Dlaczego Kaczyński nie będzie Orbanem

Dlaczego Kaczyński nie będzie Orbanem

Dodano:   /  Zmieniono: 
Sprawa trzech eurodeputowanych PiS – Zbigniewa Ziobry, Jacka Kurskiego i Tadeusza Cymańskiego – nie mogła skończyć się inaczej, jak tylko usunięciem niepokornych (od pewnego czasu) polityków z partii. Dlaczego? To proste – pomimo iż decyzja została podjęta z zachowaniem pozorów wewnątrzpartyjnej demokracji – tak naprawdę jedyną siłą sprawczą w PiS był, jest i pewnie jeszcze długo będzie Jarosław Kaczyński. Kwestionowanie tego stanu rzeczy, jest zamachem na istotę PiS-u – a więc ten, kto się na to decyduje, musi odejść.
Prawo i Sprawiedliwość nie jest partią demokratyczną. Jest za to, jak to trafnie określił Marian Piłka, formacją polityczną w stylu oenerowskim, gdzie jedynym władcą i dysponentem partii jest jej przywódca. Przywódca, który w dodatku demokratą nie jest – choć od czasu do czasu musi się poddawać demokratycznym procedurom obowiązującym w III RP. Brak demokracji w PiS jest wyraźnie zapisany w statucie ugrupowania. Statut wskazuje wprawdzie, że ponad przewodniczącym partii jest jeszcze Kongres – ale diabeł tkwi w szczegółach. Rzecz bowiem w tym, że decydujący wpływ na kształtowanie władz wszystkich szczebli partii, a co za tym idzie na wybór delegatów na wspomniany Kongres wywiera... tak, tak - prezes partii. Kaczyński trzyma w ręku wszystkie sznurki – i wszystko wskazuje na to, że dopóki nie odejdzie z polityki, będzie je mocno ściskał.

Trudno uwierzyć w to, że Zbigniew Ziobro i stojący za nim działacze poważnie myśleli o przebudowie partii. Jeżeli tak jednak było - to politycy ci wykazali się dużą naiwnością. PiS jest skonstruowany w taki sposób, że nie ma w nim miejsca na wewnętrzną dyskusję, na zmianę profilu, na budowę oddolną programu i struktur. Wielkim archikratorem, alfą i omegą jest bowiem Jarosław Kaczyński. Tak, to prawda – podobną sytuację obserwujemy obecnie w Platformie Obywatelskiej – ale Donald Tusk swoją pozycję może uzasadniać rozmiarami kolejnych zwycięstw. Jest więc hegemonem tak długo, jak długo odnosi sukcesy. W przeszłości Kaczyński też mógł legitymować się wyborczym sukcesem i nośnym programem, który działał na wyobraźnię Polaków. Ale lata minęły, program się zdezaktualizował - a Kaczyński trwa, bo swoją pozycję niejako „wbudował" w strukturę PiS.  

Kaczyński wygrał - buntownicy odeszli, a partia pozostała homogeniczna. Pozostała też bezwolna, pozbawiona choćby zalążków intelektualnego fermentu, niezdolna do pozyskania nowego elektoratu i wygrywania wyborów. Ale to nie wydaje się problemem dla Jarosława Kaczyńskiego, któremu nie zależy już chyba na wyborczym zwycięstwie. Gra, którą prowadzi prezes PiS, toczy się już tylko o zachowanie status quo w partii. W tej grze Kaczyński może liczyć na grono oddanych i nie mających żadnych aspiracji działaczy. Wszyscy ci, którzy mieli mniejsze lub większe ambicje zrealizowania jakiegoś programu, wdrożenia jakiejś idei - już dawno tę formację opuścili.

Jarosław Kaczyński swoimi kolejnymi decyzjami przez lata pracował na sukces… Platformy Obywatelskiej. Pracowałby również na sukces SLD – gdyby tylko lewica miała lidera większego formatu niż Grzegorz Napieralski. Dzięki Kaczyńskiemu PO nie musi się zbyt bardzo starać o sympatię wyborców - wystarczy, że w miarę dobrze administruje państwem i co jakiś czas wskaże na Kaczyńskiego przypominając, że „jeśli nie my – to oni".

Dziś trudno zrozumieć dlaczego po sześciu kolejnych porażkach Jarosław Kaczyński dalej uchodzi za wizjonera, genialnego stratega i człowieka rozumiejącego „co w polskiej duszy gra". Z perspektywy lat widać, że nawet podwójne zwycięstwo wyborcze PiS w roku 2005, było mniej zwycięstwem Kaczyńskiego, a bardziej porażką Tuska, z której ten ostatni potrafił jednak wyciągnąć wnioski. Kaczyńscy wygrali wybory z 2005 roku nie dlatego, że przedstawili nośny program społeczny, lecz dlatego, że zapowiedzieli rozliczenie skompromitowanej aferą Rywina lewicy. Obecnie Kaczyński mami naiwnych wizją drogi węgierskiej, Fideszu i Victora Orbana. Nie wspomina jednak o tym, że Orban zbudował poparcie na integrowaniu różnych nurtów węgierskiej prawicy i na inicjatywach oddolnych. PiS jest natomiast partią starych, przegranych działaczy, a Kaczyński zamiast budować siłę prawicy – pozbawia ją znaczenia. Toruje za to drogę dla centrolewicy, którą – przy dezintegracji prawicy – czekają długie lata rządów. Rządów, które już się rozpoczęły, bo dziś wyrazicielem interesów centrolewicowych wyborców jest … Donald Tusk.