Czy wiesz co jesz?

Czy wiesz co jesz?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Europejska wołowina coraz częściej okazuje się być koniną... (fot. sxc.hu)Źródło:FreeImages.com
Koński skandal w Unii Europejskiej. Ślady afery prowadzą przez siedem krajów Unii, a sfałszowane mięso dotarło nawet do kilkunastu. Kto robi nas w konia?

Koń jaki jest, każdy widzi. Nie do końca. Szczególnie gdy koń udaje krowę. Zajadając się lasagne, spaghetti czy wołowym hamburgerem, Europejczycy łykali koninę. To niekoniecznie groźne dla zdrowia, ale niesmak pozostaje. – To skandal! – krzyczą europejskie media. I zastanawiają się, jak to możliwe, że komuś opłaca się fałszować tanie mięso wołowe droższą przecież w większości krajów Unii koniną. Afera rozpętała się 27 stycznia, gdy irlandzki minister rolnictwa Simon Coveney ogłosił, że burgery produkowane w Irlandii i eksportowane do Wielkiej Brytanii są faszerowane koniną pochodzącą z Polski. Ilość koniny w wołowych burgerach oferowanych przez sieci Tesco, Lidl i Aldi: sto procent.

W Polskę z kopyta

Inspektorzy z Polski pojechali do Irlandii. Główny lekarz weterynarii Janusz Związek bronił polskiego honoru. Zwrócił uwagę, że irlandzki minister nie powinien mówić o „polskiej koninie” na podstawie oględzin gotowych produktów, nie widząc surowca z Polski: – Jeśli nie badano surowca, to konia z rzędem temu, kto może podawać tak precyzyjną informację. Gdy winnych szukano dalej, w brytyjskich mediach rozległy się apele, że tylko wołowina od lokalnych producentów to gwarancja bezpieczeństwa. Między wierszami: „Precz z tanią żywnością ze Wschodu”. Brytyjska agencja standaryzacji żywności FSA zleciła badania próbek mięsa na obecność fenylobutazonu, przeciwzapalnego leku podawanego koniom, ale potencjalnie szkodliwego dla ludzi. Gdy obecność koniny potwierdzono w mrożonkach z kolejnych supermarketów, minister środowiska Wielkiej Brytanii Owen Paterson mówił o możliwości zaistnienia „międzynarodowego spisku”.

Polska wzięła zarzuty na poważnie. Badania wykonane w Instytucie Weterynarii w Puławach nie wykazały śladów koniny w wołowinie z polskich ubojni, ale historie o Polsce jako koniu trojańskim rynku spożywczego i tak przegalopowały przez europejskie media. Pojawiły się opowieści o „końskich gangach” z Włoch i Polski, które skupują w Rumunii konie pociągowe – po 25 euro od sztuki. Przy tym konie miały być bite łomami, a weterynarze zastraszani, żeby kwalifikowali mięso jako produkowane legalnie. Później okazało się, że to nie Włosi ani Polacy, ale Holendrzy zamawiali mięso w Rumunii. Do tego całkiem legalnie.

Z obecnych doniesień o aferze wątek polski znikł, ale nikt jakoś nie kwapi się do sprostowań. Dlaczego? Minister rolnictwa Stanisław Kalemba sugerował, że obrzucanie polskiej żywności mięsem to nieczysta gra wynikająca z popularności naszych produktów spożywczych w Unii. Andrzej Gantner, dyrektor Polskiej Federacji Producentów Żywności, jest tego pewien: – Nasza żywność jest bezpieczniejsza niż żywność z innych krajów Unii. Wystarczy przytoczyć liczby. Unijny system wczesnego ostrzegania o skażeniach żywności RASFF wygenerował w ostatnich dwóch latach 211 doniesień o zagrożeniach w Polsce. W tym czasie we Francji było ich prawie 250, a w Niemczech ponad 300.

W Polsce nie było takich afer jak niewyjaśnione dotychczas skażenie alkoholu w Czechach. Co nie przeszkadza Czechom w oskarżaniu nas o to, że nasz system bezpieczeństwa żywności nie funkcjonuje. – To bzdura – piekli się Gantner. – Jest lepszy niż w Niemczech, gdzie alarm uruchamia się dopiero, gdy dojdzie do incydentu. Tak było w przypadku zakażenia kiełków pszenicy bakterią coli kilka lat temu. Dwieście ofiar śmiertelnych. W Polsce jest inaczej, bo prowadzimy prewencyjne przesiewowe kontrole żywności. A mimo to próbuje się nam wmówić, że nasze jedzenie jest gorsze. Powód jest bardzo prosty – sukces naszego eksportu. – W Polsce przeznacza się na ubój 60 tys. koni rocznie, prawie wszystkie są eksportowane do Włoch, ale też do Francji i Belgii – mówi nam Jacek Bożek z Klubu Gaja promującego etyczny chów zwierząt. – Polacy nie jedzą koniny, bo traktują konia jako zwierzę domowe, ale kontrola eksportowanego mięsa jest raczej przyzwoita. Na eksport przeznaczmy też większość mięsa wołowego. Polska żywność po prostu smakuje Europejczykom: w zeszłym roku eksportowaliśmy towary żywnościowe, których wartość szacuje się na 17 mld euro. Konkurencję w innych krajach może to irytować.

