Kapler, kasa i klasa

Kapler, kasa i klasa

Dodano:   /  Zmieniono: 
Statystyczny Polak, aby zarobić 570 tysięcy złotych, musiałby pracować ponad 14 lat. Gdyby w tym czasie spóźniał się z wywiązywaniem się ze swoich obowiązków o pół roku – prawdopodobnie okres ten jeszcze by się wydłużył, ponieważ statystyczny Polak w międzyczasie wyleciałby kilka razy z pracy – i straciłby kilka miesięcy na szukanie nowej posady. Ale Rafał Kapler, były szef NCS, nie jest statystycznym Polakiem.
Stadion Narodowy, za budowę którego Rafał Kapler był odpowiedzialny miał kosztować nieco ponad miliard złotych. Ostatecznie okazało się, że kosztował 2 miliardy złotych brutto. Miał zostać oddany do użytku latem 2011 roku – tymczasem otwarcie stadionu odbyło się pod koniec stycznia 2012 roku. Miał być przygotowany do obsługi  wszystkich organizowanych przez stolicę imprez masowych – tymczasem okazało się, że Policja nie jest w stanie zapewnić na Stadionie Narodowym bezpieczeństwa podczas imprez wysokiego ryzyka – takich jak np. mecz o Superpuchar Polski. Owszem – Stadion Narodowy został oddany do użytku przed Euro 2012, ale – w świetle wszystkich wymienionych wcześniej faktów – trudno mówić o sukcesie Kaplera i spółki. NCS i Rafał Kapler, niczym fachowcy remontujący nam łazienkę czy kuchnię – w końcu zrobili po prostu swoje. I – tak jak w przypadku większości remontów kuchni i łazienek – zrobili to nie do końca tak, jak obiecywali, zawalili terminy i pewnie trzeba będzie jeszcze nie raz po nich poprawiać. Oczywiście mogło być gorzej. Ale mogło (i powinno!) być też znacznie lepiej.

Rafał Kapler dostawał co miesiąc pensję w wysokości 26 tysięcy złotych brutto. Łatwo policzyć, że – skoro swoje stanowisko zajmował od sierpnia 2008 – zarobił jako szef NCS ponad 700 tysięcy złotych. Sporo – zważywszy na to, że państwo, które go zatrudnia, wymaga od swoich obywateli oszczędzania na wszystkim co tylko możliwe. Owszem – za nadzór nad inwestycją wartą 2 miliardy złotych nie można płacić 1500 złotych brutto miesięcznie. Ale czy do niezrealizowania tej inwestycji w terminie trzeba jeszcze dopłacać premie?

Ale cóż – pacta sunt servanda – nie tylko w dyplomacji, ale również i w biznesie. Dlatego jeśli Kapler ma zapisane w kontrakcie (kto pisał ten kontrakt?), że niezależnie od tego jak zrealizuje swoją pracę i tak musi za to otrzymać pół miliona złotych – pieniądze te należy mu wypłacić. Szukanie  w takiej sytuacji kruczków prawnych pozwalających wyjść z twarzą rządowi to wylewanie dziecka z kąpielą. Bo jeśli umowy zawierane przez rząd będą warte mniej niż papier, na którym je zapisano – to rzeczywiście w przyszłości realizację dużych projektów infrastrukturalnych będą nadzorować bezrobotni, którzy podpiszą wszystko i zgodzą się na każde warunki. Teraz – zamiast płakać nad rozlanym mlekiem – należałoby zrobić wszystko, aby w przyszłości wynagradzać osoby wynajmowane przez państwo za rzeczywiste sukcesy – a nie za odwalenie fuszerki. Może warto czytać kontrakty zawierane z takimi osobami przed złożeniem na nich podpisu?

Honorowym wyjściem z całej sytuacji byłoby przekazanie przez Kaplera zapisanej w kontrakcie premii na jakiś szczytny cel. Za pół miliona złotych Kapler mógłby postawić jakąś szkołę, sfinansować leczenie wielu chorych dzieci, albo chociaż zapłacić za pracę trenerów szkolących juniorów, którzy dziś za kilkaset złotych miesięcznie wychowują następców Roberta Lewandowskiego i Jakuba Błaszczykowskiego. W ten sposób były szef NCS pokazałby klasę. W końcu – skoro Kapler jest takim fantastycznym fachowcem, za jakiego się uważa – to takie „grosze" jak premia za nieoddanie Narodowego w terminie zarobi błyskawicznie. Albo jeszcze szybciej. No chyba, że Kapler nie jest tak doskonały, jak dziś przekonuje nas on sam, a także jego przełożeni – Mirosław Drzewiecki i Joanna Mucha. Bo ja – szczerze mówiąc – wahałbym się czy powierzyć remont czegokolwiek komuś, kto ogłasza iż jego sukcesem jest to, że spóźnił się z realizacją projektu „tylko" o pół roku.