Nie wystarczą cztery ziobra…

Nie wystarczą cztery ziobra…

Dodano:   /  Zmieniono: 
Podobno generałowie są zawsze doskonale przygotowani do poprzedniej wojny. Podobnie jest z Solidarną Polską i Zbigniewem Ziobrą.
„Wystarczą cztery ziobra, by Polska była dobra" – śpiewał jakiś czas temu Andrzej Rosiewicz. W Solidarnej Polsce „ziobra" są już trzy – Zbigniew, Jan i Kazimierz (dwaj ostatni to posłowie, pierwszego przedstawiać chyba  nie trzeba). Gdyby doliczyć do tego Patrycję Kotecką-Ziobro (wieść gminna niesie, że jak na dobrą „szyję familii” przystało, ma pełną kontrolę nad ruchami głowy rodziny), albo Witolda Ziobrę (brat, który też – znów trzeba powołać się na wieść gminną – ma wiele do powiedzenia jeśli chodzi o kolejne posunięcia Zbigniewa) okazałoby się, że cztery ziobra zostały zabezpieczone. Teraz więc czas na dobrą Polskę.

Problem w tym, że Rosiewicz swoją piosenkę śpiewał cztery lata temu – i nawet wtedy była ona nieaktualna. Polacy potrzebowali bowiem „ziobrów" w 2005 roku. Wtedy to, zszokowani aferą Rywina i zmęczeni pomniejszymi aferami z politykami SLD w roli głównej (kto dziś pamięta o Starachowicach? Albo o Marku Dochnalu i Andrzeju Pęczaku?), chcieli rządów prawych i sprawiedliwych szeryfów, którzy zbirów wytropią i przykładnie ukarzą. Surowi inkwizytorzy mieli być lekarstwem na kawiorową lewicę. Żeby zobaczyć jak rzednie mina Millerom i Oleksym – warto było przymknąć oko na niedostatki Kuchcińskich i Suskich. W 2005 roku PiS (i Lech Kaczyński – w wyborach prezydenckich) było tym, czego Polacy potrzebowali.

Wystarczyły jednak dwa lata by sytuacja zmieniła się diametralnie. Antyestablishmentowa inkwizycja zaczęła być męcząca – zwłaszcza, że oznaczała ona rządzenie od kryzysu do kryzysu, ponieważ agenci wrażych sił garnęli się do rządu jak muchy do miodu. Zamiast zadać śmiertelny cios potężnemu układowi, inkwizytorzy organizowali procesy swoich (byłych) kolegów. Polacy powiedzieli pas. PiS przegrał w 2007 roku nie tylko dlatego, że Jarosław Kaczyński wypadł fatalnie w trakcie debaty z Donaldem Tuskiem. PiS przegrał dlatego, że toczył wojnę według reguł rządzących poprzednim starciem. A PO miało w zanadrzu swój blitzkrieg – zamiast straszyć układem zaproponowało drugą Irlandię. I wygrało.

Minęły kolejne cztery lata, PO znów wygrało, a ziobryści… proponują prawicowym wyborcom powrót do przeszłości. Znów ma być jak w 2005 roku – tylko że gwiazdę naczelnego szeryfa zamiast Kaczyńskiego ma nosić Ziobro. A oprócz tego po staremu – znów najważniejsza ma być niezłomność w tropieniu złych: ministra spraw zagranicznych (odwołać go!), przestępców (konfiskować im majątki!), fałszywej prawicy (Kaczyński pozbawił Polskę suwerenności godząc się na Traktat Lizboński!), etc. Na tę wojnę Solidarna Polska jest przygotowana doskonale.

Tymczasem dawne okopy już dawno zarosły trawą, bunkry opustoszały, a działa grzmią na zupełnie innym froncie. Dziś Polacy chcą wiedzieć co politycy mają zamiar zrobić, aby uniknąć greckiego scenariusza i w jaki sposób mają zamiar zasypać dziurę budżetową. A na to ani Zbigniew Ziobro, ani Jacek Kurski, ani Beata Kempa zdają się nie mieć żadnego pomysłu.