Czego dowiedzieliśmy się o polskim państwie dzięki Euro?

Czego dowiedzieliśmy się o polskim państwie dzięki Euro?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nad Polską można swobodnie latać, nieistniejący odcinek autostrady A2 można objechać istniejącymi drogami lokalnymi, a stołeczne metro dowiezie kibiców w okolice Stadionu Narodowego już w dwa lata po Euro. Innymi słowy powinniśmy – cytując premiera – eksplodować radością. Bo mogło być gorzej.
Euro 2012 nie będzie narodową katastrofą – co przyznaje nawet nie pałający ciepłymi uczuciami do rządu PO-PSL Jarosław Kaczyński. Mamy naprawdę efektowne stadiony i – choć nie wiemy co zrobimy po Euro 2012 np. ze Stadionem Narodowym – to w czasie mistrzostw będziemy się mogli pochwalić przed Europą obiektami, których nie powstydziliby się Niemcy, Brytyjczycy czy Francuzi. Mamy też czterech niezłych piłkarzy w narodowej reprezentacji (trio z Borussii plus Wojciech Szczęsny w bramce), którzy pozwalają nam żywić pewne nadzieje co do tego, że sportowa przygoda Polaków z Euro nie zakończy się po trzech meczach fazy grupowej (a jeżeli się zakończy – to przynajmniej po zaciętej walce). Mamy też całkiem niezłą – zwłaszcza w porównaniu do Ukraińców – infrastrukturę hotelową i lotniska we wszystkich miastach-gospodarzach mistrzostw, które są w stanie przyjąć kibiców. Dużo to czy mało?

Biorąc pod uwagę to, co obiecywał nam rząd – jednak trochę mało. Z Ukrainą nie łączy nas (i przed Euro 2012 nie połączy) żadna autostrada – w związku z czym czas naziemnej podróży z Gdańska wynosi okrągłą dobę, a z 1648 kilometrów, które dzielą te miasta, po autostradzie mamy szansę przejechać… 55 kilometrów (sic!). Przed Euro nie skończymy też autostrad A1, A2 i A4 – przy czym najbardziej bolesny jest brak słynnej już A2, która powinna połączyć Poznań z Warszawą, ale nie połączy, bo najpierw postanowiono ją zbudować – rękoma Chińczyków – za półdarmo, a potem, gdy okazało się, że jest to jednak niemożliwe, a polska firma, która miała dokończyć to, co rozpoczęli Chińczycy – zbankrutowała. Pech? Być może – a być może jednak nie, bo problemy z budowaniem autostrad, albo chociażby dróg ekspresowych mamy nie od dziś. Przez kilka lat przekonywano nas jednak, ze Euro będzie okazją do udowodnienia światu iż Polak potrafi nie tylko wywoływać przegrane powstania – ale również wytyczyć na czas drogę między punktami A i B. Cóż – okazuje się, że nie potrafi, choć może przynajmniej okaże się mądry po szkodzie, bo GDDKiA oraz resort transportu wreszcie dostrzegły chyba, że po pierwsze – cena nie może być jedynym kryterium przy rozstrzyganiu przetargu na budowę infrastruktury komunikacyjnej, a po drugie – że problemem jest specyficzne „kredytowanie" działalności przez głównych wykonawców polegające na tym, że nie płacą one za pracę podwykonawcom – co prędzej czy później kończy się paraliżem całej budowy.

Premier Donald Tusk przyznaje dziś, że cywilizacyjnego przełomu do czerwca 2012 roku nie będzie – ale do Euro jesteśmy przygotowani na 100 procent. Sławomir Nowak dodaje, że naszym drogom można wystawić szkolną „trójkę" – ale za to samoloty latają u nas tak szybko jak wszędzie. Warto jednak przypomnieć temu pierwszemu, że to nikt inny tylko obecny szef rządu zapewniał, że autostrady zbudujemy przed Euro 2012 choćby się waliło i paliło, a temu drugiemu – że niebo nad swoim krajem Polacy zastali już gotowe, więc nie było okazji by coś zepsuć…

Polacy być może eksplodują więc optymizmem z powodu sukcesów odnoszonych (oby!) przez kadrę Smudy, ale jeśli chodzi o stronę organizacyjną to z optymizmem nie powinniśmy przesadzać. Okazuje się bowiem, że nawet bodziec w postaci Euro 2012 nie wystarczy, aby polskie państwo było w stanie sprawnie zrealizować inwestycje zakrojone na szeroką skalę. A przecież wciąż mamy pod tym względem co odrabiać po 50 latach komunizmu. Już dziś wiadomo, że w 2015 roku czeka nas – być może – powrót do czasów „dwudziestego stopnia zasilania" w związku z koniecznością wyłączania przestarzałych bloków energetycznych – a i stan linii przesyłowych pozostawia wiele do życzenia. Kiedyś też trzeba będzie zacząć „na poważnie” wymieniać trakcję kolejową – jeżeli nie chcemy, by pociągi sunęły po Polsce w tempie niezbyt wysportowanego rowerzysty. Czeka nas również debata na temat tego, czy Bałtyku powinni bronić rybacy-partyzanci – bo budowana w Polsce przez 10 lat korweta przejdzie do historii jako najdroższy na świecie kadłub, a posiadane obecnie przez polską marynarkę okręty nadają się głównie do tego, aby – w przypadku konfliktu zbrojnego – zatopić je u wejścia do portu w Gdańsku i w ten sposób opóźnić szturm nieprzyjaciela od strony morza. Rozwiązanie każdego z tych problemów wymaga sprawnych działań ze strony państwa.

Przygotowania do Euro 2012 miały udowodnić, że takie sprawne działanie jest możliwe. Nie udowodniły.