Ostatnia misja

Uważał, że jeżeli on nie pokaże żołnierzowi, jak trzeba skakać ze spadochronem, strzelać, walczyć wręcz czy posługiwać się no-żem, to ten żołnierz nie będzie miał przeświadczenia, że ci, którzy go prowadzą, wiedzą dużo i wiedzą lepiej od niego i że może im zaufać – opowiada o gen. Sławomirze Petelickim Aleksander Makowski, były oficer wywiadu PRL.

SYLWESTER LATKOWSKI: Przeglądał pan ostatnio fotografie, na których jest pan z gen. Petelickim?

ALEKSANDER MAKOWSKI: Prawdę mówiąc, takich wspólnych fotografii nie mamy. Nauczyliśmy się pewnego zawodu, zawodu oficera wywiadu czy szpiega, jak kto woli. Najgorszą rzeczą było dać się sfotografować. Nigdy ra-zem czy osobno się nie fotografowaliśmy. To był taki nawyk. Więc takich fotografii jest jak na lekarstwo.

Kiedy przecięły się wasze drogi?

Na początku lat 70. W 1972 r., jak pamiętam, czyli 40 lat temu. Najpierw Sławek poznał mojego brata w Hybrydach, w sytuacji typowo dyskotekowej. Prawie mieli się bić, ale się nie pobili, ponieważ Sławek doszedł do wniosku, że mój brat byłby na straconej pozycji. Zachował się jak dżentelmen, podali sobie ręce, przeprosili się. Parę miesięcy po tym epizodzie poznałem Sławka. Był już wtedy oficerem wywiadu, ja jeszcze byłem w szkole w Starych Kiejkutach. Wtedy nie wiedziałem, że on jest oficerem wywiadu, a on nie wiedział, że jestem w szkole.

Jakie role graliście na zewnątrz? Kim on był oficjalnie, a kim pan dla niego?

Ludźmi, którzy się poznali w dyskotece. Ja go specjalnie nie wypytywałem ani on mnie nie wypytywał. Wtedy nikt nie nosił przy sobie wizytówek, więc nie było potrzeby formalnego przedstawiania się. Zaprosił mnie do swojego mieszkania, urządzał jakąś małą imprezę. Pamiętam, że był pan Piotr Fronczewski, wypiliśmy parę drinków i się rozstaliśmy. Po paru miesiącach spotkaliśmy się w wywiadzie.

Kiedy odkryliście, kim naprawdę jesteście?

Pięć czy sześć miesięcy później spotkaliśmy się na korytarzu w Departamencie I, czyli w wywiadzie. Okazało się, że jesteśmy w tej samej instytucji, że świat jest mały. Takie były początki naszej znajomości. Później chyba przypadliśmy sobie do gustu, bo inaczej ta nasza przyjaźń nie prze-trwałaby 40 lat. Myślę, że dobrze to świadczy i o Sławku, i o mnie. Bo to się nieczęsto zdarza. Przyjaźniliśmy się i spotykaliśmy w Warszawie i za granicą, bo przecież realizowaliśmy wspólne zadania.

Zadania?

Też, tak.

O których można teraz rozmawiać?

Nie mogę mówić o niczym sprzed roku 1990, bo po odejściu ze służby podpisałem stosowne deklaracje.

Według historyków, którzy szperali w kartach IPN, zajmowaliście się wtedy opozycją.

Tak, zajmowaliśmy się opozycją. Oczywiście nie tak, jak to historycy IPN lubią opowiadać. Nie prześladowaliśmy opozycji. Nie takie były zadania wywiadu. Wywiad miał rozkaz ustalić, skąd płyną środki dla opozycji w Polsce, czyli pieniądze na strukturę i zagraniczne kontakty „Solidarności” i struktury podziemne w Polsce. Ale myślę, że jest to osobny temat, który wymaga osobnego spotkania, i na tym bym to zakończył.

Ale można powiedzieć, że waszym zadaniem było złamanie kręgosłupa opozycji. Po to byliście – zamykając ten temat.Naszym zadaniem było odcięcie finansowania. Jeżeli przez to można powiedzieć, że złamanie kręgosłupa, to tak. Zabranie finansowania zawsze jest takim utrudnieniem życia.

W życiu każdego człowieka jest taki moment, o którym nie chce mówić. Jest rok 1990, zmiana systemu. Jak odnaleźliście się w tej nowej rzeczywistości, już nie PRL-owskiej? Jak się odnalazł Petelicki?

