Libia płonie, ONZ apeluje o spokój

Libia płonie, ONZ apeluje o spokój

Dodano:   /  Zmieniono: 
Libijski rząd przyznaje, że nie we wszystkich częściach kraju panuje spokój (fot. EPA/SABRI ELMHEDWI/PAP) 
Po pięciu dniach walk plemiennych w zachodniej Libii strony zawarły rozejm - mimo czasowego rozejmu wciąż niespokojnie jest natomiast na południu kraju. 17 czerwca specjalny wysłannik Sekretarza Generalnego ONZ Ian Martin wezwał władze do ochrony cywilów. Do tej pory konflikty plemienne spowodowały w Libii śmierć dziesiątków osób.

Szef misji ONZ w Libii Ian Martin wezwał libijskie władze do wyjaśnienia przyczyn konfliktów i podjęcia wszelkich kroków w celu zapobieżenia eskalacji przemocy i zapewnienia cywilom ochrony oraz bezpieczeństwa. Od 11 czerwca siły zachodniego miasta Zintan, dysponującego jedną z najsilniejszych brygad wojskowych w kraju, ostrzeliwały z broni ciężkiej miejscowość Szagiga, która w trakcie zeszłorocznej rewolucji do końca walczyła po stronie Muammara Kadafiego. Konflikt pomiędzy obiema społecznościami rozpoczął się w zeszłym tygodniu, kiedy kontyngent wojsk z Zintanu został ostrzelany na terytorium kontrolowanym przez Szagigę. Jedna osoba zginęła, a dwie zostały ranne.

Rakiety spadają na szkoły, meczety, osiedla...

Tego samego dnia doszło do odwetu ze strony Zintanu. - Zaatakowali nas, używając moździerzy oraz rakiet przeciwlotniczych. Ostrzeliwali szkoły, meczet, budynki mieszkalne. Nie dysponujemy bronią o takim zasięgu, ale jakoś musieliśmy się bronić – relacjonował Jusef, który trafił do szpitala w miejscowości Garian z ranami postrzałowymi kończyn. 16 czerwca w szpitalu było bardzo nerwowo - ranni mieszkańcy miasta Szagiga byli pilnowani przez służby bezpieczeństwa, które z dużymi oporami wyraziły zgodę na rozmowę dziennikarzy z poszkodowanymi. Garian - pomimo bliskich relacji z Zintanem - przyjmował rannych niezależnie od ich przynależności klanowej.

Regularna wymiana ognia trwała od 11 czerwca. Jeszcze 15 czerwca do szpitala byli przywożeni ranni. Liderzy jednego z klanów z Szagigi obawiali się, że ich miasto zostanie zrównane z ziemią. Tego samego dnia, późnym popołudniem, na miejsce dotarła delegacja ministerstwa obrony, a dzień później dołączył do niej również premier Abd ar-Rahim Chalid al-Kib, który wezwał strony do zawieszenia broni.

Niespokojne południe

Wciąż nie jest rozwiązany również konflikt na południu Libii, w miejscowości Kufra, gdzie w zeszłotygodniowych walkach pomiędzy ludnością Tibu oraz plemionami arabskimi Zueja śmierć poniosło około 40 osób, a wiele zostało rannych. Chociaż walki ustały i udało się ewakuować rannych, strony nie doszły do porozumienia. Według organizacji humanitarnych w każdej chwili może nastąpić ponowna eskalacja konfliktu.

Problemy rozpoczęły się w lutym tego roku, choć źródła antagonizmów należy szukać znacznie wcześniej. Przez lata Kadafi dyskryminował Tibu, a kiedy rozpoczęła się rewolucja szybko wystąpili oni zbrojnie przeciwko pułkownikowi, licząc na poprawę swego położenia. Jednak po upadku reżimu Arabowie z Zueja zaczęli walczyć z Tibu o kontrolę nad południowo-wschodnią granicą, w tym o zyski z handlu ludźmi, przemytu broni bądź ropy. W lutym tego roku z Bengazi przyjechała do Kufry grupa rewolucjonistów, rzekomo w celu udzieleniu pomocy w opanowaniu konfliktu. Szybko jednak porozumieli się oni z Arabami z Zueja i stanęli po ich stronie. Od tego czasu walki w Kufrze wybuchają regularnie, co kilka tygodni. Za każdym razem scenariusz jest podobny, rząd interweniuje, doraźnie powstrzymując dalszy rozlew krwi, ale nie proponując skutecznego rozwiązania długoterminowego. Tibu stawiają jasne warunki, bez spełnienia których nie ma szans na podpisanie porozumienia pokojowego - chodzi im m.in. powołanie komisji do zbadania zbrodni na Tibu, opuszczenie Kufry przez milicje z Bengazi i przejęcie przez armię kontroli nad regionem.

PAP, arb