Terrorysta z koloratką

Terrorysta z koloratką

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kryminalny Wprost: terrorysta z koloratką (fot. sxc.hu)Źródło:FreeImages.com
Sylwester Zych, kapelan w Białołęce Dworskiej został okrzyknięty „terrorystą w sutannie”. Nie było o nim głośno do czasu odnalezienia zwłok sierżanta MO, Zdzisława Karosa. Oskarżony o branie udziału w związku zbrojnym mającym na celu gromadzenie broni palnej i o posiadanie pistoletów bez wymaganego zezwolenia, duchowny został skazany na sześć lat więzienia. Zginął w trzy lata po opuszczeniu aresztu w niewyjaśnionych okolicznościach. Zych, prześladowany i nękany przez bezpiekę w 1989 roku został opisany w „Wprost" w reportażu „Zabić Księdza – Terrorysta w Sutannie”.
13 października 1987 roku ksiądz Sylwester Zych, kapelan w Białołęce Dworskiej, nagrał na taśmę magnetofonową swój ideowy „testament". Pierwsze słowa: „Wiem, że zbliża się mój koniec...".

W nocy, 11 lipca 1989 roku, przy budynku dworca PKS w Krynicy Morskiej znaleziono zwłoki mężczyzny w wieku około 40 lat.

Śmierć sierżanta Zdzisława Karosa

Sylwester Zych przyszedł na świat 19 maja 1950 roku w Ostrówku, w rodzinie robotniczej. Miał dwie siostry. Życie rodziny Franciszka Zycha - szewca - było bardzo skromne. Sylwester dość szybko zaczął pracować i rozpoczął naukę w technikum elektronicznym. Wychowany został w duchu silnej dominacji ojca – stanowczego, bardzo religijnego, przedwcześnie zresztą zmarłego człowieka; zafascynowany był również osobowością kardynała Stefana Wyszyńskiego. Po uzyskaniu matury zdecydował się wstąpić do seminarium duchownego. Już jako kleryk odbył dwuletnią służbę wojskową. W roku 1977, z rąk prymasa Wyszyńskiego, otrzymał święcenia kapłańskie.

Trudno powiedzieć cokolwiek szczególnego na temat działalności duszpasterskiej ks. Sylwestra Zycha do lutego 1982 roku. Pracował m.in. w parafii Tłuszcz, potem w Grodzisku Mazowieckim. Często odwiedzał domy pomocy społecznej, uczestniczył w pielgrzymkach do Częstochowy. Jedno, co chyba warto podkreślić, to spore zaufanie, jakim darzyły go środowiska młodzieżowe. W latach 1980-1981 dał się poznać jako zagorzały zwolennik wprowadzenia krzyży do szkół. Jego nazwisko stało się wszakże głośne dopiero w marcu 1982 roku, po zabójstwie sierżanta Milicji Obywatelskiej Zdzisława Karosa. Sprawie towarzyszył wówczas w prasie przymiotnik „polityczna".

Z wyroku Sądu Warszawskiego Okręgu Wojskowego w Warszawie, z 8 września 1982 roku: ,,Sąd(...) rozpoznał sprawę (...) cyw. księdza Sylwestra Zycha, pseud. «Anty» (...) oskarżonego o to, że:

1) w okresie od dnia 3 lutego do 4 marca 1982 r. brał udział w związku zbrojnym, mającym na celu gromadzenie broni palnej i dokonywanie innych przestępstw godzących w bezpieczeństwo i porządek publiczny (...);

2) w okresie od dnia 3 lutego do dnia 4 marca 1982 r. w Grodzisku Mazowieckim bez wymaganego zezwolenia posiada posiadał 2 pistolety TT wzór 43, kal. 7,62 mm wraz z amunicją do tych pistoletów (...)". (Broń ta została odebrana dwóm żołnierzom Wojska Polskiego przez dwóch współoskarżonych w procesie. Przy trzeciej próbie rozbrojenia -umundurowanego milicjanta jadącego na służbę - po szamotaninie w tramwaju, śmiertelnie raniony został sierż. Z. Karos).

