Czerwony harcerz od Urbana

Czerwony harcerz od Urbana

Dodano:   /  Zmieniono: 
Był już ręką. Konkretnie prawą ręką Jerzego Urbana. Dziś jest ustami partii Janusza Palikota. 1. Andrzej Rozenek wstąpił po cichu. Z rana. Po cichu, bo konferencja pod  tytułem „Oficjalne wstąpienie Andrzeja Rozenka do partii Ruch Palikota” nie stała się newsem. Siódmego lutego 2012 r. mało kogo obchodziło, że  dziś rzecznik Ruchu Palikota, druga twarz ugrupowania, wstępuje do  partii. – W polityce tego dnia akurat jakby niewiele się działo – tłumaczy jeden z warszawskich posłów RP. – Ktoś uznał, że taka akcja podgrzeje trochę media. Politykę przecież robi się w mediach. No, że tak powiem, nie udało się. Siódmy lutego, Sejm. Na scenie w salce konferencyjnej Andrzej Rozenek wygłasza komunały. Że jest szczęśliwy, bo  wreszcie znalazł partię, w której chce działać. Że w polityce brakowało mu zawsze najważniejszego, czyli pomagania ludziom. I że to, czego szukał, znalazł w Ruchu Palikota. Rozenek kończy, chce odpowiadać na  pytania, ale wyprzedza go Palikot: macha ręką, chwyta mikrofon, przejmuje show: – Nie ulega wątpliwości, że to objawienie polityczne, jedno z największych po tych wyborach – rzuca o Rozenku. I już do końca konferencji nie wypuszcza mikrofonu z ręki. To on bryluje, to na nim skupia się uwaga dziennikarzy. Polityczne objawienie stoi pokornie z  boku. – To było uzgodnione – twierdzi dzisiaj Rozenek. – Janusz mi wcześniej powiedział: To twój dzień, dziś tylko ja mówię. Konferencja pokazała wbrew pomysłowi organizatorów: Rozenek, o którym mówi się, że jest numerem dwa w partii, nie jest partnerem Palikota. Jest jego posłusznym żołnierzem. 2. – Harcerzem – prostuje Dariusz Cychol, były dziennikarz tygodnika „Nie”. – Rozi jest harcerzem. Poukładanym i rzeczowym. Przemysław Ćwikliński, zastępca redaktora naczelnego „Nie”, w Andrzeju Rozenku odnajduje cechy służbisty. Jest to służbista idealny, obdarzony urokiem księgowego: – Czy to będzie budowa domu, czy umawianie się z kobietą – on to zdobi od  A do Z. Stawia sobie cel i go osiąga. Diabelnie zdyscyplinowany. Sumienny, dokładny. Czasami nawet zbyt konkretny. Brakuje mu poczucia humoru i dystansu. W głosie Ćwiklińskiego pobrzmiewa nutka podziwu: – Z  Rozim nie kojarzy mi się chlanie na umór czy wyrywanie panienek. On nie  przyjdzie, tak jak inni, po pijaku albo na kacu do firmy. Rozenkowi, gdy w 1988 r., pod koniec PRL, wstępuje do komunistycznej młodzieżówki, Zrzeszenia Studentów Polskich, brakuje dystansu. Większość rówieśników sympatyzuje z nielegalnym Niezależnym Zrzeszeniem Studentów. System, który stworzył ZSP, rozpada się z hukiem. Rozenek zaczyna studia na  politologii UW. Podobno działa w PPS. Podobno, bo nikt go tam nie  pamięta. Bogusław Gorski, przewodniczący rady naczelnej PPS: – Nie  pamiętam go, choć w PPS jestem 17 lat. Ale może był? We wszystkich partiach są tacy ludzie. Zapiszą się, a potem ich nie widać. Włodzimierz Czarzasty, kiedyś działacz ZSP, a dziś Stowarzyszenia Ordynacka, pamięta Rozenka z tamtych czasów, choć