Ofiara wojny

Dodano:   /  Zmieniono: 
Dlaczego Polska domaga się ekstradycji Morela?
Salomon Morel, od lutego do listopada 1945 r. komendant obozu pracy w Świętochłowicach, jest podejrzewany o przyczynienie się do śmierci ponad 1500 osób. Na początku lat 90. dochodzenie w tej sprawie rozpoczął katowicki oddział Głównej Komisji Badania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu. Wtedy to Morel wyjechał do Izraela. W 1998 r. Polska wystąpiła o jego ekstradycję. Izrael odmówił, tłumacząc, że w świetle izraelskiego prawa Morel nie popełnił zbrodni ludobójstwa, zaś przestępstwa, o które oskarżono go w Polsce, dawno uległy przedawnieniu. Osiemdziesięcioletni Salomon Morel, emerytowany pułkownik Ludowego Wojska Polskiego, do dzisiaj otrzymuje co miesiąc 2,5 tys. zł emerytury. Nie czuje się winny.

W lutym 1945 r. istniejąca w dzielnicy Zgoda w Świętochłowicach filia KL Auschwitz zamieniła się w obóz pracy dla Niemców: było to siedem drewnianych baraków podzielonych na pół. Planowano, że w obozie będą przebywać członkowie NSDAP, SS, Hitlerjugend. W praktyce trafili tam także Ślązacy, Polacy oraz mieszkający na Śląsku Niem- cy. W tym czasie na Śląsku funkcjonowało 18 podobnych obozów.
- Więźniami w większości byli Ślązacy, których w 1939 r. często automatycznie zaliczano do III grupy tzw. volkslisty. Aresztowano ich w zasadzie na podstawie donosów, swobodnego uznania funkcjonariuszy UB czy MO, w większości nie popartego żadnymi orzeczeniami sądu bądź prokuratury - tłumaczy Zygmunt Woźniczka, historyk badający dzieje obozu i jego komendanta.
- Trudno oszacować, ilu więźniów popełniło przestępstwa - zastanawia się prokurator zajmujący się sprawą. - Osadzano ich bez wyroków, nie ma więc dokumentów dotyczących ich przeszłości.
W obozie znalazła się piętnastoletnia wówczas Dorota Boreczek - Polka. Pochodzi z rodziny Skibów: jej pradziadek Kazimierz Skiba był w XIX w. ostatnim sołtysem i pierwszym prezydentem Katowic (jego portret do dziś wisi w urzędzie miasta). Boreczek trafiła do obozu na podstawie donosu: należała do jednej z najbogatszych rodzin w mieście. Jako Ślązaczka znalazła się na volksliście. Tymczasem wpisywanie się na volkslistę usankcjonował rząd RP w Londynie oraz bp Stanisław Adamski, wielki autorytet wśród Ślązaków. Miało to ich uchronić przed znalezieniem się w Auschwitz.
Franciszek Anders, kolejarz z pod- opolskiej wsi Chomiąża, nie przeżył obozu. - Kiedy przeszedł front, ci, którzy mieli coś na sumieniu - byli członkami nazistowskich organizacji, donosili - uciekli. Zostały tylko osoby, którym się wydawało, że nie mają się czego obawiać - opowiada wnuk Andersa. - Pewnego dnia we wsi pojawili się polscy żołnierze i aresztowali wszystkich mężczyzn. Dwa dni więzili ich w piwnicy. Potem wywieźli. Rodzina nie miała żadnych wieści, więc moja matka pojechała do Świętochłowic. Od obozowego strażnika dowiedziała się, że ojciec zmarł 28 sierpnia i został pochowany w grobie pod płotem.
- Spaliśmy na zawszonych siennikach po czterech na jednym piętrowym łóżku. Często łamały się deski, ludzie spadali na siebie. Zdarzało się, że rano budziliśmy się koło trupów. Miałem 17 lat i trafiłem do bloku siódmego, zwanego "niemieckim". Zamknęli mnie tam, bo jako dziecko zapisano mnie do Hitlerjugend - opowiada Hubert S. Więźniowie wspominają zakrapiane alkoholem "zabawy", jakie z przyjaciółmi - najczęściej w piątki i soboty - urządzał komendant Morel. Wpadali do bloku i zarządzali budowanie piramidy z więźniów. Pod ciężarem ciał wycieńczonym więźniom znajdującym się na dole piramidy pękały jelita. Niektórzy umierali. Latem w obozie panował tyfus. Codziennie umierało około stu więźniów. - Chorzy leżeli na pryczach, na podłodze. Zewsząd dochodził smród uryny i kału - wspomina Gerhard Gruschka, jeden z pierwszych więźniów obozu. Zygmunt Woźniczka szacuje, że w ciągu trzystu dni istnienia obozu Świętochłowice-Zgoda umarło tam 1,8-4 tys. osób (w prokuraturze mówi się o 1583 osobach).
Fatalnymi warunkami panującymi w obozie zainteresowała się brytyjska dyplomacja. "Obozy koncentracyjne nie zostały zlikwidowane, lecz przejęte przez nowych właścicieli" - donosił wówczas pracownik brytyjskiego MSZ. "Najczęściej kierowane są przez polską mili- cję. W Świętochłowicach jeńcy, którzy nie zginęli jeszcze z głodu lub nie zostali śmiertelnie pobici, muszą co noc stać w wodzie - zanurzeni po szyję, póki nie umrą". Kiedy te informacje dotarły na Zachód, obóz zaczęto likwidować.
