Wprowadzony 1 stycznia nakaz grania w radiu w większości polskich piosenek to fatalny pomysł – pisze Piotr Metz, krytyk muzyczny.
Zawsze byłem przeciwnikiem rozwiązań „systemowych” ustalonych odgórnie – a zaliczam do nich procentowe określanie, ile utworów o rodzimym pochodzeniu powinny emitować radia. Jak bezsensowne i martwe to prawo, mogliśmy się przekonać przy wprowadzaniu jego innych wersji w ubiegłych latach. Zapominano, że doba ma 24 godz., polskie piosenki emitowano wtedy po północy. Nowy przepis określa godziny, w których mają być nadawane: 5-24.
Jak każdy nakaz, ten też będzie obchodzony. Ustawa nie precyzuje – bo też nie może – jakości nagrań ani ich powtarzalności. Pewnie będziemy skazani na zapętloną emisję kilku tych samych złotych przebojów artystów, wybranych przez mityczne badania, „czego słuchacze potrzebują”.
Muniek Staszczyk w ubiegłym roku nagrał z T.Love płytę życia, na której idzie pod prąd wszelkim trendom i zasadom. Nie będzie już kojarzony przez kolejne pokolenie wyłącznie z często emitowanymi piosenkami „Chłopaki nie płaczą” i „Warszawa”. Odniósł sukces komercyjny mimo braku entuzjazmu większości radiowców, by grać jego nowe, mało przebojowe utwory. Podobnie na początku i w połowie lat 90. XX w. nikt nie musiał narzucać stacjom – ani komercyjnym, ani publicznym – nadawania polskiej muzyki. Jej procentowy udział przewyższał z łatwością wszelkie zakładane dziś normy.
Obecnie, kiedy głównym miejscem spotkań artystów z odbiorcami są koncerty, a nie płyty, a nowe formy tworzenia i dystrybucji muzyki zmieniły na zawsze branżową rzeczywistość, radio nie pełni już funkcji głównego źródła przychodów dla twórców. I nie powinno.
Nie wciskajmy więc muzyki w excelowe tabelki. Zamiast tego wymagajmy od stacji publicznych, finansowanych z abonamentu, mocniejszego promowania wartościowej, rodzimej produkcji. To zresztą często ma już miejsce ze świetnym skutkiem, bez jakichkolwiek nacisków prawnych.
A stacje komercyjne i tak nakarmią nas jeszcze większą porcją utworów w wykonaniu jednodniowych celebrytów z telewizyjnych show, w których przepadają bez wieści nawet nieprzeciętne osobowości. Chyba że jak Monika Brodka potrafią stworzyć coś swojego, co jednocześnie owocuje radiowymi przebojami i tłumami na koncertach. Bez ustawodawstwa i wycieczek z zakładów pracy.
Jak każdy nakaz, ten też będzie obchodzony. Ustawa nie precyzuje – bo też nie może – jakości nagrań ani ich powtarzalności. Pewnie będziemy skazani na zapętloną emisję kilku tych samych złotych przebojów artystów, wybranych przez mityczne badania, „czego słuchacze potrzebują”.
Muniek Staszczyk w ubiegłym roku nagrał z T.Love płytę życia, na której idzie pod prąd wszelkim trendom i zasadom. Nie będzie już kojarzony przez kolejne pokolenie wyłącznie z często emitowanymi piosenkami „Chłopaki nie płaczą” i „Warszawa”. Odniósł sukces komercyjny mimo braku entuzjazmu większości radiowców, by grać jego nowe, mało przebojowe utwory. Podobnie na początku i w połowie lat 90. XX w. nikt nie musiał narzucać stacjom – ani komercyjnym, ani publicznym – nadawania polskiej muzyki. Jej procentowy udział przewyższał z łatwością wszelkie zakładane dziś normy.
Obecnie, kiedy głównym miejscem spotkań artystów z odbiorcami są koncerty, a nie płyty, a nowe formy tworzenia i dystrybucji muzyki zmieniły na zawsze branżową rzeczywistość, radio nie pełni już funkcji głównego źródła przychodów dla twórców. I nie powinno.
Nie wciskajmy więc muzyki w excelowe tabelki. Zamiast tego wymagajmy od stacji publicznych, finansowanych z abonamentu, mocniejszego promowania wartościowej, rodzimej produkcji. To zresztą często ma już miejsce ze świetnym skutkiem, bez jakichkolwiek nacisków prawnych.
A stacje komercyjne i tak nakarmią nas jeszcze większą porcją utworów w wykonaniu jednodniowych celebrytów z telewizyjnych show, w których przepadają bez wieści nawet nieprzeciętne osobowości. Chyba że jak Monika Brodka potrafią stworzyć coś swojego, co jednocześnie owocuje radiowymi przebojami i tłumami na koncertach. Bez ustawodawstwa i wycieczek z zakładów pracy.
Więcej możesz przeczytać w 2/2013 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.