w sposób, w jaki pamięta się kolor lamperii: – Jak można się było bawić, to się bawił, ale jak trzeba było pracować, to robił co trzeba – mówi. Od końca lat 80. Rozenek robi co  trzeba. Awansuje w strukturach ZSP. Starzy działacze odchodzą do nowej partii, SdRP, on szefuje ZSP-owskiej agencji artystycznej Alma-Art. W  1993 r. bez powodzenia kandyduje do Sejmu z list lewicy. Czarzasty: – Andrzej był bardzo dobrym dyrektorem. Miał dryg do roboty. I do myślenia. Rozenek nie wstydzi się ZSP, choć na początku lat 90. był to  synonim totalnego obciachu. 3. Dariusz Cychol uważa Andrzeja Rozenka za przyjaciela, choć nie utrzymują kontaktów już od kilku lat. Dobrze pamięta, kto odkrył rzecznika partii Palikota. Odkrył go on sam: – To było gdzieś w 1994 r. Już wtedy pisałem w „Nie” u Urbana. Chłopaki z ZSP bardzo chcieli ściągnąć na letni obóz kogoś z redakcji. Wtedy go zauważyłem. A właściwie odkryłem. Wyrastał ponad przeciętną. Wydawał pismo „Na Przekór”. W „Na Przekór”, dwutygodniku UW, studenci piszą o tym, że któryś z nich został szefem samorządu. Albo że do kin wchodzi nowy film. Rozenek, redaktor naczelny, drukuje krótkie wstępniaki. Zawsze na pierwszej stronie. Już wtedy jest pragmatyczny. I pokorny. W grudniu 1997 r., po tym jak przewodniczącym SdRP zostaje Leszek Miller, pisze: „W ten sposób SdRP zamanifestowało zbiorowy rozsądek i mądrość swoich członków. Czasy dla lewicy idą trudne, a nawet bardzo trudne. Krzaklewskiego ogary już toczą pianę z  pyska. W takim momencie partią musi zarządzać człowiek charyzmatyczny, doświadczony i cwany. A takim (…) jest Leszek Miller. Na młodych przyjdzie jeszcze czas”. Marcin Lewenstein, dziś ważny dyrektor w PGNiG, w latach 90. pisał do „Na Przekór”: – Nie byliśmy normalną redakcją – wspomina. – Było jedno czy dwa spotkania, na których się obgadywało, kto o czym może napisać i się pisało. Jakoś to szło przez pewien czas. 4. Andrzej Rozenek w grudniu 1997 r. czuje, że jego czas nadszedł, ale poza „Na Przekór”. Trafia do redakcji tygodnika „Nie”. Pismo jest antyklerykalne, wścibskie i wulgarne. Oraz lewicowe. W tym czasie „Nie” to potęga, ma ponad 300 tys. egz. nakładu (dziś około 40 tys.). Dariusz Cychol wylicza: – Zaproponowałem Roziemu praktyki, potem staż, potem załatwiłem etat. A potem nauczyłem wszystkiego. Cychol jest przełożonym Rozenka. Razem jeżdżą na tematy. I on, i pozostali koledzy z redakcji miesiącami wprowadzają nowego w obiecującą działkę – służby specjalne, wojsko, WSI. Szybko się wciąga. To miejsce dla niego, choć dziennikarzy „Nie” spotyka środowiskowy ostracyzm. Opowiada jeden ze starych reporterów „Nie”: – Kiedy zaczynał, był radykalny. Chciał ostro przywalać. I trafił do medium, które ostro przywalało. Szybko zrozumiał, że w tygodniku Urbana nie należy pisać tak, jak pisze reszta. Kombinował w ten sposób: jeżeli twój tekst będzie stonowany, pozbawiony wulgaryzmów, tych wszystkich „ch...” i „k…”, to ktoś w końcu cię zacytuje. Zrezygnował z wulgarnej retoryki. To była dobra strategia. Szybko awansował, został