Prywatne krzepi

Dodano:   /  Zmieniono: 
Dlaczego Emil Wąsacz nadal powinien być ministrem skarbu


W tym roku wpływy z prywatyzacji będą rekordowe i wyniosą 20 mld zł. To prawie pięćdziesięciokrotnie więcej niż w 1993 r. Prawdziwe prywatyzacyjne przyspieszenie nastąpiło w 1998 r. i jest skutkiem polityki ministra Emila Wąsacza. W pierwszym roku jego urzędowania sprywatyzowano majątek wart ponad 7 mld zł, w drugim - ponad 13 mld zł. Mimo że oponenci Emila Wąsacza - także w rządzącej koalicji AWS-UW - uważają, że minister w ekspresowym tempie i "za bezcen" wyprzedaje majątek narodowy, analizy ekspertów dowodzą, iż państwowe firmy sprzedajemy za późno - wcześniej uzyskano by o wiele wyższe ceny. A majątek skarbu państwa sprzedajemy nie tylko dlatego, że prywatne firmy są kilkunastokrotnie rentowniejsze od państwowych, ale też z tego powodu, że w najbliższych latach tylko system emerytalny trzeba wesprzeć 60 mld zł. Wpływy z prywatyzacji zostaną przekazane również pracownikom sfery budżetowej, którzy otrzymają rekompensaty przyznane orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego. Tych pieniędzy nie da się uzyskać w inny sposób. Prywatyzacyjna polityka Emila Wąsacza i rządu Jerzego Buzka nie ma więc alternatywy. Jeśli nawet w przyszłym roku wybory wygra SLD, będzie musiał tę politykę kontynuować.
W 1990 r. w Polsce istniały 8453 przedsiębiorstwa państwowe, z czego w ostatnich latach sprywatyzowano 4,9 tys. Część firm przestała istnieć lub połączyła się z innymi. W rezultacie pod koniec ubiegłego roku w rejestrach figurowało 2790 przedsiębiorstw państwowych. Minister Emil Wąsacz nadal zarządza majątkiem wartym 140 mld zł. To - przynajmniej na papierze - mniej więcej tyle, ile posiada najbogatszy Amerykanin, Bill Gates. Sektor prywatny wytwarza już jednak 60 proc. PKB (70 proc. produkcji przemysłowej) oraz zatrudnia 70 proc. siły roboczej. Niemal wszystkie przedsiębiorstwa prywatne mogą się przy tym pochwalić wyższą wydajnością, rentownością, więcej także eksportują.
- Bez prywatyzacji nie byłoby w Polsce transformacji ustrojowej - mówi Wiesław Kaczmarek, minister przekształceń własnościowych w rządzie SLD-PSL. - Prywatyzacji zawdzięczamy powstanie nowych instytucji i całych segmentów rynku, na przykład papierów wartościowych i giełdy. Przyczyniła się również do upowszechnienia w naszym kraju nowych pojęć - na przykład rynek kapitałowy, fundusze inwestycyjne, marketing czy logistyka. Prywatyzacja jest więc dla mnie nie tylko procesem redystrybucji majątku, ale także źródłem zmiany mentalności.
Prywatyzacja przebiega jednak w naszym kraju wolniej, niż zakładano na początku lat 90., i to głównie z powodów ideologicznych. Przez większą część ostatniej dekady "państwowe" traktowano lepiej niż "prywatne", kultywowano iluzję kontroli nad gospodarką poprzez aktywny udział państwa na rynku. Efekt był taki, że większość państwowych firm generowała deficyt, a w nagrodę otrzymywała umorzenia zaległych podatków i składek na ZUS. Tempo prywatyzacji spadło zwłaszcza w latach 1994-1998. Nadal 2,7 tys. przedsiębiorstw pozostaje pod kontrolą skarbu państwa, a istnieje jeszcze ogromna sfera tzw. socjalizmu gminnego, czyli zarządzany przez gminy majątek komunalny.
Do opóźnienia procesów prywatyzacyjnych w znacznym stopniu przyczyniło się traktowanie konsolidacji przedsiębiorstw państwowych jako alternatywy dla prywatyzacji. Dotyczyło to i dotyczy przede wszystkim sektora paliwowego i cukrowniczego. - Konsolidacja jest dobrym pomysłem, mogącym służyć poprawie warunków prywatyzacji. Niestety, może być równocześnie wygodnym sposobem odwleczenia jej w cza- sie - mówi prof. Witold M. Orłowski z Niezależnego Ośrodka Badań Ekonomicznych. - W wypadku Nafty Polskiej kolejne projekty konsolidacji opracowywane i odrzucane już chyba od ośmiu lat wydają się być bardziej pretekstem do opóźniania prywatyzacji niż środkiem do jej przeprowadzenia.
