz na nich. Najlepiej, gdy są to te same osoby. Wzloty i upadki, kariera i poniżenie, uśmiechnięte twarze i  upadek na twarz, śmiech i łzy. Dom Wielkiego Brata oferuje cały pakiet usług. Seanse adoracji i seanse nienawiści.

Jaki wniosek wyciągamy z kolejnych odcinków medialnego serialu pod tytułem „Upadek"? Chyba wyłącznie taki, że serial, nawet jeśli jest odrażający, to się ogląda. Chcemy więcej, chcemy mocniej, dosadniej. A co, gdy okazuje się, że wszystko to była ściema, zmyła, humbug, manipulacja, prowokacja, insynuacja, oszczerstwo? Sorry, tak to jest w życiu. Nie wolno mieć pecha.

Jest takie pojęcie character assasination, w dosłownym tłumaczeniu: zabijanie charakteru. Dla twórców seriali oznacza to  eliminowanie bohaterów. Szerzej ujmując, jest to świadoma próba zniszczenia czyjejś reputacji za pomocą kłamstw, półprawd czy  insynuacji. Media nie są aż tak straszne, by czynić to aż z takim wyrachowaniem i perfidią. One to czynią w imię służby odbiorcom, czyli nam.

Wiedzą, czują, czego chcemy. Wiemy, czujemy, czego chcecie. Tyle razy to testowaliśmy. Zawsze z dobrym skutkiem. Więc bez obawy. Refleksji nie będzie. Ciąg dalszy nastąpi