Wygrana wojna generała Jaruzelskiego

Wygrana wojna generała Jaruzelskiego

Dodano:   /  Zmieniono: 
Wojciech Jaruzelski Fot. Wojciech Grzedzinski / Newspix.pl Źródło:Newspix.pl
Obchodzący 90. urodziny Wojciech Jaruzelski w III Rzeczypospolitej zachowywał wpływy polityczne. Najpierw jako realny gracz, potem – guru lewicy.

Scena numer 1. Opowiada polityk obozu postsolidarnościowego, który pod koniec lat 90. był z prywatną wizytą w Pałacu Prezydenckim u Aleksandra Kwaśniewskiego: – W trakcie naszej rozmowy dzwoni telefon. Kwaśniewski podchodzi do biurka, odbiera. Zaczyna rozmawiać o jakiejś szczegółowej sprawie, która właśnie wydarzyła się w Sejmie. Długo wymieniają się uwagami. „Drogi Wojciechu”, zwraca się do rozmówcy. Odkłada słuchawkę. „Dzwonił gen. Jaruzelski” – mówi. Widać, że są w stałym kontakcie i że na bieżąco omawiają aktualną politykę. Scena numer 2: Świadkiem jest polityk lewicy młodszej generacji: – Lewicowe przyjęcie tuż po zmianie ustroju. Wszyscy mają już trochę w czubie, były prezydent stoi z żoną sam, bo, jak zwykle, nie pije.

Do Jaruzelskich podchodzi stary towarzysz, trochę podchmielony. „Generał nas zdradził! Nie trzeba było oddawać władzy!” – wypala. Jaruzelski milczy, za to odzywa się Barbara: „A co, chciałbyś, żebyśmy skończyli jak Ceauşescu?”. Te dwie sceny opowiedziane przez osoby z kompletnie różnych obozów doskonale oddają rolę, jaką Wojciech Jaruzelski przyjął w III Rzeczypospolitej. Z jednej strony ambicje, by mieć kontakt z najważniejszymi politykami w państwie. Po wojskowemu trzymać rękę na pulsie. Mieć informacje z pierwszej ręki.

Z drugiej – lęk przed rozliczeniami, zarówno w wymiarze karnym, jak i historycznym. W ostatnich latach opadły zarówno ambicje, jak i strach. W 2011 r. u Jaruzelskiego wykryto chłoniaka, były prezydent dużo czasu spędza na leczeniu, w tym na chemioterapii. Lekarze powiedzieli, że najmniejsza infekcja może być niebezpieczna, więc Barbara Jaruzelska obsesyjnie izoluje męża od ludzi. Nawet starym znajomym powtarza: „Dajcie Wojteczkowi spokojnie umrzeć”. – Ostatnio kazała mi z nim rozmawiać przez lekko uchylone drzwi. Generał w całkiem dobrej formie siedział w fotelu, a ja stałem na korytarzu i przez kilkanaście minut tak gaworzyliśmy. Wyglądało to trochę komicznie – opowiada przyjaciel Jaruzelskiego, który współpracował z nim jeszcze w latach 80.

Rozdział pierwszy: generał się broni

22 grudnia 1990 r. Wojciech Jaruzelski opuszcza Belweder. Jego następca Lech Wałęsa nie zaprasza go na inaugurację swojej prezydentury. Jednak już na drugi dzień po zaprzysiężeniu zaprasza go do Belwederu.

