"Jak się chce być modnym to się choruje na AIDS"

"Jak się chce być modnym to się choruje na AIDS"

Dodano:   /  Zmieniono: 
Krzysztof Tomasik w rozmowie z Amelią Panuszko 
Jeśli chodzi o gejowskiego Wałęsę to była taka postać – nazywał się Waldemar Zboralski. Był takim spiritus movens warszawskiego ruchu homoseksualistów. Starał się być wzorem na wzór zachodni. Zboralski jako wzór pierwszy zrobił sobie test na AIDS i pokazał go publicznie. A przecież AIDS była wtedy traktowana jak zaraza, jak kara za grzechy – mówi w rozmowie z Amelią Panuszko z Wprost.pl Krzysztof Tomasik, autor książki „Gejerel. Mniejszości seksualne PRL-u”.
Amelia Panuszko: PRL wydawał się być państwem purytańskim jeśli chodzi o sprawy seksu. A jednak po przeczytaniu pana „Gejerelu” mam wrażenie, że to wszystko nie było takie proste.

Krzysztof Tomasik:
To jest paradoks. Zresztą cała moja książka oparta jest na paradoksie, bo wydaje się, że czegoś nie było, a nagle się okazuje, że jednak było. I to nie jest problem homoseksualizmu czy seksualności, ale tego w jaki sposób konstruujemy naszą pamięć historyczną. To problem tego, co uznajemy za godne przekazania następnym pokoleniom, a co znika w mrokach niepamięci. I tak jest właśnie z kwestią homoseksualizmu. PRL był purytański, ale bywał też inny. Przecież tam toczyło się normalne życie: ludzie zakochiwali się, uprawiali seks, wyjeżdżali, rodzili dzieci. To wszystko działo się pomimo tego purytanizmu. Zresztą ów purytanizm był typowy tylko dla pierwszych, powojennych lat, okresu stalinowskiego. W późniejszym czasie następowało już poluzowanie tego gorsetu obyczajowego czy wręcz erotycznego. Były próby tworzenia państwa świeckiego, wypracowania modelu etycznego w kwestii seksualności.

To dlaczego o homoseksualistach w PRL dowiadujemy się dopiero teraz?

Miałem wrażenie, że panuje takie przekonanie, iż w PRL-u homoseksualistów nie było. Pojawiały się głosy, że homoseksualizm w Polsce to coś, co pojawiło się stosunkowo niedawno, że jest to jakaś moda, wpływ zachodu. Dlatego postanowiłem sprawdzić jak wtedy wyglądało życie osób homoseksualnych, w jaki sposób ten temat funkcjonował w przestrzeni publicznej, jak o tym pisano w prasie, jak opowiadano w kinie.

A dlaczego dopiero teraz się o tym dowiadujemy? Sam sobie zadaję to pytanie. Jak to możliwe, że taka ciekawa historia pokazująca PRL od zupełnie innej strony, PRL obyczajowy, PRL związany z codziennym życiem, właściwie została zupełnie zapomniana. Cały okres Polski Ludowej został zmitologizowany, sprowadzony do jakiejś zabawy w ZOMO czy inscenizacji stanu wojennego.

A skąd wzięło się pokutujące w PRL przekonanie, że homoseksualiści to przestępcy?


Myślę, że jest to przekonanie, które ciągle funkcjonuje. Homoseksualizm uważany jest za coś, co jest poza normą społeczną – czyli jest jakimś marginesem, stąd już tylko krok do marginesu społecznego. W PRL to przekonanie było oczywiście silniejsze – wiadomo, że jak o czymś nie mówi się wprost, musi znaleźć się dla tego ujście. Jak nie ma możliwości spotkań w miejscach jawnych, tworzy się podziemne. I tak też było z homoseksualistami w PRL. Doskonale pokazują to procesy sądowe w których wątek homoseksualny wypływał.

Rozmowa z Krzysztofem Tomasikiem, autorem książki "Gejerel" - część I

Czy władza stosowała propagandę, która mówiła o tym, że homoseksualiści to przestępcy?