Sąd Warszawskiego Okręgu Wojskowego uznał ks. S. Zycha winnym i skazał go na karę łączną czterech lat pozbawienia wolności. Po rewizji na wniosek prokuratora karę zmieniono na 6 lat więzienia.

– To była w moim odczuciu pomyłka sądowa — mówi mec. Władysław Siła-Nowicki, obrońca S. Zycha w procesie w 1982 roku. - Pomyłka i w ocenie motywów działania głównych oskarżonych, i w ocenie postawy księdza.

-Dlaczego pomyłka?

-Dwaj chłopcy z Grodziska Mazowieckiego nie mieli nawet ewentualnego zamiaru zabicia sierżanta Karosa. To w ogóle nie była grupa dywersyjna czy terrorystyczna. To byli młodzi, niedoświadczeni ludzie. O tragedii zadecydowały emocje.

-Gromadzili jednak broń.

-Tylko jaki mieli cel posiadania tej broni? Sami nie potrafili na to pytanie przekonująco odpowiedzieć w trakcie procesu. Rzecz całą rozpatrywać należy raczej w kategoriach ich chęci zaznaczenia protestu, że oni nie pozostają bezczynni wobec tego, co się dzieje. Nie zapominajmy przecież, że były to pierwsze tygodnie stanu wojennego - okres ogromnej czasem desperacji często histerii. Zresztą trudno tym młodzieńcom w ogóle przypisać „kwalifikacje terrorystyczne" - że się tak wyrażę. Gdybym miał teraz na zimno, przywodząc na myśl swoje doświadczenia z „Kedywu", określić ich działanie jako członków organizacji zbrojnej - to zdecydowanie musiałbym im wystawić ocenę niedostateczną. Jak przecież można dokonywać próby rozbrojenia w jadącym, zamkniętym pojeździe, pełnym ludzi? Inna sprawa, to reakcja napadniętego. Z pewnością trzeba mówić o jego wielkiej odwadze. Ale czy - rozwadze? Zostawmy jednak tę kwestię na boku.

- W przypadku 32-letniego mężczyzny, księdza w dodatku - trudno chyba jednak powoływać się na emocje?

- Ocena postawy Sylwestra Zycha jest dość skomplikowana. Rzeczywiście, przede wszystkim trzeba tu chyba wziąć pod uwagę moralne racje i dylemat duszpasterza. Ks. Zychowi nieustannie towarzyszyła obawa, że może się wykazać obojętnością wobec ludzkich problemów -jakiekolwiek by one były. W żadnym razie natomiast ks. Zych nie działał jako członek „związku zbrojnego" czy wręcz jako jego szef. Nade wszystko chciał tym chłopcom pomóc. Zmierzał najwyraźniej do rozładowania ich emocji. Był tu jednak również problem „zaufania" i „zdrady". Oni mu zaufali, bowiem powierzyli swoją tajemnicę i broń, on nie mógł ich zdradzić. Był też chyba w postępowaniu księdza jakiś element pragmatyzmu. Pozostając z tymi chłopcami - mógł sprawować jakąś ograniczoną kontrolę nad ich poczynaniami, odchodząc od nich - mógł przewidywać ich całkowitą nieobliczalność.

- Nie da się tu wykluczyć pewnej wspólnoty ideowej, wspólnoty przekonań politycznych.

