"Wprost" nr 13: Głos ma twarz

"Wprost" nr 13: Głos ma twarz

Dodano:   /  Zmieniono: 
Radio to dźwięki. Jednak w przypadku Trójki ta reguła nie obowiązuje. Trójka to nie tylko głosy, ale także twarze. Przez 50 lat obecności w eterze rozgłośnia z Myśliwieckiej 3/5/7 stała się wylęgarnią zastępów gwiazd. Takich, które nie tylko „na ucho” są rozpoznawane przez miliony słuchaczy. Wojciech Mann i Marek Niedźwiecki stali się ikonami radiowej Trójki. Dziś wspominają pierwsze chwile na antenie.
Połowa lat 60. ubiegłego wieku. Trójka powstała w 1962 r., ale stare radia nie miały UKF. Słuchało się Jedynki. Tym bardziej że wtedy w Pierwszym Programie Polskiego Radia od godz. 16 do 19 codziennie była audycja „Popołudnie z młodością". W jej ramach w każdą sobotę o 18 nadawano listę przebojów Studia Rytm. Prowadzili ją najpierw Andrzej Turski, potem Piotr Kaczkowski. W latach 1968-1972. Jakoś tak… Wpadłem w to jak śliwka w kompot! Już wtedy wiedziałem, co będę robił, kiedy dorosnę. Będę prowadził listę przebojów w radiu.

Moje pierwsze radio nazywało się Pionier. Miało tylko fale długie i średnie. Dopiero drugie – Eroica – pozwoliło mi odkryć Trójkę. Gdzieś koło 1969 r. Pamiętam audycję, w której trzech prezenterów omawiało nowości muzyczne. Właśnie się ukazała płyta „Abbey Road" The Beatles. Zagrali „You Never Give Me Your Money" i jeden z panów powiedział, że to nic takiego, że to takie flaki z olejem. I tutaj się nie zgodziłem z Trójką pierwszy raz. Zwykle się zgadzałem z tym, co gra i mówi moje radio. Trójka już wtedy była moją stacją.

Do dziś mam gdzieś taśmy z nagranymi z „Minimaksu" Piotra Kaczkowskiego „Goodbye Yellow Brick Road" Eltona Johna i „The Dark Side of the Moon" Pink Floyd. Obie płyty z 1973 r. W pierwszej audycji Piotr tłumaczył tekst piosenki „I’ve Seen That Movie Too". Nie zdążyłem wyłączyć magnetofonu i zadziała się historia. Gdybym wtedy nagrywał całe audycje? Ileż więcej miałbym teraz wspomnień. Radio jest ulotne. Było i nie ma… Zostaje tylko w pamięci słuchaczy. Teraz także w chomikach w internecie. Wtedy była tylko „stara taśma na moim Grundigu”. Przy nagrywaniu Pink Floydów temperatura mi skoczyła do 38 stopni z kreskami. Niesamowite wrażenie zrobiła na mnie muzyka, ale gorączka pojawiła się pewnie także ze strachu, że zabraknie mi taśmy na cały album…

Wspomnienia Wojciecha Manna i Marka Niedźwieckiego w najnowszym "Wprost"