To nie jest państwo Kaczyńskiego

To nie jest państwo Kaczyńskiego

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jarosław Kaczyński najwyraźniej tylko pod wpływem silnych leków jest w stanie wyobrazić sobie, że staje obok Donalda Tuska na odległość wyciągnięcia ręki. Ba, w kampanii prezydenckiej AD 2010 prezes PiS sugerował nawet, że idea PO-PiS-u nie jest zupełnie martwa! Potem jednak Kaczyński z leków zrezygnował - i dziś lider największej partii opozycyjnej traktuje premiera swojego państwa jako - w najlepszym wypadku - uzurpatora i okupanta.
W demokracji kontakt między szefem rządu, a liderem największej partii opozycyjnej jest rzeczą naturalną i wręcz pożądaną. Co cztery lata bowiem pojawia się szansa, że obaj zamienią się rolami - w związku z czym dobrze jest, jeśli jeden poznaje co jakiś czas punkt widzenia drugiego, aby potem - gdy dzisiejszy opozycjonista stanie się jutrzejszym premierem - rozumiał czym kierował się jego poprzednik wprowadzając reformy, które należy albo kontynuować, albo zatrzymać.

Kontakty premiera z opozycją ważne są również z punktu widzenia umocnienia legitymizacji demokratycznego systemu. Jeśli po przegranych wyborach lider opozycji podaje rękę premierowi - oznacza to, że akceptuje sposób wyłaniania władzy w demokracji, szanuje werdykt wyborców i nie kwestionuje legalności stworzonego po wyborach rządu. I tu - jak to mawiają Niemcy - da liegt der Hund begraben.

Jarosław Kaczyński zaproponował 9 marca, że PiS pomoże Jarosławowi Gowinowi deregulować rozmaite zawody w Polsce, ponieważ Gowin pomysł ma dobry, ale brak mu odwagi - na razie chce zderegulować 49 zawodów, a PiS mu powie jak od razu zderegulować ich 200. Inicjatywie tej należałoby przyklasnąć - oto w poczuciu odpowiedzialności za państwo opozycja jest w stanie współpracować z rządem - gdyby tu historia się skończyła. Ale tu historia się wcale nie kończy - bo premier Donald Tusk powiedział: "sprawdzam" i zaprosił Kaczyńskiego na spotkanie w sprawie deregulacji. Zaproszenie to wydaje się czymś logicznym - skoro prezes PiS chce, aby Gowin realizował "pakiet Kaczyńskiego", to warto, aby spróbował przekonać do niego przełożonego ministra sprawiedliwości - czyli premiera. I do takiego spotkania by doszło, gdyby nie to, że prezes PiS Tuska wcale za premiera nie uważa, a przynajmniej chce, żeby jego wyborcy tak myśleli.

O co chodzi Kaczyńskiemu? Po pierwsze w grę wchodzi osobisty konflikt między dwoma najważniejszymi politykami pierwszej dekady XXI wieku. Kaczyński uważa, że Tusk pośrednio odpowiada za śmierć jego brata, a - już zupełnie bezpośrednio - jest odpowiedzialny za to, że w ostatnich latach życia jego brat-prezydent był atakowany na wszystkich frontach, przy czym często były to mało rycerskie ataki. Tego prezes PiS Tuskowi nie wybaczy nigdy - i dlatego nie ma zamiaru podawać mu ręki, dopóki nie dokona zemsty na obecnym szefie rządu. Ale jest jeszcze drugi - znacznie ważniejszy - aspekt całej sprawy. Kaczyński wie, że z obecnym PiS-em nie przebije szklanego sufitu - i w demokratycznych wyborach nie zdobędzie więcej niż 30 proc. poparcia. A to - przy zerowej zdolności koalicyjnej PiS - oznacza wieczne trwanie w opozycji. Dlatego prezes PiS gra na kryzys systemu - dystansuje się od legalnych instytucji obecnego państwa, żeby - w przypadku gdy dojdzie np. do załamania gospodarczego, a polscy "oburzeni" wyjdą na ulice - móc powiedzieć: ja nie byłem jednym z nich, to nie było moje państwo, teraz razem zbudujemy nowe, ale wcześniej pogonimy tych, którzy udawali premiera i prezydenta - a tak naprawdę byli uzurpatorami.  

Dziś warto jednak zapytać: co ma wspólnego oczekiwanie na kryzys własnego państwa z patriotyzmem?

O niedoszłym spotkaniu Tusk-Kaczyński czytaj we Wprost.pl:

 

Tusk zaprasza Kaczyńskiego. Chce rozmawiać o deregulacji

 

PiS chce pomóc PO w deregulacji. "Mamy pakiet Kaczyńskiego zamiast pakietu Gowina"

Hofman: to nie czas na show. Stosunku do Tuska nie zmieniamy

Niesiołowski: po tych wszystkich wyzwiskach spodziewałem się tego