Władza najchętniej by tego tematu w ogóle nie poruszała. To nie jest znowu zresztą takie niezwykłe. Myślę, że dzisiejsza władza też by najchętniej tego tematu nie poruszała. Krótko mówiąc, tak jak krzyczała Młodzież Wszechpolska podczas Parad Równości: „rób to w domu po kryjomu”. To jest wymarzona sytuacja dla rządzących, żeby homoseksualizm istniał gdzieś w podziemiu i nie rzucał się w oczy.

W „Gejerelu” pisze pan o skierowanej przeciwko homoseksualistom akcji „Hiacynt”. Mógłby pan przybliżyć naszym czytelnikom tę operację?


Była to akcja represyjna, która nie została do końca wyjaśniona. Nie wiemy co spowodowało, że Milicja Obywatelska i funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa postanowili spacyfikować środowisko homoseksualistów. Pojawiały się teorie, że odbywało się to niejako w odpowiedzi na rodzący się wtedy ruch emancypacyjny. Po raz pierwszy wówczas osoby homoseksualne postanowiły zjednoczyć się i walczyć o swoje prawa. I akcja „Hiacynt” miała być właśnie reakcją na to. Oficjalnie konieczność przeprowadzenia akcji tłumaczono jednak inaczej: władze twierdziły, że „Hiacynt” ma być niejaką ochroną dla przestępczego środowiska homoseksualistów podatnego na wyłudzenia, szantaże i kradzieże. Ale ciężko mówić o ochronie w przypadku, kiedy wyciągano ludzi z domów, z półlegalnych knajp, z zakładów pracy, kiedy ich spisywano, zakładano im teczki, kiedy ich szantażowano. Tuż po „Hiacyncie” powstało pierwsze stowarzyszenie homoseksualistów – Warszawski Ruch Homoseksualny, który próbował się później zarejestrować.

W czasie akcji „Hiacynt” założono 11 tys. „różowych teczek”. Wiadomo co się z nimi stało, kogo dotyczą i gdzie się teraz podziewają?

„Hiacynt” to była bardzo tajemnicza akcja. Do tej pory właściwie nie wiadomo, gdzie te teczki są. A gdy pojawiły się próby ustalenia, gdzie się te „różowe” teczki znajdują, ostatecznie zawsze kończyły się niczym. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych twierdziło, że takich teczek nie ma – i odsyłało do IPN. IPN mówił, że może dokumentację tę ma policja. A policja odsyłała do MSW.

Szacuje się, że w czasie akcji „Hiacynt” spisano ok. 11 tysięcy osób. Prawdopodobnie nie były to żadne prominentne postacie, ale tego do końca oczywiście nie wiemy. Często osoby, o których homoseksualizmie SB się dowiedziała, szantażowano ujawnieniem ich orientacji seksualnej przed rodziną, przed współpracownikami.

Rozmowa z Krzysztofem Tomasikiem, autorem książki "Gejerel" - część IRozmowa z Krzysztofem Tomasikiem - część II

Niektórych jednak akcja „Hiacynt” zmobilizowała do działania…

Tak, np. Ryszarda Kisiela, działacza z Trójmiasta. Po spisaniu przez milicję poczuł się wolny. Oni już wiedzieli, więc co więcej mogli mu więcej zrobić? Wiedział, że już niczym go nie mogą zaskoczyć, bo jego tajemnica ujrzała światło dzienne. Wtedy zaczął działać. Zaczęło się na początku 1986 r. od wydawania swego rodzaju zina o nazwie „Filo” – była to kartka papieru z informacjami o homoseksualizmie i homoseksualistach, początkowo odbijana na ksero. To się później rozrastało, pojawiały się pierwsze rysunki czy żarty związane z homoseksualizmem. Po upadku komunizmu w 1989 r. „Filo” przekształciło się już w regularne pismo. To był pierwszy taki tytuł w Europie Środkowo-Wschodniej o tematyce homoseksualnej.

Mam w pamięci słynny już film „Obywatel Milk” w którym Harvey Milk, pierwszy homoseksualny działacz w USA, wyprowadza ten ruch z ukrycia. Czy w Polsce był ktoś taki? Czy homoseksualiści w PRL mieli swojego Wałęsę?