-Co innego przekonania polityczne, a co innego metody działania. Obrońcy tych chłopców odnosili np. początkowo wrażenie', że ksiądz usiłuje „wybielić się" przed sądem, że próbuje przerzucić całą odpowiedzialność na ich młodych klientów. To nie była prawda. Ksiądz po prostu przez cały czas próbował przedstawić swoje intencje duszpasterskie. A tak na marginesie: czy można człowieka, który niedługo po wprowadzeniu stanu wojennego mówi wojskowym sędziom - „«Solidarność» przez 16 miesięcy zrobiła więcej dla Polski niż komuniści przez 40 lat" - posądzić o dbałość o własną skórę? To był człowiek myślący prostolinijnie, który nade wszystko stawiał swoje powinności kapłańskie - tak, jak je rozumiał. Mimo że wiedział, iż występuje przeciw prawu. Prawu, które uwzględnia przy ocenie współudziału w przestępstwie więzy krwi, ale które nie uwzględnia postawy księdza, traktującego wszystkich jak braci. Dramat funkcjonariusza milicji Karosa był więc zarazem wielkim dramatem duszpasterza Zycha.

S. Zych - więzień

„Na parę tygodni przed aresztowaniem powiedziałem na kazaniu, że ksiądz nigdy was nie opuści, a jak trzeba będzie, to pójdzie z wami nawet i do więzienia, bo i tam jest potrzebny». Jestem w więzieniu. Bywają, a może należy powiedzieć, że były chwile, gdy czułem ciężar, który świadomie przyjąłem. Wtedy mówię sobie, że nie mam żadnego moralnego prawa do narzekań" - pisał S. Zych do przyjaciela księdza, 16 grudnia 1983 roku, w więzieniu w Braniewie.

Z pewnością więzień Zych nie należał do ulubieńców naczelnika Zakładu Karnego w Braniewie. Pisywał dziesiątki listów ze skargami i postulatami. Adresatami byli m.in.: Episkopat Polski, Ministerstwo Sprawiedliwości, Komisja. Praw Człowieka w Genewie, Amnesty International w Londynie. Domagał się przyznania statusu więźnia politycznego, protestował przeciw „niehumanitarnemu, traktowaniu" i „fatalnym warunkom higienicznym". Przede wszystkim jednak toczył bój o możność celebrowania w więzieniu Mszy świętej. Tego ostatniego dopiął w końcu, po rozlicznych interwencjach i łącznie około 200 dniach głodówki. Pisał nie bez dumy w jednej z broszur, po wyjściu na wolność: „Otóż stworzyłem bardzo ciekawy przypadek - zwany «Zychem». Byłem chyba pierwszym księdzem w powojennej historii Polski, który Mszę św. w więzieniu sprawował legalnie".

W listach i grypsach S. Zycha z ZK w Braniewie często pojawiał się wątek aresztowania i procesu. „Wyrok otrzymałem na wyrost - stwierdzał np. w styczniu 198.4 roku - bowiem nie mogłem udowodnić, iż nie byłem członkiem związku. W tym miejscu cytuję słowa prokuratora z mowy oskarżycielskiej: «Wprawdzie oskarżony nie zgłosił akcesu do związku, to jednak w nim był». Do dziś nie mogę zrozumieć, jak mogłem być członkiem związku, jeżeli do niego nie należałem". Z wdzięcznością wspominał starania księży: „Oczywiście, członkowie Episkopatu nie mogli się ze mną solidaryzować co do metod - bo były ekstremalne - ale nigdy żaden z biskupów nie odwrócił się ode mnie, nie byłem opuszczony".

Nie na wiele zdały się, trwające przez dłuższy czas, pertraktacje w sprawie ewentualnego przeniesienia ks. Zycha z więzienia do zamkniętego klasztoru. Na nic nie zdała się też prośba o „darowanie ks. Zychowi nie odbytej jeszcze kary pozbawienia wolności", wystosowana 31 lipca 1984 roku przez prymasa J. Glempa do przewodniczącego Rady Państwa H. Jabłońskiego. Prośba motywowana była głównie faktem, iż „stan zdrowia psychiczny i fizyczny ks. Zycha pozostawia wiele do życzenia". Po odsiedzeniu dwóch trzecich kary, z wnioskiem o zwolnienie ze względu na zły stan zdrowia, wystąpił sam więzień. Sąd Marynarki Wojennej w Gdyni uzasadnił odmowę następująco: „Zachowanie skazanego Sylwestra Zycha w zakładzie karnym (...) jest wysoce negatywne (...). Był 41 razy karany dyscyplinarnie, przy wpływie 78 wniosków o wymierzenie kary (...). Sąd nie nabrał przekonania, że cele reedukacyjne kary zostały osiągnięte".