Głównym założeniem rządowego programu dla branży naftowej było utworzenie dwóch konkurencyjnych ośrodków produkcyjno-handlowych - Polskiego Koncernu Naftowego i Rafinerii Gdańskiej. Większościowy pakiet akcji gdańskiej spółki miał być sprzedany inwestorowi branżowemu. Do transakcji jednak nie doszło, gdyż jesienią 1998 r. okazało się, że oferty złożone przez zagraniczne koncerny są niekorzystne. W ten sposób utrwalił się chroniony przez państwo duopol, dyktujący ceny na naszym rynku.
Konsolidacja zamiast prywatyzacji była też główną przyczyną zapaści polskiego cukrownictwa. Ubiegły rok cukrownie zamknęły stratą ponad 200 mln zł. Ten rok zapowiada się jeszcze gorzej - straty mogą się podwoić. Podatnicy otrzymują rachunek za funkcjonowanie uchwalonej głosami koalicji PSL-SLD ustawy cukrowej. Spółki, które miały się zająć prywatyzacją branży, do dziś się z tego zadania nie wywiązały. Nie jest wykluczone, że większość państwowych zakładów (do państwa należy 61 z 76 cukrowni) nie doczeka prywatyzacji, gdyż wcześniej zbankrutuje. Eksport jest nieopłacalny, bo polski cukier jest dwukrotnie droższy, niż wynoszą ceny światowe (ok. 200 USD za tonę). Lansowany ostatnio przez polityków PSL (częściowo także AWS) projekt powołania państwowego koncernu Polski Cukier SA stanowi - zdaniem Janusza Lewandowskiego, byłego ministra przekształceń własnościowych - niezawodny patent na opóźnienie restrukturyzacji i prywatyzacji tej branży. - Mamy "skonsolidowany", czyli zmonopolizowany, przemysł naftowy, wcześniej "skonsolidowaliśmy" kopalnie węgla (spółki węglowe), niecierpliwią się zwolennicy "skonsolidowania" produkcji i handlu cukrem. W ten sposób różne branże bronią się przed konkurencją rynkową, chcąc się rozwijać kosztem konsumentów - ocenia prof. Cezary Józefiak, przewodniczący rady Centrum im. Adama Smitha. - Konsolidacja w przemyśle nie jest więc alternatywą prywatyzacji, lecz ucieczką i od prywatyzacji, i od konkurencji.
Prywatyzacja jest jednak coraz trudniejsza, a Ministerstwo Skarbu Państwa musi jednocześnie zmienić struktury całych branż i firm, by nadawały się one do sprzedaży. Dzięki tym działaniom w 1999 r. sprzedano jednak prawie 80 pakietów akcji za ponad 13 mld zł. Zdaniem ministra Emila Wąsacza, jest to skutek działań sprzed półtora roku, kiedy obejmował urząd. Za największe swoje sukcesy w ubiegłym roku minister uważa dokapitalizowanie PZU obligacjami Banku Handlowego wartymi 800 mln zł (dzięki temu firma stojąca na krawędzi katastrofy zaczęła sobie dobrze radzić), debiut giełdowy Polskiego Koncernu Naftowego i rozpoczęcie prywatyzacji PLL LOT. Strategia średniookresowa wicepremiera Leszka Balcerowicza zakłada, że w 2006 r. prywatna gospodarka będzie wytwarzać 90 proc. PKB. Do 2001 r. ma być sprywatyzowane 70 proc. aktywów należących do skarbu państwa. Większą część dochodów mają stanowić wpływy z prywatyzacji kapitałowej, przeprowadzanej głównie poprzez publiczne oferty. Sprzedane będą zarówno duże pakiety akcji firm, których państwo jest jedynym właścicielem (np. Rafinerii Gdańskiej), jak i spółek częściowo sprywatyzowanych, na przykład TP SA, w której państwo ma nadal większościowe udziały. Sprzedana będzie też reszta udziałów skarbu państwa w banku Pekao SA (prawie 14 proc. kapitału, czyli niemal miliard złotych), 13 proc. akcji PBK wartych ok. 300 mln zł, 14 proc. akcji Polskiego Koncernu Naftowego wartych 1,2-1,3 mld zł. Ewentualna sprzedaż 20-30 proc. akcji KGHM mogłaby przynieść - według dzisiejszych cen - 1-1,5 mld zł. Trzeba by do tego dodać wpływy ze sprzedaży 20 proc. akcji PZU, wartych ok. 2 mld zł. Sprzedaż na giełdzie