Kraj marnowanych szans

Kraj marnowanych szans

Dodano:   /  Zmieniono: 
Michał Kobosko, redaktor naczelny "Wprost" 
Mówiąc wprost, mamy prawo być wściekli. Rozczarowani i rozgoryczeni. Znowu wysiłek wielu ludzi idzie na marne. Znów ktoś w imię niejasnych interesów psuje to, co udało się osiągnąć. Mieliśmy historyczną szansę, by coś zmienić na lepsze. Wyciągnąć lekcję, nauczyć się na błędach. Ale nie, nie da się. My chyba musimy kopać pod sobą dołki. Tak mamy w narodowym DNA, że to, co można zrobić dobrze, potrafimy schrzanić – i jeszcze się z tego ucieszyć.
Wrzawa wokół Smoleńska będzie opadać. Niezależnie od tego, co jeszcze wydarzy się na rozpalonej ulicy, jakie jeszcze głupoty wypowie Antoni Macierewicz, ile razy Prezes zrobi obrażoną minę – napięcie opadnie, bo na dłuższą metę wszyscy mają go już dosyć. Najmniej ci, którzy wierzyli, wierzą i będą wierzyć w zamach. Najbardziej pozostali (na oko – zdecydowana większość), którzy uznając, że rząd mógł w sferze smoleńskiej zdziałać sporo więcej, chcą, by ta  rozgrywana politycznie tragedia przestała być dominującym tematem publicznym. I by przestała napędzać opinie o Polsce jako o kraju ogarniętym paranoją i wiarą w spiski.

Kiedy mowa o marnowaniu szans, przychodzi do głowy także inna sfera – organizacja Euro 2012. Obserwuję przygotowania do tej imprezy od początku. Ostatnio z narastającym poczuciem, że znów nam coś odjeżdża. W ubiegłym roku czułem satysfakcję, widząc wagony londyńskiego metra oblepione promocją Polski. To było to jedno „nasze" miejsce, bo reszta londyńskiego krajobrazu krzyczała, że już za chwilę będzie tu olimpiada. Miasto już tym żyło i  było z tego dumne. Półtora miesiąca przed startem Euro, największej imprezy, jaką Polska kiedykolwiek organizowała, Polska tym nie żyje. I  nie jest z tego dumna. Uwagę przyciągają nieskończone autostrady (co wstyd, to wstyd), spóźnione i zbyt kosztowne stadiony, obawy przed korkami w miastach. Publiczność dyskutuje o piłkarzach pijakach i  wysokości premii za występ na Euro. Nie przebija się ani nie jest w  dobrym tonie wątek zadowolenia i dumy, że tak wiele udało się zdziałać. Cztery lata temu prawie nikt w Europie w Polskę nie wierzył (pamiętacie plotki, że całe to Euro nam zabiorą?). Straszyło bazarowe mrowisko Stadionu Dziesięciolecia. O autostradach raczej się mówiło, niż je  budowało. A wiedza o organizowaniu imprez masowych sprowadzała się do  zabezpieczania pielgrzymek papieskich. Dziś jesteśmy w innym miejscu – i  nie zdajemy sobie z tego sprawy. Nie zrobiono nic, żeby w nas tę dumę ugruntować. I żeby Polskę należycie rozpromować w Europie.

Euro nie ma w Polsce twarzy, z którą moglibyśmy je kojarzyć. Takiego Franza Beckenbauera, który po sukcesach sportowych przewodził komitetowi organizującemu mundial 2006 w Niemczech. U nas potencjalni liderzy pochowali się w krzakach, chyba w obawie, że zamiast być ojcem (czy matką) sukcesu, będą kojarzeni z klęską. Prezydent i premier, którzy powinni być Euro największymi ambasadorami, zachowują się tak, jakby ich to całe zamieszanie niespecjalnie interesowało. No właśnie –  zamieszanie. Politycy powinni promować imprezę w Polsce, gdziekolwiek pojadą i z kimkolwiek się spotkają. Ani Tusk, ani Komorowski nie zrobili nic w tej sprawie. Tymczasem te 23 dni to będzie polskie (i rzecz jasna także ukraińskie) pięć minut. Jak nas zobaczą – na żywo i w telewizorze – tak nas zapamiętają i tak nas będą kojarzyć przez lata. Zatem – jak mówi Zbigniew Boniek – Polacy, przestańcie choć na chwilę narzekać. Zacznijcie kibicować Polakom, zacznijcie kibicować sobie.