Krwawe zaprzysiężenie (aktl.)

Krwawe zaprzysiężenie (aktl.)

Dodano:   /  Zmieniono: 
Podczas ceremonii zaprzysiężenia nowego prezydenta Kolumbii Alvaro Uribe, lewaccy rebelianci ostrzelali z moździerza miejsce uroczystości. Zginęło 16 osób.
Podejrzewa się, że ataku dokonały lewackie Rewolucyjne Siły Zbrojne Kolumbii (FARC). Uribe w majowych wyborach prezydenckich odniósł druzgocące zwycięstwo, wygrywając już w pierwszej turze. Startował jako kandydat niezależny, po tym jak zapowiedział, że pokona marksistowską partyzantkę.
Rewolucyjne Siły Zbrojne Kolumbii (FARC) oficjalnie nie ogłosiły, że są odpowiedzialne za atak, ale w Kolumbii nikt poza nimi nie byłby w stanie przeprowadzić takiego ostrzału moździerzowego. Rebelianci z tego największego kolumbijskiego ugrupowania zapowiadali zresztą wcześniej, że zakłócą przebieg środowych uroczystości.
Pałac prezydencki został ledwie draśnięty, a czterech strażników odniosło tam niegroźne obrażenia. Za to w położonych całkiem niedaleko dzielnicach nędzy zginęło - wg EFE - 16 osób, a 50 zostało rannych. Trupy leżały na ulicach pełnych śmieci; policja strzelała w powietrze, aby rozpędzić tłum biedaków i dopuścić na miejsce ekipy ratunkowe.
Wojskowi sugerują, że pociski po prostu chybiły celu albo przedwcześnie eksplodowały.
Atakom nie zapobiegł ani amerykański samolot wojskowy latający nad Bogotą, ani helikoptery kolumbijskiej armii, ani 20 tys. żołnierzy i policjantów patrolujących ulice. Po raz pierwszy ceremonia nie odbyła się na centralnym placu Bolivara, ale w pilnie strzeżonym gmachu parlamentu. W całym kraju do pilnowania bezpieczeństwa zmobilizowano 200 tysięcy funkcjonariuszy różnych jednostek.
Choć policja poinformowała, że udało się jej zapobiec wielu zamachom, a w dniach poprzedzających zaprzysiężenie zarekwirowano kilka ton materiałów wybuchowych i broni, cztery eksplozje wstrząsnęły Bogotą już na trzy godziny przed zaprzysiężeniem. Lekko rannych zostało wtedy 14 osób.
Wg AFP, władze rozpracowały też dwa spiski - jeden zmierzał do samobójczego ataku na pałac prezydencki z użyciem samolotu; celem drugiego miał być helikopter Alvaro Uribe.
Uribe w majowych wyborach prezydenckich odniósł druzgocące zwycięstwo, wygrywając już w pierwszej turze. Startował jako kandydat niezależny, a poparcie zdobył obiecując bezwzględną walkę z nękającymi kraj rebeliantami. W przemówieniu inauguracyjnym nieco odszedł od tej retoryki.
"Nie akceptujemy przemocy ani tej, która jest wymierzona w rząd, ani tej, która ma go bronić - powiedział, wg AFP, prezydent. - W obu przypadkach chodzi o terroryzm". Nie przypomniał zapowiedzi z czasów kampanii, że rozprawie z FARC mają towarzyszyć zwiększone wydatki na obronę.
Uribe nie wykluczył negocjacji z rebeliantami, ale tylko pod warunkiem zrezygnowania przez nich z przemocy i terroru. "Proponujemy demokrację, czyli zastąpienie broni argumentami" -  powiedział deputowanym i senatorom.
Prezydent w ataku FARC na rodzinną farmę stracił w latach 80. ojca. Sam był celem kilkunastu zamachów, jeszcze jako burmistrz rodzinnego miasta Medellin i gubernator prowincji Antioquia.
