Coś z Nietzschego

Coś z Nietzschego

Dodano:   /  Zmieniono: 
Obruszył się niedawno Lech Falandysz ("Jakim prawem", nr 3), ponieważ ośmieliłem się wyraźnie niemiłą profesorowi "zwykłą żądzę zysku" zaliczyć do rangi cnót, a nawet uznać ją za "główny motor tak zwanego postępu cywilizacyjnego".
 Dostało mi się też od kilku Czytelników, a to za "atakowanie moralnych i narodowych wartości, by dać pierwszeństwo technokracji", a to za "tępe widzenie świata przez pryzmat Internetu". Wszystkich ich połączył zaś "zarzut" (zbyt?) "młodego wieku" wyżej podpisanego, czytelny - jak mniemam - z wykonanej kilka ładnych lat temu fotografii. Ustalmy zatem na początek kwestię wieku: otóż pragnę wkroczyć bez lęku i kompleksów w wiek XXI.
A będzie to, czy się to komu podoba, czy nie, wiek między innymi dalszej ekspansji Internetu. To z pewnością nie jest - jak chce Jan Łowicki z Rzeszowa - "element realizacji orwellowskiego scenariusza rozwoju świata". Przeciwnie, Internet daje totalną, niczym nie skrępowaną wolność, bez możliwości ingerencji weń jakiejkolwiek cenzury (vide: "Internet poza prawem" w dodatku "Intermedia"). Gdybyście Panowie bez uprzedzeń spojrzeli na to medium, dojrzelibyście zapewne tylko niezwykle użyteczne, wygodne i praktyczne narzędzie. Zdobywania wiedzy i komunikowania się, że o możliwości robienia zakupów via Internet nie wspomnę. Owszem, nikomu nie można zabronić szczerze nienawidzić komputera i dalej tłuc w klawisze kilkunastoletniej maszyny do pisania - choć efekt tego wysiłku bywa (vide: "Literatura dla pantoflarzy") najczęściej mizerny - bądź uwieczniać swoich myśli rylcem na kamiennej tabliczce. Ale publiczne demonstrowanie obrzydzenia do globalnej sieci to już dziś raczej nie przejaw "humanizmu", to po prostu - śmiem zauważyć - obnoszenie się z ignorancją.
Andrzej Wajda otrzymał Oscara "za całokształt" (vide: "Diament i popiół"). Chylę czoło przed twórcą "Ziemi obiecanej". Zarazem jednak najgorsze, co mogłoby nas czekać po tym triumfie wybitnego polskiego reżysera, to zwycięstwo filozofii: produkujemy co prawda drogo i na ogół kiepsko, ale dajemy za to światu dzieła Miłosza, Szymborskiej, Pendereckiego, Wajdy... (zamiast wielokropka można by jeszcze ewentualnie wyliczyć z pięć nazwisk). Najgorsze, co mogłoby nas czekać po wyróżnieniu przez Amerykańską Akademię Filmową autora "Kanału", to powrót do przekonania o naszej kulturowej i kulturalnej mocarstwowości. Pisał kilkadziesiąt lat temu Ksawery Pruszyński: "Polski nie stać na luksus megalomanii narodowej. Polski nie stać na luksus tromtadracji narodowej, na luksus kadzidlarstwa, na luksus wazeliny. I wreszcie nie stać Polski na luksus niemyślenia".
Daleki jestem od niedoceniania rangi dzieł naszych największych twórców, zwłaszcza w kontekście budowania pozytywnego wizerunku Rzeczypospolitej. Zarazem jednak powiedzmy sobie szczerze, "Ogniem i mieczem" nie podbijemy Ameryki, a "Pan Tadeusz" nie zdobędzie nawet Starego Kontynentu. Prędzej uczynią to już panowie Bondar, Czarnecki, Drzymała, Lasecki, Podsiadło, Szczypiński i Śliwicki, finaliści konkursu na Menedżera Roku 1999 (vide: "Elita wizjonerów"). Na szczęście mamy za sobą epokę żylastorękich junaków z "Człowieka z marmuru". Czas na ludzi o tęgich głowach, którym obcy jest "luksus kadzidlarstwa, wazeliny i niemyślenia", czas na "Człowieka z aluminium" (vide: rozmowa pod tym tytułem z Menedżerem Roku 1999). Mówi Jan Kryjak, prezes zarządu Zakładów Metali Lekkich Kęty SA: "Nadal nasz wpływ na politykę gospodarczą kraju jest nikły". Rażąco nikły, chciałoby się dodać, jeśli zważyć, co wyprawiają przed wielomilionową publiką niektórzy nasi politycy (vide: "Rząd mniejszościowy" oraz "Władza na L-4").
Myślę, że prof. Falandysza, wszystkich moich wspomnianych Szanownych Adwersarzy oraz moją skromną osobę pogodzi definicja sukcesu autorstwa śp. Mistrza Jerzego Waldorffa. Powiada ów "ostatni Sarmata", który - dam głowę - "technokrację" darzył uwielbieniem chyba tak wielkim, jak diabeł świeconą wodę, w swoim bodajże ostatnim wywiadzie prasowym, pomieszczonym w tym numerze: "Sukces to zrobić z niczego coś (...). Ciągłe doskonalenie się, praca nad sobą i walka z sobą. Często walka przegrana o swoje pięć minut. Talent to tylko procent, choć pomaga, ale zobowiązuje moralnie". A jeśli ktoś nie chce zrobić "czegoś z niczego"? Ma do tego święte prawo, osiągnięcie sukcesu nie jest w Rzeczypospolitej obowiązkowe! Nie chce, to nie. Może natomiast dla odmiany, jak na prawdziwego humanistę przystało, sięgnąć na przykład po "coś z Nietzschego". Przy czym, zwracam uwagę, wcale nie musi w tym celu ściągać ciepłych bamboszy i biec zaraz do biblioteki lub księgarni. Wystarczy, że sięgnie do Internetu.
Więcej możesz przeczytać w 5/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.