Węzeł brukselski

Węzeł brukselski

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zwycięstwo Francois Hollande’a w prezydenckich wyborach we Francji już zdążyło zmienić retorykę, jaka dominowała na brukselskich salonach w sprawie kryzysu. Mario Monti, José Barroso, Mario Draghi zaczynają podobnie jak francuski socjalista odważniej mówić o konieczności stawiania na politykę wzrostu gospodarczego, w domyśle przeciwstawiając ją niemieckiej polityce oszczędności. Herman Van Rompuy zdążył już zwołać na 23 maja specjalny szczyt (w formie kolacji), który ma być poświęcony polityce wzrostu. Wzrostu, którego wpadające w recesję i zmagające się z rosnącym lawinowo bezrobociem kraje strefy euro wyglądają jak kania dżdżu.

Hollande zapowiedział w kampanii m.in. renegocjację paktu fiskalnego (bardziej prawdopodobne jest dodanie kilku fragmentów, ale to też oznacza konieczność kolejnych negocjacji), obłożenie specjalnym 75-procentowym (!) podatkiem najlepiej zarabiających (szacuje się, że dotknie to zaledwie 3 tys. gospodarstw domowych), częściowe cofnięcie wydłużenia wieku emerytalnego (ale tylko dla tych pracujących od 18. roku życia). Nie dziwi zatem, że prezydent elekt nie wzbudził entuzjazmu rynków finansowych, a Angela Merkel w bezprecedensowy sposób poparła w kampanii jego odchodzącego z urzędu kontrkandydata.

Na giełdach światowych zanotowano spadki, ale zaważyły na nich raczej wypowiedzi Alexisa Tsiprasa, lidera Syrizy, radykalnie lewicowej partii, która aktualnie formuje rząd w Grecji. Kwestionuje ona zasady, na których udzielono Grecji pomocy finansowej na wykup obligacji, co oznacza w rezultacie jej zamrożenie oraz nieuniknioną niewypłacalność i opuszczenie strefy euro. Grecja próbuje odzyskać kontrolę nad własną ekonomią – dziś w praktyce to niemiecka kanclerz, a nie grecki premier, decyduje o kierunkach polityki gospodarczej tego kraju. Pytanie, czy Grecy zdają sobie sprawę z konsekwencji tego kroku.

Nie tylko w Grecji, ale i w całej Europie politycy znajdują się pod coraz większą presją swoich elektoratów, która jest wzajemnie sprzeczna. Niemcy domagają się mniejszych wydatków i zaprzestania kredytowania kolejnych bankrutujących państw strefy euro. Francuzi wolniejszego zaciskania pasa i większych wydatków. Traktat lizboński, następnie pakt fiskalny i przede wszystkim praktyka polityczna zdecydowały o tym, że walka z kryzysem w strefie euro odbywa się w wymiarze międzyrządowym, a nie wspólnotowym. De facto to Niemcy z Francją przesądzają o tym, kto ma prowadzić jaką politykę fiskalną, co jest nie do pogodzenia z demokratycznym mandatem polityków w krajach narodowych. Społeczne napięcia są w tej sytuacji nieuniknione, rozładować by je mogło tylko więcej federalizmu i demokratycznej kontroli nad podejmowanymi decyzjami na poziomie europejskim. Niestety przywódców narodowych na taki odważny krok – uszczuplający ich władzę, ale wzmacniający Europę – dziś nie stać.

Problem polega też na tym, że europejscy liderzy, choć zgodnie mówią o wzroście gospodarczym, nie mają na myśli tego samego. Według Draghiego czy Merkel wzrost uzyskać można w wyniku niezbędnych reform – choćby dzięki uelastycznieniu czasu pracy. Według Hollande’a wzrost miałby pozwolić tych reform uniknąć. Francja nie czuje potrzeby dostosowywania się do trudnych czasów i jest gotowa pociągnąć Europę w tym samym kierunku. Globalizacja i kapitalizm (z których produktywny francuski biznes czerpie notabene znaczące benefity) to nad Sekwaną „chłopcy do bicia".

Hollande wydaje się ignorować jakąkolwiek potrzebę reform (choć deklaruje, że będzie dążył do zmniejszenia francuskiego deficytu poniżej 3 proc. – bez czego Francji grożą sankcje). Jednocześnie bardziej niż Sarkozy w ostatnim czasie zdaje się rozumieć potrzebę zgodnej europejskiej współpracy, nie tylko w dziedzinie walki z kryzysem. To może oznaczać, że jego wybór zwiększy liczbę opcji – przez pierwszy realny nacisk na niezwykle skoncentrowane na cięciach i karach Niemcy. Ale może też nastąpić usztywnienie stanowisk, co zamiast do bardziej elastycznej polityki może prowadzić do rozpadu wspólnej polityki wobec kryzysu. To zaś szybko skończyłoby się katastrofą dla mniej wiarygodnych wobec rynków członków strefy euro, a z czasem także dla największych.

Hollande stanie się zapewne przywódcą obozu krajów śródziemnomorskich domagających się poświęcenia większej uwagi wzrostowi. Jak to zrobić, jeśli jednocześnie trzeba obniżać dług i deficyt, nie narażając się na ryzyko inflacji przez proste dodrukowywanie pieniądza bez pokrycia? Oto węzeł brukselski, nad którego rozwiązaniem będą się głowić w najbliższych miesiącach europejscy przywódcy. Czy ktoś zdobędzie się na to, żeby go przeciąć?

Więcej możesz przeczytać w 20/2012 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.