Czas start!

Dodano:   /  Zmieniono: 
Tomasz Lis, fot. WhiteSmoke Studio
Żaden europejski przywódca nie ma takiej władzy, jaką ma w Polsce Donald Tusk. Żaden nie ma więc takich szans na zrobienie czegoś wielkiego i na żadnym nie spoczywa aż taka odpowiedzialność za nieskorzystanie z okazji.
Piątkowe exposé premiera może być w Polsce najważniejszym politycznym wystąpieniem od czasu exposé Tadeusza Mazowieckiego w 1989 r. Sytuacja Polski nie jest oczywiście tak dramatyczna jak wtedy. Oczekiwania ludzi nie są tak wielkie jak wtedy. Niepewność jutra nie jest tak ogromna jak w tamtych dniach. Ale jednocześnie sytuacja Europy, a więc potencjalnie także Polski, jest najtrudniejsza od kilkudziesięciu lat – brak nadmiernych oczekiwań i umiarkowana niepewność jutra są zatem bardziej wynikiem naszej nieświadomości niż racjonalnego osądu sytuacji.

Wielu publicystów i ekspertów mówi, że słowa premiera nie będą miały wielkiego znaczenia. Z dwóch względów. Po pierwsze, sensownych słów było ich zdaniem wiele, a często niewiele z nich wynikało. Po drugie, jak podkreślają,dużo zapowiedzi z exposé nie zostało zrealizowanych. Cóż, z  całym szacunkiem, można to powiedzieć właściwie o każdym exposé każdego premiera. Jeśli exposé sprzed czterech lat miało rzeczywiście jakąś, rzekłbym organiczną wadę, to była nią jego długość i wynikająca z niej niepewność odbiorców, co na liście życzeń i obietnic jest najważniejsze, a co mniej ważne, co zrobić absolutnie trzeba, a co zrobić można ewentualnie.

Dziś trzeba mieć nadzieję, że zamiast czegoś, co Amerykanie nazywają „laundry list", długiej listy rzeczy do wyprania, dostaniemy konkrety. A  więc, że tym razem nie będziemy świadkami koncertu życzeń i symfonii obietnic. Wystarczy krótkie wystąpienie, w którym premier wypunktuje, co  i kiedy zrobi. Punktów nie musi być wiele, bo wielość punktów będzie tylko zmniejszać wiarygodność zestawu. 9 października Polacy powiedzieli, kto ma w Polsce rządzić. Teraz premier musi powiedzieć Polakom po co.

Skąd wiara w to, że usłyszymy coś naprawdę ważnego i że premier na serio opisze nam coś, czego będziemy świadkami w najbliższych latach? Otóż w  swym, nawiasem mówiąc, bardzo dobrym wystąpieniu na posiedzeniu Rady Krajowej PO, Donald Tusk wskrzesił tak nielubiane przez niego w  poprzedniej kadencji słowo „reformy". Na pewno nie był to przypadek, bo  dwa dni później minister Rostowski w 15-minutowym wywiadzie radiowym słowa „reformy" użył cztery razy. W tym trzy razy słowo „reformy" były opatrzone przymiotnikiem „strukturalne”. To już nie są żarty. Władza właśnie zapowiada, że nie będzie mówić, żeby mówić, ale że będzie mówić, żeby powiedzieć. Od półtora roku w tym miejscu apelowałem do premiera o  wizję,odwagę i wiarę w to, że Polaków można przekonać do rzeczy trudnych, jeśli tylko na serio wyjaśni się nam, dlaczego rzeczy trudne są niezbędne. Na exposé Donalda Tuska czekam więc, nie ukrywam, z  niecierpliwością i z nadzieją.

W tym tygodniu poznamy i exposé, i skład rządu. To drugie wydaje mi się mniej istotne. Najważniejsze nazwiska i tak już znamy. Nawiasem mówiąc, ma szef rządu z kogo wybierać. Bo przecież można sobie wyobrazić, że w  razie konieczności za jakiś czas w rządzie mogliby się znaleźć i Janusz Lewandowski, i Jerzy Buzek, i Danuta Hübner, i Dariusz Rosati, i Hanna Gronkiewicz-Waltz, i Jacek Saryusz-Wolski, i Andrzej Olechowski, i Jan Krzysztof Bielecki. Łatwo więc sobie wyobrazić wymianę nawet całej drużyny na zupełnie inną, wcale nie gorszą, a być może lepszą. Gdy spojrzeć na zasoby kadrowe innych partii, to dysproporcja wydaje się miażdżąca, niekiedy wręcz komiczna.

Czasem słuchając opozycji, można odnieść wrażenie, że miał rację Jarosław Kaczyński, gdy mówił, że jego debata z Donaldem Tuskiem nie  miałaby sensu, bo odbywałaby się w oparach absurdu. W istocie w oparach absurdu toczyłaby się debata z kimś, kto mówi, że ulegamy dyktatowi Niemiec i Francji (to zupełnie inaczej niż Grecja, Portugalia, Włochy czy Hiszpania), kto plecie o jakiejś wojnie cywilizacyjnej w kraju, kto twierdzi, że demokracja jest u nas zagrożona, bo piekarza, którego lider opozycji odwiedził przed wyborami, teraz odwiedził sanepid. Słaba merytorycznie i personalnie opozycja to jednak nie atut, ale  słabość premiera. Dlaczego? Bo oznacza to, że w praktyce on sam będzie decydował, jak korzystać ze swej olbrzymiej władzy. Następne cztery lata będą więc dla Tuska trudnym testem pokazującym, czy stać go na samoograniczenie, samokontrolę, autodyscyplinę, a także – tak, tak –  autoironię. Będziemy mieli bowiem nie Donalda „nic nie mogę" Tuska, ale  Donalda „w praktyce mogę wszystko" Tuska.

Olbrzymia władza to olbrzymie możliwości i wielkie pole manewru, ale i  olbrzymia odpowiedzialność, olbrzymie ryzyko, olbrzymie pokusy. Powodzenie Tuska i powodzenie Polski w najbliższych latach w wielkim stopniu zależą od tego, czy i w jakich sytuacjach premier będzie umiał mówić „tak, tak, tak", a w jakich zdobędzie się na jednoznaczne „nie, nie, nie". To właśnie od tej jego umiejętności zależy, czy za cztery lata premier to nam będzie mógł zameldować wykonanie zadania.