Zwierciadełko

Dodano:   /  Zmieniono: 
Ilu polityków straciłoby chęć udziału w rządzeniu państwem, gdyby telewizja przestała pokazywać ich twarze? Ilu demonstracji, strajków i blokad po prostu by nie było?
Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że ludzie pojawiający się na małym ekranie mówią do tych, którzy siedzą przed telewizorami, a więc robią coś, co jest przeznaczone dla widzów, nie zaś dla nich samych. Jednak już na drugi rzut oka widać, że tak nie jest.

Dla wielu kamera telewizyjna okazuje się zwierciadełkiem, w którym przeglądają się niczym zła królowa z "Królewny Śnieżki": "Zwierciadełko, powiedz przecie, kto jest najpiękniejszy w świecie?". A ekran telewizora, ten notoryczny kłamczuszek, głaszcze próżność pytających i podsuwa im odpowiedzi, które najczęściej nie służą dobrej sprawie. Ostatnim tego przykładem okazał się Andrzej Lepper, kontrowersyjny przywódca chłopskiej Samoobrony. Nie przebiera on w słowach ani gestach. Szokuje, skandalizuje, skupia na sobie uwagę. Jest wdzięcznym obiektem obserwacji dla mediów. Chętnie występuje też przed kamerą.
I oto podczas jednej z narad w sprawie przymierających głodem chłopów ogłosił nagle przerwę, wybiegł na korytarz, by na ekranie stojącego tam telewizora pooglądać... siebie. Dawano właśnie relację z przebiegu jego konferencji prasowej. Obok stała oczywiście kamera i tym razem pokazywała nam dwóch Lepperów: tego na małym ekranie i tego na korytarzu. Ten z ekranu był stanowczy i wyrazisty. Nie znoszącym sprzeciwu tonem składał oświadczenia, osądzał, groził. Za to ten na korytarzu był rozluźniony i rozbawiony sytuacją niczym dziecko. Uśmiechał się do siebie na ekranie, zacierał ręce, triumfalnie patrzył na stojących obok w poszukiwaniu poklasku. Ale im powiedziałem! Ale fajnie wyszło! No, to dopiero dałem! - czytałem w jego oczach. Telewizyjne zwierciadełko sprawiło mu dużo frajdy.
Proszę jednak nie myśleć, że owa próżność jest tylko cechą Leppera. Po chwili telewizyjna relacja przeszła do argumentów strony rządowej. I oto zza korytarzowych kibiców wysunęła się głowa ministra rolnictwa Janiszewskiego. Z niejakim rozbawieniem patrzył na siebie w małym okienku. I jemu sprawiało to satysfakcję.
Sytuacja, którą opisałem, mogłaby w zasadzie mieć tylko charakter anegdotyczny, ale przecież znaczy ona dużo więcej. Pokazuje przede wszystkim, że mówiący w czasie rozmaitych konferencji prasowych politycy i działacze tak naprawdę nie mówią do nas, tylko do siebie. Nas traktują jako nieco abstrakcyjny pretekst, by pozwolono im wystąpić. Telewizja jest więc raczej przełożeniem ich próżności niż publicznym forum służącym do załatwienia spraw państwa.
Ilu polityków straciłoby chęć udziału w rządzeniu państwem, gdyby telewizja przestała pokazywać ich twarze? Ilu faktów politycznych, demonstracji, strajków i blokad po prostu by nie było? Gdyby tylko mały ekran był oknem, a nie lustrem!
Od kilku miesięcy w jednym z prywatnych kanałów telewizyjnych prowadzę talk show na żywo z publicznością. Widzowie za każdym razem są inni, zapraszani na ulicy przez jednego z członków ekipy realizacyjnej programu. Siadają na swoich miejscach minutę przed wejściem na antenę (dosłownie), by móc przysłuchiwać się prowadzonej rozmowie. Gdy kamera pokazuje rozmówców, widzowie widoczni są na drugim planie. I tu zaczyna się problem. Gdy tylko na umieszczonych w studiu monitorach dostrzegą swoje twarze, zaczynają poprawiać wygląd: odgarniają z oczu włosy, prostują kołnierzyk, rozjaśniają twarz w olśniewającym uśmiechu. Pozują. Patrzą na ekran niczym na lustro i chcą wyglądać pięknie. Może więc nie da się inaczej?
Przyszło mi to do głowy, gdy niechcący podejrzałem profesjonalistkę. No bo politycy - mogę zrozumieć. Widzowie z ulicy, pierwszy raz w studiu - też jasne. Ale profesjonalistka, codziennie czytająca telewizyjne dzienniki?! Oto któregoś dnia byłem na Woronicza nagrywać "Perły z lamusa" z Zygmuntem Kałużyńskim i na tzw. podglądzie oglądaliśmy lektorkę przygotowującą się do czytania południowych "Wiadomości". Na tle dobrze wszystkim znanej scenografii siedziała sobie za stołem i... odgrywała komiczną pantomimę. Najpierw wyciągnęła puderniczkę i patrząc mi prosto w oczy (czyli do kamery) zaczęła pokrywać policzki kurzawą brązowego pyłu. Potem chwyciła szczotkę, by wymodelować nazbyt sterczące kanty fryzury, wreszcie spod stołu wydobyła monstrualną tubę z lakierem, by spryskać nim i tak wyglądające już na metalowe pręty włosy. Przez cały czas - patrząc do kamery - robiła miny, zagryzała wargi, mrużyła oczy, jakby siedziała przed lustrem. Było to tak bardzo komiczne i trwało tak długo (chyba z dziesięć minut), że w reżyserce naszego programu tarzaliśmy się po ziemi ze śmiechu. Ale było też symboliczne.
Telewizja to zwierciadełko. Występuje się w niej głównie po to, żeby podobać się sobie. Leczyć kompleksy i pobrzękiwać szabelką. Coś mi się zdaje, że gdyby pewnego dnia zabronić tych występów, a na małym ekranie zacząć pokazywać wyłącznie filmy rysunkowe, świat byłby szczęśliwszy.
Więcej możesz przeczytać w 8/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.