Dziesięć lat do Stanów Zjednoczonych Europy

Dziesięć lat do Stanów Zjednoczonych Europy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Krzysztof Adam Kowalczyk, redaktor „Bloomberg Businessweek Polska” Archiwum
Wątpię, by Polska wykupiła bilet na tę podróż. Choć może powinna pisze Krzysztof Adam Kowalczyk, redaktor „Bloomberg Businessweek Polska”.
Szanowni Państwo, pociąg osobowy relacji Europa w kryzysie ? Stany Zjednoczone Europy wjedzie na tor pierwszy przy peronie drugim. Przyjazd na stację końcową przewidziany jest za 10 lat. Taki rozkład jazdy ma zawiadowca ? przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy. Wczoraj podał go unijnym przywódcom, którzy zbiorą się na szczycie 28 czerwca.

Van Rompuy ma w planie cztery przystanki:
1. unię bankową, czyli wspólny nadzór bankowy, z europejskimi gwarancjami dla depozytów i systemem ratowania instytucji finansowych;
2. unię fiskalną: miłe dla ucha kanclerz Angeli Merkel wspólne ustalanie limitów deficytu budżetowego i długu dla poszczególnych krajów, ale także emisję wspólnych obligacji europejskich, przeciwko czemu Niemcy mocno oponują. Ba, Van Rompuy sugeruje nawet stworzenie budżetu centralnego (a więc czegoś dalej idącego niż obecny budżet UE) i ministerstwa skarbu (finansów) Europy, co brzmi już mocno federacyjnie;
3. silniejszą koordynację polityki gospodarczej krajów, zwłaszcza podatkowej i rynku pracy, co zaniepokoi pewnie kraje upatrujące swojej przewagi konkurencyjnej w niskich podatkach i elastycznych przepisach;
4. enigmatyczne ścisłe zaangażowanie w te procesy Parlamentu Europejskiego i parlamentów krajowych. Ten akurat przystanek jawi się jako fatamorgana, wziąwszy pod uwagę obecny deficyt demokracji na szczeblu unijnym, zdominowanym przez przywódców najsilniejszych państw i brukselskich biurokratów.  

Van Rompuy ma nadzieję ujrzeć na szczycie zielone światło dla prac nad ściślejszą unią, które według założeń miałyby zakończyć się w grudniu 2012 stworzeniem planu zmian traktatowych. Przywódcy UE nie mają wyjścia i pod presją rynków finansowych węszących krew kolejnych ofiar kryzysu dadzą pewnie sygnał 'droga wolna'. Zadbają jednak, by pociąg Van Rompuya za bardzo się nie rozpędzał. Rozmieszczenie i wystrój przystanków to wszak sprawa sporna. Będzie to na rękę także Polsce, która nie kupiła jeszcze nawet peronówki do strefy euro, a podróż do stacji federacja wykracza nad Wisłą poza zasięg naszej wspólnej wyobraźni.

A przecież z integracją europejską jest jak z rowerem: przestajesz jechać, leżysz w rowie. Bez unii walutowej nie będzie Unii Europejskiej, jaką dziś znamy. Unia walutowa z kolei nie utrzyma się bez wejścia w unię fiskalną i bankową, a te bez mechanizmu wyznaczającego kierunek całości, a więc unii politycznej.

Instynkt podpowiada: wsiądźmy do tego pociągu, serce ? za wcześnie. Społeczeństwo, nie tylko nasze zresztą, musi do takiej podróży dojrzeć, czuć potrzebę federacji. Dlatego wątpię, by Polska wykupiła bilet na stację Stany Zjednoczone Europy. Choć może powinna, jeśli nie chce, by ktoś znów podciągnął tu szerokie tory ze wschodu.