Czas łotra

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nie wiem, jak i kiedy skończy się wojna NATO, nie tyle z Jugosławią, ile jej dyktatorem Slobodanem Milo?seviciem
Ale jakkolwiek się zakończy i do czegokolwiek doprowadzi, przypomniała nam o kilku ważnych, choć niezbyt pocieszających prawdach. A co więcej, po jej zakończeniu - oby jak najszybszym i jak najmniej krwawym - ani NATO, ani Europa nie będą już takie, jak przed jej rozpoczęciem. Może warto o tym pomyśleć?

Po pierwsze, nie szkodzić. Tak brzmi pierwsza z maksym, które tu warto przytoczyć. Kiedy przed kilku laty Amerykanie niesławnie wycofali się z Somalii, gdzie usiłowali rozdzielić zwalczające się bandy lokalnych watażków, ówczesny przewodniczący kolegium szefów sztabów sił zbrojnych USA gen. Colin Powell usiłował sformułować warunki, po których spełnieniu wojska amerykańskie (ewentualnie NATO, co w praktyce na jedno wychodzi) mogą podjąć interwencję. Jednym z tych warunków było jasne wyznaczenie celu militarnego, nie zaś policyjnego. Do celów policyjnych, jak rozdzielanie walczących stron (zwłaszcza jeśli to są organizacje paramilitarne), przerwanie starć etnicznych albo ochrona ludności przed wysiedleniem, należy wysyłać formacje policyjne działające ewentualnie pod osłoną armii. Wojsko może tylko zniszczyć obiekty albo zwarte zgrupowania przeciwnika, zająć terytorium. Nic więcej. Ale jeśli już - po rozpatrzeniu wszystkich okoliczności - wysyła się wojsko, to z determinacją; z wolą osiągnięcia celu za wszelką cenę, nawet za cenę krwi i zniszczeń. Wycofanie wojska w trakcie operacji jest najgorszą rzeczą, jaką można zrobić. Warto byłoby przypomnieć te rozważania generała, który szkoda, że nie kandydował na prezydenta USA. Pobrzmiewa w nich echo nie tylko Somalii, ale Wietnamu; a teraz Bałkanów. Obawiam się bowiem, że zachodnim strategom, którym nie brakuje samolotów i rakiet, zabrakło rozumu i umiejętności przewidywania. To prawda, że zwykłe środki dyplomatyczne zostały wyczerpane, a Milo?sević jest zbrodniczym watażką, który zasłużył na karę. Ale świat nie jest, niestety, ani miasteczkiem z westernu, gdzie dobry szeryf spluwą i pięścią poskramia złoczyńców, ani też nie jest urządzeniem technicznym, gdzie dokonanie w porę odpowiednich regulacji zapobieże złu; trzeba mieć tylko dostęp do pokręteł i znać procedury. To zbyt proste, aby było prawdziwe. Najlepszym przykładem pokazującym, do czego prowadzi zmienianie świata wedle szczytnych skądinąd ideałów, jest komunizm. W imię zaprowadzenia równości i sprawiedliwości uruchomiono najstraszniejszą w dziejach machinę zbrodni i okłamywania, której pordzewiałe resztki dziś jeszcze poniewierają się nam pod nogami. Znacznie częściej nie przemyślana interwencja sprawia więcej zła niż jej zaniechanie. Jest to postawa nieobca konserwatystom, podczas gdy niepoprawni postępowcy zawsze, gdy widzą zło, pragną szlachetnie działać przeciw niemu. W tym sporze nie ma dobrego rozwiązania, ale wadliwość rozwiązania wojennego widać wyraźnie teraz, kiedy - po pierwsze - pogorszyło ono położenie mieszkańców Kosowa, miast im ulżyć. Po drugie - astronomiczne koszty bombardowań już dawno przewyższyły nawet najbardziej wygórowaną cenę, za jaką można było reżim jugosłowiański przekupić lub opłacić pokojowy podział Kosowa (bo do takiego i tak wcześniej lub później dojdzie). Po trzecie - dopiero po miesiącu bombardowań NATO pojęło, że możliwa byłaby blokada gospodarcza Jugosławii i odcięcie płynących przez Adriatyk dostaw, chociażby ropy. Wiem, że nie ma w zanadrzu łatwych rozwiązań, ale w gabinetach wielkich tego świata (nie tylko w Brukseli i Waszyngtonie) przydałoby się wywieszenie tekstu słynnej modlitwy rzymskiego cesarza-filozofa Marka Aureliusza: Boże, daj mi siłę, abym mógł zmienić to, co zmienić mogę. Daj mi cierpliwość, bym pogodził się z tym, czego zmienić nie jestem w stanie. I daj mi mądrość, bym odróżnił jedno od drugiego.

