Anatomia klęski

Anatomia klęski

Dodano:   /  Zmieniono: 
Adrian Zieliński (fot. PAP/Rafał Guz ) 
Do Londynu wysłaliśmy 200 zawodników, wydaliśmy na nich setki milionów złotych, a jak zwykle skończyło się katastrofą. Jeden zdobyty medal kosztował nas średnio 14 milionów złotych, a Igrzyska po raz kolejny pokazały upadek polskiego sportu. Nie wygląda na to, żeby cokolwiek miało się w nim zmienić.
Działacze Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów  nie cieszyli się chyba zbyt mocno ze złotego medalu Adriana Zielińskiego w Londynie. Zanim ciężarowiec zdążył zdjąć z szyi złoty medal, na jaw wyszło, że tuż przed Igrzyskami działacze wszczęli postępowanie dyscyplinarne przeciwko zawodnikowi. Zieliński naraził się związkowym działaczom, bo przed Olimpiadą, za własne pieniądze zdecydował się na indywidualny tryb przygotowania w Gruzji ze swoim trenerem. Nie dostał na to zgody związku. – A przecież to zawodnik wie najlepiej co jest dla niego dobre. Był naszą największą nadzieją na pierwsze od 30 lat złoto, a związek stanął przeciwko niemu, mimo że przygotowania Adriana nie kosztowały go ani grosza. Coś chyba jest nie tak? – pyta Szymon Kołecki, srebrny medalista z Pekinu, wieloletni reprezentant polski w podnoszeniu ciężarów.

Niesubordynacji Zielińskiego trudno się dziwić, jeśli tylko przyjrzymy się bliżej działalności związku ciężarowców. Działacze na trenera reprezentacji w Londynie wybrali Mirosława Chorosia. W wyścigu o posadę szkoleniowca wyprzedził na przykład z Zygmunta Smalcerza, złotego medalistę olimpiady, utytułowanego trenerem, który po tym jak nie odstał szansy w Polsce, wygrał konkurs na trenera ośrodka olimpijskiego w Stanach Zjednoczonych, pokonując kilkudziesięciu kandydatów. Jakimi osiągnięciami może pochwalić się Choroś? Najpierw był masażystą w Legii Warszawa, a potem masażystą w kadrze Polski. Zrobił papiery trenera, dostał posadę. Nigdy nie dźwigał sztangi na zawodach. Jasne, jako trener nie musi mieć za sobą wielkich zawodniczych sukcesów. Ale osiągnięcia trenerskie już tak. Dziwicie się Państwo, że Adrian Zieliński wolał przygotowywać się za własne pieniądze i po swojemu? Złoty medal pokazał, że miał rację. W nagrodę związek postanowił go więc ukarać.  

To tylko jeden z setek przykładów na niezrozumienie potrzeb zawodników, złe decyzje działaczy, którzy zamiast sportem zajmują się przede wszystkim sobą. Skostniałe struktury rodem z PRL-u, gdzie wszystko opiera się na znajomościach to chyba największa bolączka polskiego sportu.  Nie zmieniła tego nawet przyjęta w 2010 roku ustawa o sporcie, która dając związkom większą samodzielność i możliwość pozyskiwania pieniędzy miała wymusić na nich transparentność finansową i jawność decyzji. Związki miały dwa lata, by się przygotować do zmian. Już dziś wiadomo, że skończyło się głównie na zmianach statutów, a decyzje zapadają w sposób tak samo niekontrolowany jak wcześniej. Mimo, że to Ministerstwo Sportu finansuje prawie całą działalność związków (np. w przypadku PZCP dotacje z MS stanowią 98% budżetu) nie ma nad nimi właściwie żadnej kontroli.

Struktura sportowych organizacji w Polsce to biurokratyczny koszmar. Mamy Ministerstwo Sportu, związki dyscyplin, federacje sportowe przy urzędach marszałkowskich, gminy i ich wydziały sportu – organizacje, jednostki, struktury - wszystkie zatrudniają ludzi na etatach, wszystkie mają pieniądze na sport, wszystkie mają się wzajemnie kontrolować – i nic z tego nie wynika.  Ciągle w sporcie liczy się działacz, nie duet zawodnik-trener

Większość związków skupiona na wewnętrznych sporach i walce o władzę nie tworzy systemu selekcji, nie dba o popularyzację dyscypliny, nie pozyskuje sponsorów.

– Związki sportowe reprezentują często dyscypliny, które są mało komercyjne. Sponsorzy nie przychodzą tu sami, jak np. w piłce nożnej. Tym bardziej powinny mieć więc strukturę jak sprawnie działające przedsiębiorstwa. Tymczasem mają bardzo rozbudowane zarządy, do których trafiają ludzie, którzy traktują to jak pracę po godzinach. Nie ma miejsca dla fachowców - mówi Robert Korzeniowski, były polski chodziarz, multimedalista igrzysk.

Na Igrzyskach w Londynie złoty medal w szpadzie zdobył  Wenezuelczyk Ruben Limardo Gascon, który od 8 lat trenuje w Polsce z naszymi trenerami. Nic dziwnego, że wybrał Polskę, wszak mamy wielką tradycję w szermierce, a Wenezuela do tej pory nie miała żadnej. Dziwić może jedynie, że z polskiej reprezentacji, w której do medalu typowano przynajmniej trzech zawodników, sukcesu nie odniósł nikt. Czy to tylko kwestia wyjątkowego talentu Latynosa? Radosław Zawrotniak przekonuje, że Wenezuelczyk, chociaż trenował w polskich ośrodkach i z polskimi trenerami  miał dużo lepsze niż Polacy warunki przed Olimpiadą - Ruben dostaje pieniądze z Wenezueli i ze swoim trenerem decyduje gdzie jedzie na obóz i co będą robić. A my jesteśmy uzależnieni od trenera reprezentacji i związku. Nie możemy sami decydować o tym co jest dla nas najlepsze - tłumaczy Zawrotniak.

Przykład Wenezuelczyka to dowód na to, że w Polsce nie brakuje wybitnych trenerów. Tyle, że szanse na życie ze sportu mają tylko ci którzy znajdą sobie przykładowego Wenezuelczyka, albo przekonają do siebie działaczy związku. Szermierka, chociaż nie elektryzuje na co dzień milionów Polaków, może jednak liczyć na duże pieniądze. Na przygotowania czterech zawodniczek w szpadzie do Igrzysk wydano 2,2 miliona złotych. Zakwalifikował się tylko jedna z nich. – Nikt nie ponosi odpowiedzialności za wyniki. Trener Mariusz Kosman dalej będzie trenerem, bo takie są układy. Jeśli Ministerstwo zapyta o wyniki, usłyszy to samo co zawsze. Że mieliśmy za starych zawodników i teraz stawiamy na młodzież.  A potem kiedy nie będzie wyników, trener powie, że są jeszcze młodzi i za wcześnie na wyniki. Potem młodzi staną się starzy, a medali na olimpiadzie znów nie będzie. I tak w kółko. Zdolnych trenerów nie brakuje, ale w klubach nie mają z czego żyć. Mój trener klubowy, ten który mnie stworzył i pracuje ze mną na co dzień zarabia tylko w klubie. Płacą mu 75 zł miesięcznie. Dlatego młodzi i ambitni rzucają sport albo wyjeżdżają za granicę – opowiada Zawrotniak.

Cały tekst Bartosza Janiszewskiego i Zofii Wojtkowskiej przeczytacie w najnowszym wydaniu tygodnika "Wprost", którego e-wydanie jest dostępne już od niedzielnego południa!