wicenaczelnym. Urban go polubił. Andrzej Rozenek, kiedy mówi o Urbanie, wyraźnie się wzrusza: – Jest dla mnie jak ojciec. Jak ktoś z najbliższej rodziny. Przemysław Ćwikliński: – Kiedy Rozi przyszedł do redakcji jako młody człowiek, znał jego poglądy, czytał książki, znał felietony. Urban go lubi i się z nim liczy. Rozi kupuje serca starych działaczy, znajomych Urbana. Na pogaduszki z  Rozenkiem do redakcji „Nie” na Słonecznej lubi wpadać sam Andrzej Werblan, wieloletni członek KC PZPR. 5. Były współpracownik z „Nie”: – U Roziego w ciemno: otworzysz bagażnik, trafisz na wędki. Bywało tak: zap…lamy po Polsce na temacie, w jeden dzień musimy zrobić tysiąc kilometrów. Andrzej prowadzi, widzi jezioro. Stajemy i on nagle wyciąga te wędki. I zaczyna łowić. Przez następnych 15 lat Rozenek się rozwija. Ma na koncie dziesiątki głośnych tekstów. Za  rządów SLD pisze o nieprawidłowościach przy przetargach na transportery Rosomak, o przekrętach w Ministerstwie Obrony, o zakupie F-16. Cychol: – Mieliśmy po 20, czasem więcej procesów. W przypadku „Nie” to było rzeczywiście przegwizdane. Tak naprawdę każda strona, którą składaliśmy do druku, była „procesowa”. Przemysław Ćwikliński: – Procesy mieliśmy wszyscy. Większość wygranych. Dariusz Cychol pamięta te czasy jako heroiczne. W jego wspomnieniach „Nie” jawi się jako gazeta niezależna, opozycyjna wobec rządzącej lewicy: – Zarzucano nam, że jesteśmy zblatowani z czerwonymi. A afer dotyczących SLD, które opisywaliśmy za  ich rządów, było dziesiątki. Szmajdziński i Zemke, ministrowie obrony, nienawidzili i mnie, i Rozenka. Miller też nie cierpiał redakcji. W  przeróżny sposób próbował wpływać na blokowanie publikacji. Andrzej Rozenek: – Jeśli ktoś pyta, dlaczego porzuciłem dziennikarstwo śledcze i  zająłem się polityką, odpowiem: wypalenie. Miałem dość. Napieprzać przez kilkanaście lat i co? Co stało się z aferami, o których pisaliśmy? Nikomu włos z głowy nie spadł. Samo dziennikarstwo śledcze też umarło. 6. Ale na heroicznym obrazie Rozenka przez ostatnich dziesięć lat cieniem kładzie się kilka spraw. Wszystkie mają wspólny mianownik: w każdej dziennikarz Urbana przekracza granice lub balansuje na tej, na której kończy się dziennikarstwo. Przykład? Na przełomie 2003 i 2004 r. „Gazeta Wyborcza” opisuje tzw. pierwszą aferę hazardową. W dużym skrócie: w  lobbing na rzecz właścicieli automatów hazardowych angażował się SLD-owski poseł Jerzy Jaskiernia. To on stał za nowelizacją, która zmieniła prawo na korzyść „automaciarzy”. W obronie Jaskierni w „Nie” staje Rozenek. Argumentuje: od lobbingu do łapówki droga daleka. Przy okazji wyznaje, że jest… społecznym asystentem posła SLD Marka Wikińskiego, także orędownika legalizacji automatów. W 2004 r. Anna Marszałek w „Rzeczpospolitej” drukuje tekst „Opłacony głos ludu”: pisze, że ludzie związani ze znaną z afery paliwowej spółką BGM założyli stowarzyszenie Vox Populi, które w obronie aresztowanych i poszukiwanych listem gończym szefów dotarło do Sejmu i mediów. Przekupili też świadków, aby złożyli