Ks. Sylwester Zych opuścił ostatecznie więzienie po 4 latach, 7 miesiącach i 5 dniach, na mocy aktu amnestyjnego, Ta sama amnestia objęła wówczas również m.in. sprawców zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki, łagodząc im wyroki.

"Twoje dni są policzone"

- Kiedy brat otrzymał pierwszy anonim z pogróżkami? Siostra S. Zycha: - To był rok 1987. Dzień nadejścia tej przesyłki zbiegł się akurat z terminem wizyty w Polsce papieża Jana Pawła II. Brat pokazał mi świstek papieru i mogłam przeczytać: „S...synu, jak nie zaczniesz działać my cię załatwimy". Nie mogłam pojąć sensu tej pogróżki, brat wyjaśnił mi, że to prowokacja. Treść następnych anonimów była już bardziej zrozumiała. To było najczęściej w stylu: „Módl się, bo twoje dni są policzone".

-Często otrzymywał takie anonimy?

-Z tego, co mówił - trzy, czy cztery razy w miesiącu. Były też telefony.

-Prymas Glemp wspominał w liście do Henryka Jabłońskiego o złym stanie psychicznym księdza Zycha. Te anonimy to nie były twory jego, wyobraźni! Więzienie go nie złamało. Przeciwnie - umocniło jego upór. Był w niezłej kondycji psychicznej, zachował nawet pogodę ducha.

-Czy ten fakt - regularnego otrzymywania anonimów z najrozmaitszymi groźbami - został gdziekolwiek zgłoszony, np. na milicję?

-Brat nie chciał mieć nic wspólnego z milicją.

-Ksiądz Zych był działaczem Społecznego Ruchu im. ks. Popiełuszki był kapelanem Konfederacji Polski Niepodległej.

-Na pewno nie był bezczynny. Wiem tylko, że wystrzegał się wchodzenia w konflikt z prawem.

-Czy w okresie bezpośrednio poprzedzającym śmierć brata zaobserwowała pani coś szczególnie zastanawiającego, niepokojącego?   

-W marcu tego roku, wieczorem, w Warszawie, brat został napadnięty przez trzech mężczyzn. Dwóch trzymało go, a trzeci usiłował lać mu do gardła wódkę. Zbiegli, gdy zobaczyli nadjeżdżający samochód. Wysiadła z niego jakaś dziewczyna, pomogła bratu się pozbierać. Szukam jej teraz.

-O napadzie również brat nie informował milicji?

-Z tych samych powodów, dla których nie złożył doniesienia o anonimach. Musi pan tylko wiedzieć, że brat był abstynentem. Potwierdzą to wszyscy jego znajomi i przyjaciele. Nie mógł zresztą pić. Dręczyła go astma, narzekał na bóle serca.

5 lipca br. Sylwester Zych odwiedził plebanię w Braniewie. Z czasów więziennych znał dobrze gospodarza, ks. Tadeusza Brandysa, od dwóch lat spędzał na plebanii w Braniewie część swego urlopu. Pracował już wówczas w parafii św. Jakuba w Skierniewicach.

Wczesnym rankiem 10 lipca br. Sylwester Zych odprawił mszę, a później zjadł śniadanie na plebanii. Przy śniadaniu rozprawiano o pszczołach i wizycie w Polsce George'a Busha. Prezydent miał przyjechać do Gdańska dnia następnego, ksiądz Zych planowa wziąć udział w wiecu pod Pomnikiem Poległych Stoczniowców. Umówił się nawet wcześniej z przyjacielem z Gdańska, który o oznaczonej porze i w oznaczonym miejscu miał mu wręczy- wejściówkę na uroczystość.