Niespokojne granice są siłą tyrana. Tak napisał jeszcze Arystoteles i upływ czasu tylko potwierdził słuszność tej myśli. Także w Jugosławii. W 1968 r. Tito uratował się przed wybuchem niezadowolenia i partyjnym zamachem stanu, rozpętując w kraju histerię zagrożenia przez wojska Układu Warszawskiego, które właśnie haniebnie wkroczyły do Czechosłowacji i dla których - wedle partyjno-państwowej propagandy Belgradu - następnym celem miała być Jugosławia. Pozwoliło mu to na wcielenie buntujących się studentów do wojska, przyciśnięcie żelazną pięścią wszelkiej opozycji, bo przecież "ojczyzna w niebezpieczeństwie". A że akurat Breżniewowi nie było w głowie pchać się do Jugosławii, nie miało to znaczenia. W 1989 r. i nieco później etniczne walki oraz towarzyszący im wybuch lokalnych nacjonalizmów w Jugosławii sprawiły, że upadek komunizmu był tam tylko częściowy, że nie doszło do demokratyzacji na miarę innych państw środkowoeuropejskich, że u władzy pozostał (nie tylko w Serbii) komunistyczny diabeł w narodowym ornacie. Tak jest i teraz. Bombardowania NATO dały Milo?seviciowi wspaniały prezent: zjednoczenie narodu wokół dyktatora przeciw zewnętrznemu wrogowi. Nie ma już opozycji, bo "biją naszych", a jeśli nawet gdzieś popiskuje jakiś defetysta, można go wykończyć jako rezydenta "piątej kolumny". W kwaterze głównej NATO uznano, że rozumienie spraw serbskich można sprowadzić do ostrzeżeń przed silną armią Milo?sevicia działającą w dobrze jej znanym, górzystym terenie. Zapomniano, że parę lat temu ta sama armia - zaprawiona nie tyle w bojach, ile w okrucieństwach wobec cywilów - dostała lanie od Chorwatów, gdy tylko ci trochę lepiej się uzbroili. Nade wszystko jednak przyjęto fałszywe założenia, że dyktator ustąpi, gdy zobaczy wybuchy bomb. Zapomniano o psychologii małych, zakompleksionych i ciężko doświadczonych przez los narodów, jak choćby i Polaków. Gdyby prezydent Ronald Reagan w odwecie za wprowadzenie w grudniu 1981 r. stanu wojennego zaczął bombardować Warszawę, uzyskałby tylko zjednoczenie narodu wokół gen. Jaruzelskiego i uznanie "Solidarności" za organizację zbrodniczą. Chcesz żyć w pokoju, gotuj wojnę. Interwencja NATO na Bałkanach pokazała nicość wojskową Europy. Zbudowawszy monstrualne państwa dobrobytu o nieruchawych i zbiurokratyzowanych gospodarkach, Niemcy, Francuzi, Anglicy czy Włosi chcą, aby broniła ich Ameryka przy jak najmniejszym wkładzie własnym. Wzmianka o konieczności budowania europejskiego potencjału wojskowego porównywalnego z amerykańskim jest uznawana za słuszną tylko dopóty, dopóki nie powoduje kosztów i nie zmusza do wysiłku. Nie inaczej u nas, bo nowi członkowie NATO wyobrażają sobie tę organizację jako piękny zachodni sklep z bogatą witryną, do którego zostali zaproszeni przez bogatego wujka. Tym razem jest to sklep z bezpieczeństwem. Niestety, w sklepie trzeba płacić, na co nie jesteśmy przygotowani ani finansowo, ani psychologicznie. Nie da się dowolnie długo utrzymywać amerykańskiego podatnika w przekonaniu, że powinien łożyć nie tylko na bezpieczeństwo swoje, ale i Europy, że Ameryka ma żywotne interesy zarówno nad Renem, jak i nad Wisłą. Tym bardziej że nad Missisipi i Potomakiem pojawia się coraz więcej spraw dla tego podatnika o wiele bardziej dotkliwych, a nawet dramatycznych. Sytuacja zaczyna przypominać schyłkowy Rzym usiłujący się bronić przed barbarzyńcami przy pomocy cudzoziemskich najemników, którym - co więcej - wygodni Rzymianie nie mają ochoty płacić.