Końskie dawki zawiści serwuje się nam w Czechach czy na Słowacji. Po tym jak w ostatnich latach nasz eksport spożywczy do tych krajów gwałtownie wzrósł, wzmogły się kontrole na granicach. Eksporterzy twierdzą, że polskie produkty są trzy razy częściej kontrolowane niż inne. Według Gantnera lokalne media podchwyciły temat i wspierają rząd, szukając uchybień u Polaków. Także duńska minister rolnictwa Mette Gjerskov dała w styczniu popis patriotyzmu, gdy na Twitterze ostrzegała przed polskimi pestycydami i złą hodowlą zwierząt, aby zastraszyć sieć supermarketów planującą zwiększenie importu z Polski. – To karygodne, żeby czynniki oficjalne, bez dowodów, oczerniały naszą żywność – ciągnie Gantner. – Nasz rząd powinien zajmować oficjalne stanowisko w przypadku podobnych pomówień. Polska to szósty producent żywności w UE, w przemyśle żywnościowym pracuje 400 tys. osób. Uporczywe podważanie naszej wiarygodności może zrobić Europejczykom wodę z mózgu.

Koński szlak

Skoro nie Polacy, to kto zrobił krowę w konia? Wstępne śledztwo wykazało, że końska wołowina z brytyjskich supermarketów Tesco, Aldi oraz od producenta mrożonek Findus pochodziła z północno-wschodniej Francji, z firmy Comigel. Jej pracownicy umyli ręce i wskazali na swoich partnerów jako potencjalnych winnych, w ten sposób odsłaniając pierwsze z ośmiu przystanków na podróżniczym szlaku mrożonek przez Europę. Okazało się, że Comigel, producent żywności, zamawia gotowe produkty (np. lasagne) od firmy Tavola mieszczącej się w Luksemburgu. Ta z kolei zamawia mięso od firmy Spanghero na południu Francji. Z polecenia Spanghero cypryjski pośrednik łapie wtedy za telefon i dzwoni do handlarza mięsem z Holandii, a ten zamawia mięso od rzeźników z Rumunii. Ci dostarczają je do Spanghero we Francji. Stamtąd mięso wędruje do Luksemburga, skąd produkty ostatecznie trafiają do sprzedawców w Irlandii, Wielkiej Brytanii i innych krajach.

Podstawowy cykl produkcji Comigel obejmuje więc co najmniej siedem krajów. Na którym przystanku doszło do oszustwa? Oskarżenia padały na Rumunię, która jednak nie znajduje w swoich firmach nieprawidłowości. – Rumunia nie może się zgadzać na bycie dyżurnym podejrzanym – irytował się publicznie rumuński premier Victor Ponta. Władze rumuńskie twierdzą, że zamówienia z Holandii były zakontraktowane na końską tuszę, łatwo odróżnialną od wołowiny. Wszystkie zainteresowane firmy przerzucają odpowiedzialność na siebie nawzajem. Skutki afery mogą zaś odczuć obywatele nawet 16 krajów Unii Europejskiej, do których Comigel dostarcza mrożonki. Trzynastego lutego w Brukseli odbyło się spotkanie ministrów rolnictwa w sprawie końskiej afery, a komisarz UE ds. zdrowia i ochrony konsumentów Tonio Borg zalecił prowadzenie od początku marca losowych, trzymiesięcznych testów na obecność koniny w wołowinie i skażenie fenylobutazonem.

Europejskie śledztwo trwa, włączyła się w nie także Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Cała afera z koniną dowodzi wysokiego stopnia gospodarczej integracji Europy. Miejmy nadzieję, że zintegrowana reakcja Unii doprowadzi do wykrycia oszustów. I udowodni, że ukrywanie mięsnego szwindlu to na dłuższą metę kopanie się z koniem.

Koń jaki jest

750 – co najmniej tyle ton koniny sprzedano jako wołowinę w ciągu ostatniego półrocza

6 proc. koniny przebadanej w 2012 r. w Wielkiej Brytanii zawierało szkodliwy dla ludzi fenylobutazon

2,5 tys. testów na obecność koniny w wołowinie przeprowadzono na Wyspach Brytyjskich