Od momentu, gdy Sylwester Zych wyjechał z Braniewa, życie księdza liczy się w godzinach.

Ksiądz Zych nie stawił się w Gdańsku po odbiór przepustki. Pożegnanie Kazimierza G. - nauczyciela, członka Rady Parafialnej z Braniewa - z jego pasażerem przed bramką na fromborskim molo zamyka w życiu księdza wszystko to, co daje się chronologicznie odtworzyć i co można próbować zrozumieć. Okres pomiędzy tym wydarzeniem a momentem zidentyfikowania zwłok Sylwestra Zycha w prosektorium w Elblągu stanowi w gruncie rzeczy jedną wielką niewiadomą. Nie podlega jedynie dyskusji fakt stwierdzenia we krwi zmarłego zawartości od 3 do 4 promili alkoholu.       

Wersja z towarzyskim opojem

15 lipca, w trakcie emisji telewizyjnego reportażu Witolda Gołębiowskiego, można było w pierwszej chwili odnieść wrażenie, że oto tajemnica zgonu księdza Zycha nagle przestaje być tajemnicą. Przypomnę: dwóch barmanów i bufetowa z „Discoteki Riviera" w Krynicy Morskiej twierdzili zgodnie, że ks. Zych przebywał w tym lokalu 10 lipca od około dwudziestej drugiej do około drugiej w nocy. Towarzyszył mu krępy mężczyzna o siwych, „prawie białych włosach" i sumiastych „wałęsowskich wąsach", ubrany w sportową koszulkę „z tygryskiem na piersiach". Według relacji wspomnianej trójki, podano im po około 10 drinków z zawartością 100 gramów alkoholu każdy. Mieli pytać, jakie są możliwości wynajmu jachtu na kilka dni. Ksiądz Zych był w dodatku co najmniej trzykrotnie nagabywany przez kobietę „ o urodzie lalki". Barmani i bufetowa utrzymywali, że dwaj mężczyźni opuścili lokal w stanie ciężkiego upojenia alkoholowego.

Autor reportażu sugerował, że materiał kręcony jest „na żywo", co później spotkało się z żywą reakcją wielu obserwatorów. Dość wyraźnie widać było bowiem niezręczności, wskazujące na uprzednie przygotowanie rozmówców. Ostatecznie jednak zarzut skwitować można było posądzeniem Gołębiowskiego o dziennikarską nadgorliwość.

Istotniejszy dla sprawy był fakt, że wizerunek otyłego opoja, bez opamiętania wlewającego w siebie litr alkoholu po upalnym dniu, w scenerii dalekiej od kościelnej, fundującego w dodatku drugi litr przygodnie (?) napotkanemu mężczyźnie - zaprezentowany przez bohaterów reportażu - pozostawał w rażącej sprzeczności z wizerunkiem księdza, przedstawianym przez jego bliskich i przyjaciół. Ten drugi portret to obraz nieprzejednanego abstynenta, podejrzliwego, obsesyjnie wręcz unikającego kontaktów z obcymi, schorowanego człowieka, który nadto musiał dysponować owej nocy bardzo skromnym kieszonkowym. Zastanawiająca przy tym wydaje się „fotograficzna pamięć" bohaterów reportażu.

Zastanawiająca o tyle, iż żaden z bywalców „Discoteki Riviera", który gościli w barze w nocy z 10 na 11 lipca, w ogóle jakoś nie może sobie przypomnieć dwóch mężczyzn, tak plastycznie przed kamerą - po 4 dniach - opisanych przez barmanów i bufetową. Jest to tym dziwniejsze, że mężczyźni siedzieć mieli przez co najmniej 3 godziny w lokalu młodzieżowym, odróżniając się przecież w jaskrawy sposób od tańczących gości.