pakietu akcji Rafinerii Gdańskiej (30-40 proc.) może z kolei przynieść ok.1,5 mld zł. Łączne wpływy z tegorocznej prywatyzacji można zatem szacować na 20 mld zł. Część tej kwoty będzie musiała zasilić tegoroczny bud- żet. Autopoprawka rządu zakłada m.in. zwiększenie deficytu budżetowego i większą dotację dla ZUS (z planowanych 11,8 mld zł do 20 mld zł). Ekonomiści są zgodni, że dochody ze sprzedaży majątku powinno się przeznaczać przede wszystkim na restrukturyzację gospodarki, a nie na spłacanie bieżącego zadłużenia. Rząd nie ma jednak wyboru. - Gdyby nie wydawać tych pieniędzy, lecz je gromadzić, budżet i tak musiałby pozyskać fundusze, na przykład poprzez podniesienie podatków albo dodrukowanie pieniędzy. Byłoby to jeszcze gorsze rozwiązanie - uważa prof. Witold M. Orłowski. - Jeżeli wydajemy te pieniądze na finansowanie trudnych i kosztownych, lecz bardzo potrzebnych reform, jest to pewnego rodzaju inwestycja. Te koszty i tak trzeba było ponieść - dodaje prof. Cezary Józefiak. Dla tegorocznej prywatyzacji duże znaczenie będzie miał sektor finansowy. Skarb państwa sprzeda dużym inwestorom pakiet akcji PBK SA (12 proc.), w publicznej sprzedaży znajdzie się też 9,1 proc. akcji Pekao SA. Prywatyzacja PKO BP zacznie się prawdopodobnie dopiero po 2001 r. Dotychczas prywatyzacja sektora bankowego odbywała się przy znaczącym udziale zagranicznych inwestorów.
- Gdyby tego nie uczyniono, w krótkim czasie krajowe banki zostałyby i tak wyparte z naszego systemu bankowego przez zagraniczną konkurencję - uważa Bohdan Wyżnikiewicz z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. - To podnosi jakość usług, wpływa na modernizację. PKO BP oferuje na przykład wiele nowych produktów, które pojawiły się tylko dlatego, że zostały wymuszone przez zagraniczną konkurencję. Udziałowcy zagraniczni dysponowali pod koniec 1999 r. niemal 60 proc. kapitału banków komercyjnych w Polsce. Banki zagraniczne miały ponad 50 proc. udziałów w funduszach własnych sektora i 47 proc. w aktywach. Inwestycje zagraniczne w polskim sektorze bankowym sięgnęły 4,5 mld zł. Część ekonomistów i polityków (głównie PSL i AWS) twierdzi, że grozi to utratą kontroli państwa nad tym sektorem. - Argumenty broniących polskiego sektora bankowego przed obcym kapitałem wyglądają jak wyjęte z podręczników ekonomii sprzed 50 lat - twierdzi prof. Orłowski. - Jeśli nawet sprzedamy bank krajowym inwestorom, to i tak nie mamy pewności, że za trzy lata nie przejmą go inwestorzy zagraniczni, nie płacąc przy okazji nic budżetowi. Te fobie mają źródło w wyobrażeniu świata sprzed stu lat, gdy sądzono, że Niemiec z Francuzem i Włochem czyhają, żeby sobie Polskę podporządkować. Zdaniem Andrzeja S. Bratkowskiego z Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych, o zachowaniu narodowego charakteru systemu bankowego mówi się głównie w krajach, gdzie nie brakuje kapitału. Słaby polski bank gorzej będzie służył gospodarce niż dobry, ale z kapitałem pochodzącym z zagranicy.
Alicja Kornasiewicz, wiceminister skarbu, uważa, że sprywatyzowanie PKO BP (kontrolującego ok. 30 proc. rynku) i Banku Gospodarki Żywnościowej - poprzez ofertę skierowaną do polskich inwestorów zgrupowanych w otwartych funduszach emerytalnych - zmieni wysokość dotychczasowego udziału kapitału zagranicznego w całym sektorze bankowym do 30 proc. Banki potrzebują jednak silnych kapitałowo, stabilnych inwestorów. Takich w rodzimym systemie finansowym dotychczas nie było. Powodzenie reformy emerytalnej i rozwój OFE mogą tę sytuację zmienić.
Więcej możesz przeczytać w 4/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.