Eurozłoty

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rozmowa z HANNĄ GRONKIEWICZ-WALTZ, prezesem Narodowego Banku Polskiego
"Wprost": - Rok temu deklarowała pani, że głównym celem NBP będzie obniżenie inflacji do jednocyfrowego poziomu. Cel ten został osiągnięty. Czy jednak bankowi centralnemu, który przede wszystkim stoi na straży wartości waluty, wolno bezpośrednio wpływać na poziom inflacji?
Hanna Gronkiewicz-Waltz: - W dzisiejszym świecie celem działania banku centralnego jest ograniczanie inflacji, a mówiąc wprost - stabilizacja cen. Musimy pilnować, żeby roczny wzrost cen w Polsce nie odbiegał od założonej wartości o więcej niż 1-3 proc. Właśnie taka inflacja powoduje zrównoważony wzrost gospodarczy.
- Którego nam jednak nie udaje się osiągnąć.
- Nasza gospodarka startuje z bardzo niskiego poziomu; powinniśmy więc utrzymywać zrównoważony wzrost i nie możemy dopuścić do recesji. Jednak jednym z efektów globalizacji gospodarki jest przenoszenie się kryzysów światowych. Dlatego dotarły do nas nie tylko skutki kryzysu rosyjskiego, ale i azjatyckiego. Teraz wszyscy drżą, co stanie się w Brazylii, choć tam - dzięki porozumieniu z MFW - sytuacja wydaje się korzystniejsza, niż się spodziewano.
- Czy można to samo powiedzieć o Polsce, w której - oprócz zmniejszenia tempa rozwoju gospodarczego, wzrostu bezrobocia itp. - doszło do spadku wartości złotego?
- Nigdy nie byłam zwolenniczką specjalnego wzmocnienia złotego, bo zbyt szybki wzrost wartości pieniądza kaleczy gospodarkę. Co więcej, w drugim kwartale ubiegłego roku ostrzegałam inwestorów, że złoty może tracić na wartości. Dzisiejsze osłabienie waluty jest spowodowane normalnymi rynkowymi procesami. Nie mamy do czynienia z recesją, lecz spadkiem tempa wzrostu gospodarczego. Został on wywołany przez znane wszystkim zewnętrzne czynniki, łącznie z kryzysem rosyjskim, który uderzył zwłaszcza w polski przemysł spożywczy. Nie można też zapominać o mniejszym tempie wzrostu w Niemczech, będących naszym głównym handlowym partnerem, i w pozostałych częściach Europy. Poza tym od początku roku nastąpiła ośmioprocentowa dewaluacja euro w stosunku do dolara, a złotówka w tym samym okresie zdewaluowała się w stosunku do dolara mniej więcej o 12 proc. Tak po prostu dzieje się z walutą europejską. I nie oznacza to słabości europejskiego pieniądza, ale wielką siłę waluty USA, gdzie zamiast spodziewanej recesji nastąpił ekonomiczny boom. Są też wewnętrzne uwarunkowania naszego mniejszego wzrostu. Ja upatruję ich gdzie indziej niż większość polskich polityków.
- Gdzie?
- W braku restrukturyzacji przedsiębiorstw, które nie wykorzystały szybkiego wzrostu gospodarczego i nie obniżyły kosztów. Widać to szczególnie jaskrawo w wypadku przedsiębiorstw notowanych na giełdzie. Dopiero gdy te spółki napotkały ścianę w postaci ograniczonego wewnętrznego popytu, zaczęły myśleć o zmianach. Okazuje się, że menedżerowie, którzy znaleźli się w trybach reformy kilka lat temu i nie do końca zrozumieli, jakie może mieć ona oblicza w przyszłości, muszą ustąpić miejsca tym, którzy w sposób bardziej nowoczesny będą zarządzać przedsiębiorstwami.
- Czy zmiany personalne w spółkach giełdowych, wymuszane przez inwestorów instytucjonalnych, odbudują nadszarpnięte zaufanie do polskiej giełdy? Może trzeba jednak wzmocnić kontrolę nad spółkami?
- Nadzór Komisji Papierów Wartościowych jest profesjonalny i systematyczny. Jednak nawet ten nadzór nie jest w stanie przeciwdziałać pewnym sytuacjom. Może je najwyżej wykrywać i karać. Teraz najważniejsze dla polskiej giełdy są nowe metody zarządzania spółkami.