Śladów bytności mężczyzny z „wałęsowskim wąsem” i kobiety „o urodzie lalki" nie znaleziono zresztą w całej Krynicy Morskiej. Z nikim również - mieszkańcom i gościom kurortu - nie skojarzył się rysopis księdza Zycha.

Kto jest kto? 

Za wiarygodnością relacji gospodarzy „Discoteki Riviera" zdają się przemawiać dwie okoliczności. Pierwsza to wyliczenie, iż owe 10 drinków przełkniętych jakoby przez księdza w barze dyskotekowym odpowiada akurat mniej więcej zawartości alkoholu we krwi zmarłego. Druga to fakt bezpośredniej bliskości „Riviery" z budynkiem dworca PKS, pod którym 11 lipca - krótko po godzinie drugiej w nocy - znaleziono zwłoki mężczyzny w wieku około 40 lat. Tylko czy można mieć stuprocentową pewność, że były to zwłoki właśnie Sylwestra Zycha?

Według niektórych ocen tożsamość zwłok znalezionych przy dworcu PKS w Krynicy Morskiej budzi pewne wątpliwości. Jedno jest pewne: identyfikacji ciała S. Zycha dokonano dopiero w prosektorium w Elblągu, natomiast wcześniej - w przypadku makabrycznego odkrycia przy dworcu PKS - wszyscy świadkowie mieli do czynienia ze zwłokami nieznanego sobie, pozbawionego dokumentów osobnika.

I otóż na przykład sanitariuszka z pogotowia ratunkowego, Elżbieta K. jest pewna, iż ów martwy osobnik „miał koszulę flanelową z długimi rękawami" („Wiem, bo podwijałam rękawy do zastrzyku"). Tymczasem ksiądz opuszczał Braniewo ubrany w koszulkę „polo" z krótkim rękawem. W takiej też koszulce zastały zwłoki brata - dokonując identyfikacji w elbląskiej kostnicy - siostry Sylwestra Zycha. Przy zwłokach mężczyzny w Krynicy Morskiej znaleziono jednak również kolarski bidon - taki, jaki zwykł zabierać na wycieczki ks. Zych oraz półlitrówkę z etykietą „Wytrawna Szczecińska". Półlitrówkę tej rzadko spotykanej wódki znaleziono także - o czym informują materiały śledztwa - w plecaku księdza, na plebanii w Braniewie. Siostry księdza zaklinają się jednak, że poszukując w plecaku dokumentów brata - już po jego śmierci, a jeszcze przed przyjazdem przedstawicieli prokuratury, którzy przetrząsnęli plecak - na takową butelkę się nie natknęły.

Rzecz jasna, wyciąganie wniosku - na podstawie bardzo być może subiektywnych ocen i spostrzeżeń - o „istnieniu dwóch ciał" jest zbyt pochopne, zgoła fantastyczne i rodzi w dodatku bardzo poważne oskarżenie. Powyższą wątpliwość mogłoby wszakże ostatecznie rozwiać zdjęcie zwłok sprzed budynku PKS. Takiego zdjęcia jednak brak.

I jeszcze jeden znak zapytania. Otóż nie da się jednoznacznie stwierdzić, iż zmarły ksiądz był tą samą osobą, która - sięgnąwszy znów do relacji barmanów i bufetowej - przebywała w „Rivierze". Barmani i bufetowa rozpoznali bowiem księdza na podstawie pośmiertnej fotografii. Andrzej Ch. zaś, zatrudniony na braniewskiej plebanii w charakterze konserwatora, który identyfikował zwłoki księdza Zycha w Elblągu - nie od razu rozpoznał ciało swego dobrego, skądinąd, znajomego.