Do Świętochłowic-Zgody wysłano komisję lekarską, zaczęto zwalniać więźniów. W polskiej prasie napisano nawet, że komendanta ukarano aresztem za niedopatrzenia.
Niezupełnie. Płk Tadeusz Duda, dyrektor Departamentu Więziennictwa i Obozów w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego, skierował jednak do Salomona Morela specjalne pismo: "W związku z niedopilnowaniem porządków w obozie, a mianowicie: 1. Bezład w dziale gospodarczym, depozytach, 2. Dopuszczenie do rozwinięcia epidemii tyfusu i niepoinformowanie o tym na czas Departamentu, 3. Nieinteresowanie się konserwacją broni, karzę Was 3-dniowym aresztem domowym, z potrąceniem 50 proc. pensji".
W grudniu 1945 r. Salomon Morel został naczelnikiem więzienia w Opolu.
- Bardzo szybko dał się poznać jako człowiek brutalny nie tylko wobec więźniów, ale i młodszych strażników. - Do tego dochodziło pijaństwo i malwersacje finansowe. Jego podwładni napisali w tej sprawie doniesienie do Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego - opowiada Zygmunt Woźniczka. Donos przyniósł pewne skutki: Morel otrzymał naganę od dyrektora departamentu więziennictwa - przeniesiono go do innego więzienia.
Z więziennictwem Morel rozstał się w maju 1968 r. Komisja lekarska orzekła wtedy jego trwałą niezdolność do służby. Były komendant świętochłowickiego obozu był już wówczas absolwentem prawa na Uniwersytecie Wrocławskim, pułkownikiem odznaczonym Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski oraz Złotym Krzyżem Zasługi. Na początku lat 90. Główna Komisja Badania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu wszczęła dochodzenie przeciwko Salomonowi Morelowi. Ten zaprzeczył wszystkim zarzutom. Wkrótce wystąpił o azyl polityczny w Szwecji. Bez powodzenia. W 1992 r. wyjechał jednak do córki mieszkającej w Izraelu.
Podpisanie przez Polskę i Izrael europejskiej konwencji o ekstradycji pozwoliło polskiemu Ministerstwu Sprawiedliwości wystąpić w 1998 r. z wnioskiem o ekstradycję Morela. Odpowiedź była odmowna. Argumentowano, że przestępstwa, których dopuścił się Morel, nie są zbrodniami ludobójstwa i w myśl izraelskiego prawa uległy przedawnieniu. Prof. Witold Kulesza, szef Głównej Komisji Badania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu, odpowiedział wtedy, że skoro przez zbrodnie ludobójstwa rozumie się prześladowanie ludzi ze względu na ich przynależność narodowościową - a Morel prześladował Niemców właśnie ze względu na narodowość - można mówić o zbrodni przeciwko ludzkości. - Bezsprzeczną podstawą do tego, by Polska upomniała się o Morela, jest ustawa stanowiąca, że nie uległy przedawnieniu przestępstwa, które nie mogły być wcześniej ścigane z powodów politycznych - tłumaczy Jerzy Gajewski, rzecznik Prokuratury Wojewódzkiej w Katowicach. W myśl prawa międzynarodowego obowiązuje jednak zasada "podwójnego ścigania." - Jeśli nie ma podstaw do ścigania Morela w Izraelu, nie ma szansy na jego ekstradycję do Polski - wyjaśniają urzędnicy Ministerstwa Sprawiedliwości.
"Byłem w Auschwitz przez sześć długich lat i przysiągłem sobie, że jeśli stamtąd wyjdę, odpłacę tym samym wam - hitlerowcom. Cała moja rodzina zginęła, ja przeżyłem" - opowiadał Morel więźniom Świętochłowic. Wielu Żydów, którym udało się przeżyć piekło Holocaustu, uważało wówczas za swój obowiązek pomścić śmierć pomordowanych. Czasem jednak ocaleni konfabulowali na temat swej wojennej przeszłości.
Tak było również w wypadku Salomona Morela: okazało się bowiem, że ani on, ani członkowie jego najbliższej rodziny nie trafili do Oświęcimia. Żyje Józef Tkaczyk, którego za uratowanie Morela odznaczono medalem "Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata". Rodziców Morela i jego chorego brata z żoną schwytano 21 grudnia 1942 r. na polecenie komendanta posterunku granatowej policji. Rozstrzelał ich polski policjant Mazurczak (zginął później z rąk partyzantów). Salomonowi Morelowi i jego bratu Ickowi udało się uciec. Tkaczykowie schowali ich w schowku na siano nad oborą. Ukrywali się przez ponad pół roku. Po wojnie Tkaczykowie zaprzyjaźnili się z Morelem. - W 1980 r., gdy powstała "Solidarność", Morel powiedział: "Może jeszcze mi przyjdzie u ciebie na górce siedzieć" - przypomina sobie Józef Tkaczyk.
Więcej możesz przeczytać w 8/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.