fałszywe zeznania mające skompromitować prokuratora. Przedstawicielka stowarzyszenia działa razem z  dziennikarzem „Nie” Andrzejem Rozenkiem, a przepytywani przez prokuraturę świadkowie zeznają, że kobieta i Rozenek ustalają z nimi treść zeznań. Grubo. Rozenek atakuje Marszałek w „Nie”. Dziennikarka i  „Rzeczpospolita” wytaczają mu proces. – Rozenek przegrał – wspomina mecenas Jacek Kondracki, przez wiele lat adwokat „Rzepy”. Rozenek: – Byłem młodszy, łatwiej mnie było urazić. Powinniśmy wtedy z Anką porozmawiać i wyjaśnić sobie różne sprawy. Było, minęło. Prokuratorem, który tropi mafię paliwową i którego rzekomo ma skompromitować Rozenek, jest Marek Wełna, negatywny bohater tekstów Rozenka. W 2007 r. Rozenek dostaje zarzut pomówienia Wełny. Potem prokuratura umarza sprawę. Do  dziś Wełna z Rozenkiem nie pałają do siebie sympatią. – Niechęć? To jest czysta nienawiść – opowiada były dziennikarz „Super Expressu”. – Jeden drugiego utopiłby w łyżce wody. Myślę, że Rozenek będzie teraz jako poseł odgrywać się na Wełnie. 7. Falon nie kończy dobrego warszawskiego ogólniaka, jak Rozenek. Kończy taką sobie szkołę żeglugi śródlądowej. W latach 80. pływa na barkach, na  szkolne praktyki przypływaWisłą do Warszawy. – Poznaliśmy się na  wycieczce w Karpaczu – pamięta Falon. – Zaczęliśmy gadać. Okazał się do  rzeczy kolesiem. Się spiknęliśmy. We trzech z jeszcze jednym kumplem słuchaliśmy muzyki. The Exploited, Sex Pistols. Klasyka. Między chłopakami jest chemia (Rozenek do dziś powtarza, że Falon ćwierć wieku temu zmienił jego życie), obu denerwuje schyłkowy PRL. Kiedy upada system, wchodzą w dorosłość. Różnymi ścieżkami. Po liceum, na  politologii na UW, Rozenek wchodzi w system. Festiwale studenckie, studenckie pisemka, w lecie obozy. Działalność wciąga go mocno (nigdy nie skończy studiów). Dla prawdziwych punków to akt poddania się Babilonowi. Falon, niepoprawny buntownik, legenda polskiego punk rocka, jeszcze pod koniec lat 80. próbuje umrzeć jak Sid Vicious z Sex Pistols: bierze garść prochów i popija je tanim winem. Przeżywa próbę samobójczą. Do dziś, wytatuowany jak Maorys, gra z kapelą Psy Wojny, którą założył 27 lat temu. Jesienią 2011 r. przez Naszą Klasę podsyła Rozenkowi nową piosenkę: „Sztuczny penis, głowa świni, znowu Janek w Sejmie dymi/ Znów posłowie oburzeni/ chcieliby go dziś uziemić/ Janek, nie daj się/ Wspomożemy cię/ Zabawa będzie git/ póki nadejdzie świt”. I refren: „Palikot is a punk rocker, Palikot is a punk rocker”. Piękny wyborczy hicior (fani Falona uważają, że upadł na głowę lub się sprzedał). Wspaniały zbieg okoliczności: Rozenek właśnie startuje do Sejmu z list partii Palikota. 