Krzywe zwierciadło lustracji

Krzywe zwierciadło lustracji

Dodano:   /  Zmieniono: 
Na grze teczkami jeszcze nikt dobrze nie wyszedł. Zawsze obracało się to przeciw tym, którzy nimi wymachują
Trwa mój proces lustracyjny. Zdecydowałem się stawać przed tym sądem, aby nikt nie powiedział, że stawiam się ponad prawem, że przysługują mi jakieś specjalne względy. Sprawując urząd prezydencki, rozdawałem nominacje sędziowskie i łańcuchy z godłem Rzeczypospolitej, w których majestacie trzecia władza feruje wyroki - to zobowiązuje. Stawiłem się więc przed oblicze sprawiedliwości i dzisiaj trochę tego żałuję. Samo dowodzenie, że człowiek, który obalił komunizm, nie był komunistycznym agentem, uważam za głęboko żenujące. Ale sprawiedliwość podobno jest ślepa, a niepełnosprawnym się wiele wybacza.

Nie ma racji Adam Michnik, pisząc w "Gazecie Wyborczej", że jest to proces przeciwko "Solidarności". Jest to proces przeciwko mnie osobiście, przeciwko mojemu dobremu imieniu. Inna rzecz, że w przededniu dwudziestej rocznicy porozumień sierpniowych ktoś, kto nie jest w stanie historii zmienić, może próbować ją zohydzić.
Najbardziej dotkliwe jest dla mnie to, że na jednej szali położono moją osobę i prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Stanowi to krańcowy brak zrozumienia historii ostatnich dwudziestu lat. Pan Aleksander Kwaśniewski nie był tajnym współpracownikiem dlatego, że był współpracownikiem jawnym. Ja nie byłem tajnym współpracownikiem, bo byłem przeciwnikiem jawnym. Byłem nim co najmniej od grudnia 1970 r., gdy byłem jednym z przywódców strajków stoczniowych. Kto nie rozumie, jaka między tymi dwoma stanowiskami rozciąga się przepaść, ten nie rozumie nic ze współczesnej historii Polski.
Drugą sprawą wprawiającą mnie w zażenowanie jest to, że największymi autorytetami wydającymi świadectwo moralności są byli oficerowie Służby Bezpieczeństwa. To byli przez wiele dziesiątków lat moi przeciwnicy, przeciwników należy szanować, ale czynienie z nich autorytetów moralnych to już gruba przesada. To byli ludzie, którzy posługiwali się najbrudniejszymi metodami, szantażem, włażeniem do najintymniejszych części ludzkiego życia, a teraz są praktycznie bezkarni. Ich ofiary muszą się tłumaczyć, lecz oni sami wydają certyfikaty niewinności. Moje poczucie sprawiedliwości buntuje się przeciwko temu. Proces lustracyjny powinien stwierdzać, czy ktoś był, czy nie był porządnym człowiekiem, czy może z odwagą spojrzeć sobie w lustro. Okazał się jednak krzywym zwierciadłem.
Jestem mimo wszystko zwolennikiem lustracji. To bardzo nieprzyjemne i poniżające dla mnie, ale trzeba przez to przejść jak przez choroby wieku dziecięcego - choroby wieku dziecięcego w późniejszym okresie bywają zabójcze. Nie w imię przeszłości, ale w imię przyszłości. Chodzi o to, by nikt nie mógł grać tymi brudnymi kartami. O wyrok sądu jestem dziwnie spokojny. Nigdy nie współpracowałem ze Służbą Bezpieczeństwa, więc nie mam się czego obawiać. Nawet zeznania pana Antoniego Macierewicza - który nie zalicza się do kręgu moich przyjaciół - są dla mnie korzystne. Niepokoi mnie tylko technika obstrukcji stosowana przez rzecznika interesu publicznego. Jest to metoda przewlekania sprawy, stawiania coraz to nowych wniosków dowodowych (nie wnoszących niczego do sprawy), odsuwania rozstrzygnięcia w nieskończoność. Uniemożliwia mi to prowadzenie kampanii wyborczej, pozyskiwanie wolontariuszy i funduszy na kampanię. Metoda ta może się okazać skuteczna w paraliżowaniu mojej kampanii prezydenckiej. Boleję nad wykorzystywaniem sprawy lustracji do bieżących rozgrywek politycznych. Ta sprawa (to jest lustracja) powinna być elementem bezpieczeństwa państwa, a nie jego destabilizacji, nie destabilizacji jego demokratycznych procedur.
Dowodami w sprawie są kserokopie dokumentów, które - jak pisze w "Tygodniku Powszechnym" minister Krzysztof Kozłowski - w roku 1990 "anonimowo spłynęły do mnie, ponieważ byłem uważany za 'człowieka Mazowieckiego'. Ktoś najwyraźniej sądził, że premier wykorzysta te materiały w przedwyborczej kampanii". U podstaw ich sfabrykowania i podrzucenia leżał zatem doraźny interes polityczny. Taki też interes stał za autorami tak zwanej "nocy teczek" z czerwca 1992 r. Taki też stoi za autorami mojej rozprawy lustracyjnej. Pocieszam się tylko jednym, że na grze teczkami jeszcze nikt dobrze nie wyszedł. Zawsze obracało się to przeciw tym, którzy nimi wymachują. Wierzę, że tak będzie i tym razem.

Więcej możesz przeczytać w 33/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.