Ciągle jesteśmy na etapie dowiadywania się, wyciągania takich historii i szukania ikony tamtych czasów. Jeśli chodzi o gejowskiego Wałęsę to była taka postać – nazywał się Waldemar Zboralski. To on był takim spiritus movens warszawskiego ruchu homoseksualistów. To on był pierwszym przewodniczącym i właściwie jako pierwszy zaczął pojawiać się w mediach jako przedstawiciel homoseksualistów. Starał się być wzorem na wzór zachodni. Wtedy też pojawiła się kwestia zachorowań na AIDS, więc Zboralski jako wzór do naśladowania dla innych zrobił sobie test i pokazał go publicznie. Pochodził z małego miasteczka, z rodziny robotniczej i nosił wąsy, więc niejako naturalnie został takim gejowskim Wałęsą. Później Zboralski wyjechał z Polski i osiadł w Anglii. Z tego co wiem, to mieszka tam do dziś.

Zostańmy przy AIDS. AIDS i HIV w PRL były traktowane jak zaraza - niemalże, jak kara, która spadła na ludzkość za grzechy.


Tak – i to nie jest znowu takie odległe myślenie. Przecież nie tak dawno prymas Józef Glemp mówił o wichurze, która nawiedziła zachodnią Polskę, jako karze za grzechy. Sam pamiętam jak w szkole pisaliśmy, że AIDS jest taką dżumą XX wieku, która spadła na ludzkość za grzechy. W PRL ten temat funkcjonował w sposób dwojaki: z jednej strony AIDS ściśle wiązało się z homoseksualizmem. Ba! Pojawiały się teorie, że AIDS jest tylko i wyłącznie chorobą homoseksualistów. Z drugiej strony bagatelizowano problem np. zachorowań czy śmiertelności. Znalazłem teksty, na przykład z warszawskiej „Kultury” czy „ITD” (tygodnik studencki), w których pytano o co chodzi z tym AIDS i przekonywano, że to jest jakaś przesada z tym grożeniem, bo przecież jest to choroba homoseksualistów więc niech oni się martwią.

Janusz Atlas, popularny wówczas dziennikarz, pisał w „ITD”, że tak się dużo mówi o tym AIDS, że to właściwie już  zrobiło się modne. Pisał, wręcz, że AIDS jest „en vogue”, że teraz jeśli chce się być modnym, to się na AIDS choruje. Po śmierci Rocka Hudsona (amerykański aktor, był pierwszą osobą publiczną, która przyznała otwarcie, że cierpi na AIDS – przyp. red.) Atlas pisał, że Hudson zachorował, żeby jeszcze trochę ugrać popularności, żeby jeszcze zaistnieć. Ale były też jeszcze inne historie. Na przykład piszę w jaki sposób ten strach przed AIDS w Szczecinie spowodował wzrost nastrojów rasistowskich. Społeczność szczecińska, gdy się dowiedziała, że wśród nich są nosiciele wirusa HIV, uznała, że to na pewno obcokrajowcy, czarni studenci, którzy tam wtedy mieszkali. Trochę to śmieszne, a trochę dramatyczne historie.

Rozmowa z Krzysztofem Tomasikiem, autorem książki "Gejerel" - część IRozmowa z Krzysztofem Tomasikiem - część IIRozmowa z Krzysztofem Tomasikiem - część III

Rozmawiał pan z ludźmi, którzy wówczas znajdowali się w obozie władzy - np. z Czesławem Kiszczakiem albo Jerzy Urbanem?

Nie, nie rozmawiałem. Starałem się raczej rozmawiać z homoseksualistami, poznać tę historię z ich strony. Wśród rozmówców zdarzały się osoby, które w ogóle nie widziały o akcji „Hiacynt” albo tylko o niej słyszały. Kiszczak z Urbanem w swojej późniejszej działalności nigdy się do tego wątku nie odnieśli.

A czy wśród ówczesnych rządzących były jakieś osoby homoseksualne? Jak oni byli traktowani?


Nie wiem nic o prominentnych osobach w rodzaju pierwszych sekretarzy. Plotki oczywiście słyszałem, ale one nie zostały nigdy potwierdzone. Wydaje się jednak oczywiste, że wtedy zarówno wśród opozycji, jak wśród przedstawicieli partii rządzącej byli homoseksualiści, bo mniejszości seksualne są wszędzie. Mam nadzieję, że ich historie też kiedyś poznamy, muszą być fascynujące!