Dysydenci, którzy przez władze określane są jako piąta kolumna pracująca dla USA, wzywali do bojkotu lub zniszczenia kart do głosowania, a po ogłoszeniu wyników nazwali wybory farsą.
Państwowa Komisja Wyborcza podała, że 3 procent kart było pustych, a mniej niż jeden procent - zniszczonych.
Głosujący nie mieli wielkiego wyboru, gdyż liczba kandydatów była taka sama, jak miejsc do obsadzenia - 609 w Zgromadzeniu Narodowym i 1119 we władzach lokalnych. Wyborcy mogli zaznaczyć wszystkich, niektórych lub żadnego z ubiegających się.
Nowy parlament zbierze się na początku lutego, aby wybrać Radę Państwa, która z kolei desygnuje prezydenta. 76-letni Fidel Castro, który rządzi krajem od rewolucji w 1959 roku, zostanie wybrany, jak się oczekuje, na kolejną pięcioletnią kadencję.
Hawana określiła prawie 98-procentową frekwencję jako wyraz poparcia dla władz. "To jest odpowiedź dla imperium, które próbuje zniszczyć rewolucję" - powiedział Castro, mając na myśli USA.
Dysydenci mówią jednak, że odzwierciedla ona strach wyborców przed restrykcjami, jeśli nie będą głosować.
W poprzednich wyborach, w 1998 roku, swoje głosy oddało 98,35 proc. uprawnionych, z czego pięć procent głosów było nieważnych lub uszkodzonych.
Niedzielne wybory były pierwsze od kiedy opozycja dostarczyła 11 tys. podpisów domagających się referendum w sprawie reformy systemu wyborczego, prawa do prywatnej działalności gospodarczej, poszanowania praw człowieka i amnestii dla więźniów politycznych. Kubańska konstytucja wymaga, by petycja podpisane przez ponad 10 tys. osób były poddawane pod głosowanie w referendum.
sg, pap