Wygłaszając przemówienie, nie wiedział o masakrze na pobliskich ulicach. Reuters pisze, że gdy współpracownicy podeszli potem do niego, na wieść o ataku zbladł. Do zakończenia uroczystości o niczym nie miało również pojęcia sześciuset gości, w tym kilku zaproszonych na zaprzysiężenie prezydentów południowoamerykańskich i hiszpański następca tronu, książę Filip.
Uribe ma poglądy prawicowe, jest głęboko wierzącym katolikiem, a  hasłem swojej kampanii wyborczej uczynił bezwzględną walkę z  rebeliantami. Wykorzystał fakt, że polityka negocjacji, prowadzona przez jego poprzednika, Andresa Pastranę, zakończyła się fiaskiem.
Na zapowiedzi Uribe jeszcze z czasów kampanii bojówki FARC zareagowały kolejnym szantażem. Ogłosiły, że albo z urzędu ustąpią wszyscy burmistrzowie, albo rebelianckie bojówki ich zabiją.
Zadania, jakie stoją przed Uribe, to zakończenie wojny domowej, walka z korupcją oraz produkcją i przemytem narkotyków, a także poprawa warunków życia najuboższych. Ich realizacja może się okazać trudna, bo po Argentynie kolejne kraje Ameryki Południowej padają ofiarą kryzysu gospodarczego, którego skutków Kolumbia bardzo się obawia.
Poprawie sytuacji finansowej kraju i walce z korupcją ma służyć zapowiedziane przez Uribe referendum w sprawie rozpisania przedterminowych wyborów i zastąpienia obecnego dwuizbowego Kongresu parlamentem jednoizbowym. "To pozwoli oszczędzić pieniądze" - argumentował prezydent. Wiadomo już, że spora część członków Kongresu jest przeciwko, a sprzeciw polityków w tej sprawie stawia pod znakiem zapytania również powodzenie innych planów prezydenta.
"W ciągu czterech lat mojej kadencji nie sposób wszystko załatwić - przyznał Uribe. - Ale nie będziemy szczędzili wysiłków".
AFP pisze, że Uribe wyciągnął rękę do FARC. Agencja pisze, że  zaproponował, aby w referendum padło też pytanie, czy do nowego parlamentu mają wejść przedstawiciele rebeliantów. "Rząd stworzy specjalne okręgi wyborcze, albo bezpośrednio mianuje pewną liczbę kongresmenów, którzy mieliby reprezentować grupy zaangażowane w  negocjacje pokojowe (czyli rebeliantów)" - głosi projekt ustawy, do którego dotarła AFP.
Krytycy nowego prezydenta, w tym wiele organizacji obrony praw człowieka, obawiają się jego planów utworzenia gigantycznej sieci informatorów cywilnych. Przypominają też, że za rządów Uribe w  Antioquii gwałtownie wzrosła liczba ofiar skrajnie prawicowych bojówek Zjednoczonych Sił Samoobrony (AUC).
Uribe liczy też na pomoc USA. Oczekuje, że Waszyngton, który przez ostatnie cztery lata przeznaczył ponad 1,5 mld dolarów na  pomoc w walce z przemytem narkotyków, jeszcze bardziej zaangażuje się w wojnę z partyzantami.
W ciągu 38-letniej wojny domowej w Kolumbii zginęło ponad 200 tys. osób. W ostatnich dziesięciu latach z kraju uciekły dwa miliony Kolumbijczyków. FARC i mniejsza skrajnie lewicowa organizacja, Armia Wyzwolenia Narodowego (ELN), są odpowiedzialne za 80 proc. uprowadzeń polityków, biznesmenów i dziennikarzy, którzy odważyli się krytykować działalność marksistowskich partyzantów.
FARC, ELN i AUC w 2001 roku zabiły 3500 ludzi. W sumie w  szeregach trzech największych armii walczy ok. 30 tys. partyzantów: według różnych szacunków, 15-17 tys. w FARC, 9-10 tys. w AUC i około 4-5 tys. w ELN. Do oddziałów wcielani są nawet 11-letni chłopcy. Liczbę nieletnich walczących po stronie partyzantów szacuje się na 7 tysięcy.
nat, pap