Lokalni watażkowie i dyktatorzy nie boją się bombardowań, podobnie jak mucha nie boi się strzelania do niej z armat

Z armaty nie strzela się do muchy. Ci współcześni barbarzyńcy to już nie sowieckie "imperium zła", które padło i - mimo rzucanych przy różnych okazjach pogróżek - nieprędko podniesie się z kolan. To lokalne "reżimy łotrowskie", za nic mające sobie zarówno prawo międzynarodowe, jak i prawa człowieka. To pozbawieni skrupułów albo uniesieni fałszywym poczuciem misji lokalni watażkowie i dyktatorzy jak Saddam Husajn, Muamar Kadafi, Fidel Castro, Slobodan Milo?sević, czy wielu innych, którzy dopiero dadzą się we znaki. Nie boją się oni bombardowań, podobnie jak mucha nie boi się strzelania do niej z armat. Można im zniszczyć i tak niezdolne do większych akcji lotnictwo, spalić czołgi, rozwalić gmachy. To najwyżej zjednoczy wokół nich indoktrynowane i zastraszone społeczeństwo. Rzezi plemiennych dokonają za pomocą kałasznikowów albo i maczet. Wysyłanym przez nich na stracenie terrorystom wystarczy kilka kilogramów materiału wybuchowego. Środki potrzebne do utrzymania w ryzach wrogiego mocarstwa, adekwatne do minionego okresu zimnej wojny, są nieprzydatne wobec nich. Przypomina to trochę średniowiecze, kiedy w państwach potężnych królów i cesarzy bez przeszkód grasowały bandy nie tylko zwykłych zbójów, ale i usamodzielnionych rządców lokalnych zdzierających prawem kaduka haracze na drogach i puszczających z dymem - wedle swego widzimisię - wsie należące do skłóconego z nimi sąsiada. Nowe czasy wymagają wobec nich nowych środków.

Czy Javier Solana jest wielkim wojownikiem? Gen. Norman Schwarzkopff - zwycięzca w wojnie z Irakiem (choć tamtejszemu dyktatorowi w ostatecznym rachunku niewiele to zaszkodziło) - powiedział w jednym z wywiadów po jej zakończeniu (cytuję z pamięci): "To prawda, że Saddam Husajn popełnił mnóstwo błędów, to prawda że jest paskudnym dyktatorem, a jego armia była źle przygotowana. Ale pamiętajcie, że jest on wielkim wojownikiem!". Te przenikliwe słowa utonęły w huku fanfar i wiwatów wieńczących zwycięstwo supermocarstwa nad pustynnym watażką. Ale były to słowa oddające istotę współczesnych wojen i rozmiar wyzwania stojącego przed zjednoczonym w NATO światem zachodnim. Mimo swych komputerów, rakiet i samolotów, nie jest on bowiem wojownikiem jakimkolwiek. Wojny - w ostatecznym rachunku - wygrywa nie ten, kto ma lepszą broń, ale ten, kto ma lepszą motywację i nie boi się krwi. Nawet jeśli przegra liczne starcia z lepiej uzbrojonym przeciwnikiem, jak przegrał Saddam Husajn. NATO rozpoczęło wojnę lekkomyślnie i bez przemyślenia konsekwencji podjętych kroków. Ale jeśli teraz posłucha wzywających do odwrotu trąbek, przestanie istnieć i zrobi tym samym najlepszy prezent nie tylko Milo?seviciowi, ale wszelkim "reżimom łotrowskim" - jak świat długi i szeroki. Czy NATO potrafi być nie tylko operatorem najlepszych w świecie komputerów, ale także wojownikiem?

Więcej możesz przeczytać w 19/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.