Trzy kolory – szary

Trzy kolory – szary

Dodano:   /  Zmieniono: 
(fot. WhiteSmoke Studio)
Ponad półtora roku temu premier Tusk powiedział, że nie wyobraża sobie, by Krzysztof Piesiewicz dalej pełnił funkcje publiczne. Za trzy miesiące będziemy wiedzieli, czy wyobrażają sobie to wyborcy. Czy Piesiewicz powinien kandydować? Odpowiadam – ma obowiązek.
Senator Piesiewicz, decydując się na kandydowanie, podjął decyzję ryzykowną. Jego sprawa trochę już przyschła. Teraz ożyje na nowo. Wywlekane będą szczegóły z nieszczęsnej historii szantażowania go przez grupę przestępców. Znowu padną pytania – uległ szantażowi czy nie, zabawiał się w sukience czy go w nią z premedytacją przebrano, brał narkotyki czy nie.

Krzysztof Piesiewicz tak naprawdę nigdy nie prowadził kampanii wyborczej. Wystarczało jego nazwisko na wyborczej liście. Dziś sama deklaracja, że chce startować, wzbudzi wielkie kontrowersje. Senator o tym wie. Wie, że są tacy, którzy będą próbowali zafundować mu przemarsz przez kolejny departament piekła i obsadzić go w głównej roli w „Krótkim filmie o dobijaniu".

Pytanie o to, czy Piesiewicz powinien kandydować, jest w gruncie rzeczy wersją innego pytania. Czy  jeden epizod w życiu człowieka jest ważniejszy niż 40 lat życia, służby, odwagi, prawości? Zdaję sobie sprawę, że wielu powie, iż w wypadku polityka jest ważniejszy. Wielu powie, że Piesiewicz, w najlepszym razie, wykazał się naiwnością, łatwowiernością i to go jako polityka dyskwalifikuje. To nie są argumenty, które można zbagatelizować. Ale są i inne. Zasługi Piesiewicza dla wolnej Polski są naprawdę wyjątkowe. Wykazywał się odwagą w czasach, gdy odwaga jeszcze nie staniała. Służył krajowi mądrością, wiedzą i doświadczeniem. Przy okazji razem z  Krzysztofem Kieślowskim dawał nam powody do dumy i do chwil refleksji. I  co z tego, powie ktoś. Niech sobie pisze dalej scenariusze albo wykłada na uniwersytetach.

Musimy się na coś zdecydować. Albo chcemy narzekać, że w parlamencie roi się od miernot, albo chcemy z niego eliminować człowieka wybitnego, który – tak, nie jest aniołem, tak, okazał słabość – ale na senatora nadaje się jak mało kto. Czy Senat będzie bez wybitnego prawnika Piesiewicza lepszy czy gorszy? Oczywiście, że gorszy. Szczególnie że do policzenia wybitnych senatorów wystarczą palce obu rąk. Borusewicz, Romaszewski, Cimoszewicz, Andrzejewski, jeszcze kilka osób. I tyle. Nie chcemy Piesiewicza w Senacie? Nie chcemy, by  kandydował? Czyli – jak rozumiem – Piesiewicz powinien być pozbawiony prawa do kandydowania, a np. senatorowie z PiS, panowie Bender, Cichoń, Kraska i Ryszka pielgrzymujący do wspierającego antysemitów pana Kobylańskiego, któremu oddają hołdy, mają z tego prawa skorzystać. Dlaczego? Bo rozgrzeszenie daje im ojciec Rydzyk, a  Piesiewicz nie dostał rozgrzeszenia od „Super Expressu"?

Piesiewicz kandydować nie musi. Ma z czego żyć. Ma co robić. Formalnie był politykiem, ale w istocie był raczej parlamentarzystą na etacie polityka. Kariery politycznej nie robił. Nie chciał. Nie musiał. Jego senatorski mandat był potwierdzanym w kolejnych wyborach przez setki tysięcy ludzi mandatem do wypowiadania się w kwestiach najważniejszych. Krzysztof Piesiewicz, inaczej niż cała masa parlamentarzystów, nie  zdobywał mandatu dzięki partyjnemu logo. Zawdzięczał go sobie, zaufaniu, które zdobył. Stracił je? Może u wielu tak, a może u bardzo wielu nie. Jest jeden sposób, by się o tym przekonać – poddać się wyborczej weryfikacji.

Piesiewicz, tak uważam, ma obowiązek kandydować. Nie tylko dlatego, że  niekandydowanie byłoby pośrednim przyznaniem się do winy, byłoby zwycięstwem szantażystów i medialnych naganiaczy. Wyborcy powinni mieć prawo powiedzieć, co myślą o kandydacie Piesiewiczu. Również o tym, jak ważą zasługi całego życia i wstydliwy epizod sprzed kilku lat. I my, i  Krzysztof Piesiewicz musimy ten wyrok wyborców przyjąć z szacunkiem i  pokorą. Niezależnie od tego, jaki będzie.

Za chwilę zabrzmi pewnie w  mediach oskarżycielski chór katonów, moralistów i rycerzy bez skazy, zawsze gotowych do rzucenia kamieniem. Będą próbowali odstrzelić kandydata Piesiewicza już na starcie. Ale być może mu tylko pomogą. Bo  Polacy, mam wrażenie, nie lubią linczów.

Senatora Piesiewicza poznałem prawie ćwierć wieku temu na spotkaniu ze studentami prawa zorganizowanym przez nieżyjącego Janusza Kochanowskiego. To było spotkanie z wielkim adwokatem, słynnym po procesie zabójców księdza Popiełuszki. Następny raz widziałem go w Los Angeles, w dniu ceremonii wręczania Oscarów, do  których nominowany był z Krzysztofem Kieślowskim. Nie, służba Polsce i  zasługi dla Polski nie mogą dawać immunitetu na całe życie i na wszystko, co się w nim zdarzy. Ale dają prawo do – jak mówią Amerykanie – drugiej szansy.

Krzysztof Piesiewicz ma prawo poprosić wyborców o  drugą szansę. Czy ją od nich dostanie? Z niecierpliwością czekam na  odpowiedź. Będzie ona dotyczyła nie tylko Piesiewicza.