W Polsce nie mamy do czynienia z recesją, lecz spadkiem tempa wzrostu gospodarczego

- Co w najbliższym czasie będzie najważniejsze dla polskiej waluty?
- Utrzymywanie zaufania do niej. I nie chodzi tu tylko o wzrost wartości złotego, lecz o jego stabilność.
- Czy dziś, po znacznym spadku, wartość złotego jest wreszcie realna?
- Na aktualne zachowanie waluty wpływa tak wiele czynników, że szacunki zmieniają się z dnia na dzień. Jedno jest pewne: przez pewien czas wartość złotego była zawyżona przez prywatyzację i napływ zagranicznego kapitału.
- Czyli dopiero teraz złoty zbliża się do rzeczywistej wartości?
- Znajdujemy się w gospodarce rynkowej. Dziś nikt już nie może zadeklarować wymyślonej teoretycznie, obligatoryjnej wartości pieniądza. Jednak poziom złotego waha się w granicach przyjętego parytetu, czyli nie osiąga ekstremalnych, groźnych dla gospodarki odchyleń - nie widzę więc powodu do niepokoju. Problem polega jednak na tym, że w wypadku obniżenia wartości pieniądza ludzie narzekają, bo wakacje zagraniczne są droższe, bo mniej można kupić za granicą.
- Natomiast wówczas, gdy złoty się wzmacniał, protestowało lobby eksporterów. Czy spadek wartości naszego pieniądza poprawi nasz bilans w handlu zagranicznym?
- Najlepiej byłoby, gdyby eksporterzy obniżali koszty. Byłoby jednak hipokryzją mówienie, że kurs złotego nie ma żadnego wpływu na wyniki eksportu. Zwłaszcza gdy mamy w dużej mierze do czynienia - tak jak u nas - z eksportem produktów nie przetworzonych. Dlatego po okresie obniżenia wartości waluty, na przykład w 1997 r., wyniki handlu zagranicznego są lepsze. I tym razem za jakieś pół roku powinniśmy mieć lepszy bilans wymiany handlowej. Eksporterzy nie powinni jednak zbytnio liczyć na takie wahania, ponieważ im bardziej rozwinięta będzie nasza gospodarka, tym te skoki będą mniejsze.
- I może w przyszłości spadek wartości złotego nie będzie się zbiegać z obniżeniem stóp procentowych.
- Przyznaję, że ostatnio w niezamierzony sposób doszło u nas do pewnych anomalii. Z jednej strony, zmalała inflacja, więc stopy procentowe zostały obniżone, z drugiej - złoty osłabł. Nie można było jednak czekać z obniżką stóp, udając, że inflacja nie maleje. Zwłaszcza że oprocentowanie depozytów znacznie przewyższało inflację. To jest nie do przyjęcia w żadnym rozwiniętym kraju. Co więcej, tam od dochodów z odsetek trzeba jeszcze płacić podatki - co proponuje nam MFW, a czemu ja na razie jestem przeciwna.
- Na razie?