„Delikatna materia faktów" 

Pierwsze telewizyjne komunikaty o śmierci S. Zycha (wybijające na czoło liczbę promili alkoholu we krwi) zinterpretowane zostały przez niektórych działaczy „Solidarności" jako zdecydowanie tendencyjne. 14 lipca śmierć ks. Zycha była jednym z tematów spotkania generała Czesława Kiszczaka z posłami z klubu ZSL. Tuż po emisji reportażu Witolda Gołębiowskiego dezaprobatę dla „jednostronności przekazu" wyraził klub poselski Unii Chrześcijańsko-Społecznej. 18 lipca „Gazeta Wyborcza" opublikowała oświadczenie Tymczasowego Zarządu Regionu NSZZ „Solidarność", w którym pojawiła się informacja o „licznych obrażeniach głowy, twarzy, nosa i szyi oraz lewego ramienia, które nie mogły wszystkie powstać na skutek upadku". Sprawa zgonu księdza - byłego więźnia ZK w Braniewie - stała się więc głośna i zyskała spory społeczny rezonans. Nie zabrakło na tym tle emocjonujących incydentów. „Wiceprokurator rejonowy Wojciech Mazurek, prowadzący śledztwo, odmówił szczegółowych informacji posłowi ziemi elbląskiej Edmundowi Krasowskiemu i wyprosił go - było sobotnie popołudnie - z zamkniętego o tej porze budynku sądu i prokuratury" - informowało „Prawo i Życie". Prokurator wojewódzki w Elblągu, komentując to wydarzenie, stwierdził: „Organy prokuratury są w swym działaniu organem niezawisłym i niezależnym od kogokolwiek: władz, organów, instytucji i obywateli. I tylko to gwarantuje prawidłowe wykonywanie obowiązków przez ten organ".

W ostatnim czasie emocje jakby nieco opadły. Znamienny jest akcent „Gazety Wyborczej", położony na „delikatną materię faktów". Ten akcent można pewnie rozumieć bardzo szeroko, także w kontekście ogromnej wagi wydarzeń politycznych, zachodzących w kraju.

Stwierdzono dotychczas, że w „organach zmarłego nie występowały żadne poważniejsze zmiany o charakterze chorobowym". Wykluczono „obecność środków narkotycznych w organizmie zmarłego". Wyraża się opinię, że „duża zawartość alkoholu w krwi denata może jednoznacznie wskazywać na przyczynę jego śmierci, ale nie jest to przesądzone". W dalszym ciągu natomiast (połowa sierpnia - M.Z.) nie jest znane pochodzenie części około 50 urazów stwierdzonych na ciele nieżyjącego księdza. Delegat gdańskiej Kurii Biskupiej, ksiądz Ernest Klein, asystujący przy drugiej sekcji (14 lipca - w Zakładzie Medycyny Sądowej w Gdańsku), twierdzi, że „ofiara otrzymała prawdopodobnie dwa ciosy w głowę".

Jedni liczą jeszcze na pojawienie się tajemniczego człowieka o „wałęsowskich wąsach". Inni spodziewają się już tylko suchej notatki prasowej, podobnej do tych, które niedawno zamykały sprawę zgonów księży: Suchowolca i Niedzielaka.

Wprost 27 sierpnia 1989 r. nr 35(353) i Wprost 3 września 1989 r. nr 36(354)

W połowie września 1989 r. prokuratura zwróciła się do ministra spraw wewnętrznych z prośbą o udostępnienie założonej teczki ks. Zycha. 18 września ministerstwo powołało komisję, która zniszczyła teczkę i poinformowała, że ksiądz nigdy nie był celem inwigilacji służb. Śledztwo umorzono w 1993r. Do dzisiaj sprawa nie została wyjaśniona. Nie było to pierwsze tego typu zdarzenie. Podobna historia spotkała księży: Stefana Niedzielaka oraz Stanisława Suchowolca, którzy byli nękani przez bezpiekę. Sprawą śmierci księży zajęła się Senacka Komisja Praw Dziecka i Praworządności. Wykazano, że stosowano wobec duchownych bezprawne i przestępcze działania wykonywane przez funkcjonariuszy IV Departamentu MSW. Ks. Zych został pośmiertnie odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi z Mieczami oraz Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.