8. Jesień 2011 r., Katowice. Stacja benzynowa. Rozenek kupuje dwa red bulle i „Nie”. – Nie wiem, czy mogę pana obsłużyć – mówi sprzedawczyni i  patrzy na znaczek, który Rozenek ma w klapie. – Dlaczego? – Bo pan ma tu napisane „Stop obsłudze”. – To „Stop obłudzie”, hasło Ruchu Palikota – tłumaczy Rozenek. W czasie kampanii mówi, że kandyduje, bo po 14 latach patrzenia na łapy politykom doszedł do wniosku, że większość z nich nie  spełnia oczekiwań. – Tylko ludzie niezwiązani z polityką mogą być szansą na nową jakość – przekonuje. Włodzimierz Czarzasty: – Z Palikotem poznał się bardzo niedawno. Na skutek błędu. – Błędu? – Błędu mazowieckiego SLD, które dało mu dalekie miejsce na liście. Uniósł się honorem, poszedł do Palikota. Dostał jedynkę w Katowicach. Dariusz Cychol: – Coś nad nim czuwa. Czasem mam wrażenie, że specjalnie dla Rozenka powstał tygodnik „Nie”, żeby mógł w nim pracować, i  dla Rozenka powstał Ruch Palikota, żeby mógł w nim działać. Były współpracownik z „Nie”: – Dlaczego rzucił tygodnik dla polityki? Kiedy pracujesz u Urbana i jesteś zdolny, dochodzisz do jakiegoś poziomu, nie  masz możliwości awansu. Osiągnął wszystko, co mógł osiągnąć. Włodzimierz Czarzasty: – Palikot zmienia poglądy w zależności od tego, jak wychodzą badania. Andrzej taki nie jest. Że jest stabilny w poglądach, widać było w jego tekstach. On o Palikocie mówi ciepło, ale to nie jest fascynacja. Nie ma 15 lat, żeby się kimś fascynować. 9. Na tle „palikociarni”, klubu RP w Sejmie, Rozenek wyrasta na jednego z  wybitniejszych polityków partii. Posługuje się poprawną polszczyzną. Można go wysłać do radia albo telewizji. Jest błyskotliwy. I  niezapalczywy. Były współpracownik z „Nie”: – Nie robi błędów, które popełniał Gadzinowski. Tamten sprowadzał jakieś prostytutki do Sejmu, wygłupiał się. Rozenek jest poważny. Jak mówi, że marihuanę trzeba jarać i legalizować, to mówi szczerze. Jak deklaruje antyklerykalizm, to  deklaruje tak samo świadomie jak kilkanaście lat temu. Spróbuj mu wysłać SMS-a na święta. Odpowiada: „Nie obchodzę, jestem ateistą. Ale  oczywiście dziękuję”. Bardziej wierzę Rozenkowi niż Palikotowi. Dziennikarz śledczy jednego z dzienników: – Kiedy prawicowy dziennikarz Wojciech Sumliński został oskarżony o handel aneksem do raportu WSI, Rozi w „Nie” stanął w jego obronie. Po prostu zobaczył w nim zaszczutego reportera. Zachował się fair. W Sejmie Rozenek nie odstaje od lidera. Dobrze wypada w telewizji, choć zdarza mu się ( jak liderowi) opowiadać dyrdymały. Dariusz Cychol: – Jest dziś ostoją spokoju. Zaczął też rozmawiać z ludźmi, którym publicznie by kilka lat temu ręki nie podał. Zmienił pole gry. Zajął się polityką i wie, że musi współpracować z  ludźmi. Były współpracownik z „Nie”: – Ma tak duży dorobek śledczy, jest w top 10 dziennikarstwa śledczego, gdy zostaje posłem, dostaje do ręki narzędzia, jakich wcześniej nie miał. Myślałem, że zaangażuje się w  dochodzenie do prawdy w aferach, o których tyle pisał. Nie słyszałem, żeby się tym zajmował. Co robi w sprawie afer w MON? Piłka jest po jego stronie. Rozi o swoich dawnych tematach nie zapomniał. Wciąż, choć rzadko, pisuje o nich w „Nie”. W sprawie jednego z nich, wojskowego systemu dowodzenia Jaśmin, złożył nawet interpelację. I to jak na razie jedyna interpelacja posła Rozenka. Współpraca: Paweł Sikora
Więcej możesz przeczytać w 10/2012 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.