Dla gospodarki zawsze lepsza jest niezbyt surowa polityka pieniężna banku
i restrykcyjna polityka fiskalna rządu


- Tak, bo w UE obowiązują jednolite regulacje dotyczące oprocentowania dochodów z odsetek. Gdy staniemy się członkiem unii, będziemy musieli je zaakceptować. Na razie pewne rozwiązania możemy odłożyć na kilka lat.
- Czy po wejściu do unii i zapłaceniu tego dodatkowego podatku będziemy się mogli spodziewać jakiejś rekompensaty, na przykład zastąpienia złotówki przez stabilne euro?
- Nie od razu. Konieczny będzie kilkuletni okres przystosowawczy między naszą integracją z unią a przystąpieniem do systemu walutowego. Za realny termin uznaję lata 2005-2008. Mam nadzieję, że będzie to wcześniej niż później.
- Jakie warunki będzie musiała spełnić nasza waluta, by mogła zostać przyjęta do "klubu euro"?
- Wartość waluty jest pochodną stanu gospodarki. Abyśmy mogli aspirować do europejskiego systemu walutowego, gospodarka musi być zdrowa i konkurencyjna. Prywatyzacja powinna być już zakończona, zaś deficyt budżetowy całkowicie kontrolowany. Dobrze byłoby, by nasz wzrost był stały, a bilans handlowy zrównoważony.
- Do tego konieczna jest konsekwentna polityka ekonomiczna rządu. Tymczasem rząd zaczyna się uginać przed finansowymi żądaniami kolejnych grup społecznych.
- Gdyby deficyt budżetowy wzrósł, bank centralny zrobiłby to samo, co podczas rządów poprzedniej koalicji, czyli podniósłby stopy procentowe. Mimo wszystko mam nadzieję, że w tym roku nie dojdzie do nowelizacji budżetu. Nie kryję jednak, że mój niepokój wywołuje brak jakichkolwiek "zapasów" w budżecie. Rząd musi być bardzo konsekwentny. Dla wszystkich krajów będzie to rok bardzo trudny z powodu skutków ostatnich kryzysów. W takim czasie nie można się ugiąć przed żadnymi żądaniami. Trzeba pamiętać, że "wywrócenie" budżetu może spowodować znacznie groźniejsze skutki niż powiedzenie "nie" żądającym pieniędzy.
- A może mają rację ci, którzy twierdzą, że najbardziej stymulująca dla gospodarki jest restrykcyjna polityka banku i luźniejsza ministra finansów, tak jak w czasie pani kohabitacji z ministrem Grzegorzem Kołodką. Może to restrykcyjny minister finansów i restrykcyjny prezes centralnego banku zdusili koniunkturę?
- Trzeba pamiętać o tym, że ze względu na niższą od przewidywanej inflację realne dochody ludności nie spadły. Ku naszemu zdziwieniu w lutym wzrosła liczba kredytów konsumpcyjnych - prawdopodobnie na samochody. Świadczy to o istniejącym popycie, który jest wciąż wyższy niż krajowa podaż. W drugiej połowie roku widoczny już będzie spadek kosztów przedsiębiorstw, spowodowany potanieniem kredytów. Powinno się to przerodzić w lepsze wyniki restrukturyzujących się przedsiębiorstw. Efektem byłby wyższy wzrost gospodarczy i - w drugiej połowie roku - wzrost wartości złotego. Dla każdej gospodarki zawsze lepsza jest niezbyt surowa polityka pieniężna banku i restrykcyjna polityka fiskalna rządu. Trzeba bowiem pamiętać, że pieniądze z deficytu budżetowego idą na konsumpcję, zaś niskie stopy procentowe sprzyjają rozwojowi. Zdrowe gospodarki to te, które mają zrównoważony budżet i łagodniejszą politykę pieniężną.
- Mają też instytucje nadzorujące życie gospodarcze, ale nie ingerujące w nie bez potrzeby. Czy nie jest tak, że najważniejszą reakcją banku centralnego na kryzys powinien być brak reakcji?
- Tak właśnie staramy się postępować. Przez siedem lat mojego urzędowania nauczyłam się, że naczelną zasadą szefa banku centralnego jest nie szkodzić i zachować zimną krew.

Więcej możesz przeczytać w 12/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.