Sławek był człowiekiem – jak my wszyscy – którego szkolono, żeby odnajdywał się w każdej sytuacji. Sławek i inni moi koledzy odnaleźli się znakomicie, ponieważ zetknęli się z mądrymi i rozumnymi ludźmi, którzy tę rewolucję wygrali. Mówię o rewolucji z lat 1989-1990, po której przyszli mądrzy zwycięzcy. Tacy jak minister Krzysztof Kozłowski, minister Andrzej Milczanowski, jak Wojtek Brochwicz. Rozumieli, że potrzebują wsparcia w profesjonalnych służbach, jeżeli mają to dalej ciągnąć. Takie mieli ambicje i zamiary. Sławek odnalazł się bez trudu, bez trudu odnalazł się Gromosław Czempiński czy późniejszy szef wywiadu Bogdan Libera albo Heniek Jasik. Po prostu byli profesjonalistami. Nie mieli problemu z dopasowaniem się do nowej sytuacji, do nowych wymogów.

Czy w prywatnych rozmowach nie zastanawialiście się, co będzie z wami po upadku komunizmu?

Wiadomo było, że to od nas nie zależy, więc nie chcieliśmy tracić czasu na zastanawianie się i gdybanie. Trzeba było się spotkać z nowymi ludźmi, bo oni decydowali, i rozmawiać z nimi.

Jak gen. Petelicki wpadł na pomysł powołania specjalnej jednostki GROM?

Sławek pochodził z rodziny wojskowej, jego ojciec był żołnierzem. Myślę, że zawsze interesowało go wojsko. A jeżeli wojsko, to to, co w wojsku jest najlepsze, najciekawsze, czyli siły specjalne. Zaczął mi przedstawiać swoje koncepcje. Mówił, że chce coś takiego realizować, że przymierza się do tego, że odbył pierwsze rozmowy, że spotkało się to z dobrą reakcją czy zainteresowaniem ludzi, którzy wtedy podejmowali decyzje w MSW i służbach. Sła-wek był człowiekiem, który jeśli wbił sobie coś do głowy, to realizował bez względu na przeszkody. Jak to się mówi – po trupach.

Przed rokiem 1990 przeprowadzaliście wspólne akcje. Potem także przecięły się wasze zawodowe drogi przy operacji nazywanej „Kontener”. Jaki ona w rzeczywistości miała kryptonim?

Nie wiem. Wtedy, w 1990 r., zostałem negatywnie zweryfikowany jako były szef wydziału XI, który zajmował się opozycją. Występowałem jako współpracownik wywiadu. Współpracownik nie bierze udziału w tworzeniu kryptonimów, nie pisze raportów. A raczej pisze raporty, ale dla oficerów, którzy go prowadzą. Nie zajmuje się jednak kuchnią wewnątrz służby. Znałem swoją rolę, wiedziałem, co mam robić, wykonywałem uzgodnione polecenia nasze-go wywiadu, który był gospodarzem, i wywiadu brytyjskiego, który był prowadzącym inspiratorem tej operacji. I tyle.

Jak to się stało, że znalazł się w niej Petelicki z ludźmi z GROM?

Pojawił się Petelicki, a w ten sposób i GROM. Mnie wywiady polski i brytyjski obsadziły w roli handlarza broni z Europy Wschodniej i w takim charakterze prowadziłem rozmowy czy negocjacje z irlandzkimi terrorystami. Dlatego też musiałem się otaczać ludźmi, którzy zazwyczaj towarzyszą handlarzowi bronią: którzy go pilnują, którzy pilnują broni, pokazują, chronią. Krótko mówiąc, cały gang. W rolę takiego gangu wcielili się żołnierze GROM. Robili to profesjonalnie i skutecznie, bo cała operacja się udała.

Petelicki wiedział o pana roli?

Oczywiście, przecież to on wydawał rozkazy, bezpośrednio nadzorował, wyznaczał zadania swoim żołnierzom. Spotkałem się z nim, on mnie przedstawił ludziom, którzy mieli ze mną realizować zadania, wyznaczył role: kto będzie moim kierowcą, moim ochroniarzem, kto będzie pokazywał broń, otwierał skrzynki z bronią, a kto tłumaczył. Z ich punktu widzenia była to operacja wojskowa.

Ludzie WPROST
Źródło: Wprost