Peep-show

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zaczynały się lata 60., a mój przyjaciel Adaś dostał magnetofon, nowe wtedy urządzenie. Słuchanie własnego głosu zrobiło na dzieciach oszałamiające wrażenie. Pamiętam, że ot tak nagrałem strumień swoich myśli.
Artur Sandauer, ojciec Adama, wybitny krytyk, trochę podobny do krokodyla – nie ma już tak niezwykłych krytyków – majstrował potem przy magnetofonie i przypadkiem wysłuchał mych monologów. Odkrywca Białoszewskiego, Schulza i propagator Gombrowicza, był poruszony. Strumień świadomości dziecka oszołomił go. Miał syna, ten jednak za blisko mu się pętał między nogami, aby go słuchać. Nie wiedział więc, że każde dziecko jest artystą do chwili, gdy zacznie je niszczyć szkoła. Dzisiaj rejestrator dźwięku i obrazu, to wszystko mieści się w miniaturowym telefonie. Kto mógł wtedy spodziewać się, że takie urządzenia i jemu pokrewne będą miały istotny wpływ na życie polityczne wolnej Polski. Wtedy zresztą Polska wolna zdawała się niemożliwa nawet dla dzieci, dla których możliwe jest niemal wszystko. Podsłuch był już znany i budził trwogę. Mój ojciec i jego sąsiedzi, gdy rozmawiali o polityce, odruchowo wyłączali telefon z gniazdka. Po latach, w czasach mej aktywności opozycyjnej, gdy ktoś pukał do drzwi, a nie był znajomym, zawsze w progu pytał: „Czy tu się mówi?”. Kręciłem przecząco głową i pisaliśmy wszystko na kartkach. Zdawało mi się to wtedy jednak małą przesadą, a nawet zarozumialstwem. Moje teczki po latach powiedzą coś innego. Podczas tajnego przeszukania bezpieka naszkicowała plan mego mieszkania i zbadała możliwości założenia podsłuchu. Czy go założono, nie wiem, tego nie ma w teczkach. Jak to możliwie, że my, nieostrożni konspiratorzy, dbaliśmy o takie detale, a współcześni politycy nie. Nasze różne zaniedbania wynikały z braku kary śmierci za tę przestępczą działalność. A polityk dzisiaj może zostać przecież politycznie uśmiercony za nieostrożne słowa. Adam Michnik, przed laty rejestrując Rywina, miał zapewne szlachetne intencje, poszło jednak wszystko w złą stronę. Od znajomych na kierowniczych stanowiskach wiem, że modne staje się nagrywanie konfliktów wśród pracowników, gdy są jakieś nieporozumienia I sam już czasami myślę: a może by tak nagrywać nasze małżeńskie spory, potem każde z nas pamięta coś zupełnie innego, co doprowadza mnie do rozpaczy.

Pamiętam, jak w połowie lat 90. podsłuchano i upubliczniono rozmowę księcia Walii z kochanką. Szeptał jej na ucho, że chciałby być jej tampaksem. Zdawało się, że to będzie koniec monarchii. Nic z tego. Zrobiono za to od tego czasu spore postępy, o czym przypomina proces Murdocha. Tak, weszliśmy w epokę wielkiej rejestracji. Co wcale nie znaczy, że zostanie po nas coś więcej niż po starożytnych. Cyfrowa pamięć mniej trwała niż marmurowa. Przy okazji warto zapytać, czy ludzkość przypadkiem nie zmierza w pośpiechu ku samozagładzie? Powodów jest wiele, a nasz pośpiech ponad miarę jest jednym z nich. I ta przepaść między wiedzą i technicznymi możliwościami, co rosną w zawrotnym tempie, a magicznym naszym myśleniem.

W Polsce smoleńska katastrofa była wielkim ku takiemu myśleniu impulsem. Na jej bazie powstał nowy język i moralność. Znowu mnie coś naszło, słyszę nagle szept: kup, kup... Więc kupiłem „Gazetę Polską Codziennie”. I pożarłem w całości. Chciałbym, abyśmy dobrze się rozumieli, jestem wrogiem budowania felietonów na takim materiale, to jak kpić z chorych. W tej gazecie bardzo polskiej znajduję głęboki esej prof. Krasnodębskiego. Ów myśliciel to filar intelektualny PiS. Udowadnia, z jaką finezją, że przyzwoity człowiek nie może być w PO. „Jej pierwszym i podstawowym objawem (przyzwoitości – przyp. T.J.) musiałoby być odrzucenie PO”. Gazeta ta to brukowiec, ale polityczny, więc dla dopełnienia chóru zwiedzam ścieki uniwersalne „Fakt” i „Super Express”. Ten ostatni na stronie pierwszej woła: „Tusk zabiera Polakom, by dać kumplom!”. Całość strony zdecydowanie poświęcona jednak Andrzejowi Łapickiemu, ale pośrednio. Oto wdowa, wszędzie widnieje przypis – lat 28 – przyłapana została dzień po śmierci męża, jak wyrzuca do kontenera dwa worki śmieci. Piękne i dynamiczne zdjęcia tego aktu. Dziennikarze, dawaj, buszować w śmieciach. Dogrzebali się skarbów. Stary zegarek aktora – wyceniony na 4 tys. zł! Wdowa, jak widać, bez serca, ale też jakby bez głowy. Pokazano zdjęcia i listy uratowane ze śmietnika. Konkurent „Fakt” bez takich rewelacji, więc w biedzie ujawnia zdjęcie Marty Kaczyńskiej w ponętnej pozie na plaży i w bikini.

Jak ma się upadek dobrych obyczajów, zanik dobrego smaku i przyzwoitości do braku w Polsce profesjonalnej civil service i do rozkwitu partyjnego private service? Stworzono nową krzepką nomenklaturę. A świat podsłuchany i podejrzany wydaje się tak obrzydliwy, że prawdziwą ulgę przynoszą dopiero nekrologi.