– Czemu pana nie było wczoraj w Sejmie? – pyta z właściwym sobie sprytem. Zgodnie z ówczesnymi przepisami byłej głowie państwa nie przysługują ani prezydencka emerytura, ani biuro, ani sekretarka. Te „przywileje” obejmą więc Jaruzelskiego dopiero pięć lat później, gdy swoje urzędowanie zakończy Wałęsa i parlament przyjmie ustawę o uposażeniu byłego prezydenta RP. Dostaje jednak całkiem sporą emeryturę generalską, mieszka w willi przy warszawskiej ul. Ikara. Przez 20 lat spadkobiercy przedwojennych właścicieli domu będą się bezskutecznie domagać zwrotu zagrabionej przez komunistów nieruchomości. Od czasów PRL do dziś w domu niewiele się zmieniło: – Boazeria, meblościanka z kryształami, barek z alkoholem dla gości. W latach 80. mogło to uchodzić za względny luksus, ale bez przesady – opowiada bywalec domu Jaruzelskich. Prof. Antoni Dudek, historyk i politolog związany z IPN, uważa, że to ważny, choć być może niezamierzony element wizerunku generała. – Po zmianie ustroju nikt mu nie mógł wyciągnąć, że żyje w przepychu. W porównaniu z innymi dyktatorami komunistycznymi osobiście się nie wzbogacił – ocenia. Kończąc prezydenturę, Jaruzelski ma 67 lat, tyle ile dzisiaj Leszek Miller, zaledwie trzy lata więcej niż Jarosław Kaczyński. Siłą rzeczy otoczenie się zastanawia, co dalej.

– Właśnie zaczynały się święta Bożego Narodzenia, więc pierwsze dni na emeryturze nie były specjalnie odczuwalne. Problem zaczął się po Nowym Roku. Okazało się, że po raz pierwszy musi sam zaplanować sobie dzień, zapanować nad kalendarzem, umówić ewentualne spotkania. To go przerastało. Bez sekretarki i obsługi kompletnie stracił poczucie czasu. Potrafił zadzwonić do kogoś o trzeciej w nocy i spytać: „Nie przeszkadzam wam? Co? Trzecia rano? To śpijcie, towarzyszu!” – opowiada jeden ze współpracowników. Bo generał jeszcze kilka lat po zmianie ustroju zwracał się do znajomych „towarzyszu”. Dopiero w połowie lat 90. zaczął przechodzić na ty. Wtedy jak z nieba pojawia się Roman Górski. To jedna z najbardziej wpływowych i kontrowersyjnych postaci z postkomunistycznego światka początku lat 90.

Były działacz OPZZ, po zmianie ustroju założył wydawnictwo BGW – klasyczną nomenklaturową spółkę, jakich w tamtym okresie powstawało wiele. Wydawał książki gloryfikujące PRL i ośmieszające III RP, m.in. „Przerwaną dekadę” Edwarda Gierka, „Alfabet Urbana” oraz słynne „Erotyczne immunitety” – rzekome pamiętniki sejmowej prostytutki Anastazji P. W 1990 r. Górski jest na biznesowym szczycie i ma gest. Wchodzi w intratne interesy wydawnicze z kolejnymi przedstawicielami wierchuszki PRL (m.in. z Jerzym Urbanem), wśród towarzyszy zyskuje pseudonim Złota Rybka. Proponuje, by Jaruzelski napisał autobiografię, obiecuje dobrze zapłacić.

Pisanie książki okazało się organizacyjnym i psychicznym przełomem. Jaruzelski ma stałe zajęcie i poczucie misji, jaką staje się dla niego „odkłamywanie prawdy o latach 80.”. Dostaje od wydawcy pokój na warszawskiej Skrze oraz sekretarkę, Grażynę Rogowską, która do dziś prowadzi jego biuro. Spisuje fakty, spotyka się ze swoimi dawnymi towarzyszami, daje mu to złudzenie, że ciągle jest w centrum. Książka „Stan wojenny. Dlaczego...” ukazuje się w 1992 r. Lansuje tezę „mniejszego zła” – generał wprowadził stan wojenny, bo Polsce groziła interwencja radziecka. – Choć fakty tego nie potwierdzają, przez następne 20 lat generał uparcie będzie lansował swoją wizję. Jak się okaże, skutecznie – ocenia prof. Antoni Dudek.

Książka nawet nieźle się sprzedaje, ale w międzyczasie Górski zaczyna popadać w pierwsze problemy finansowe. – Wypłacając honorarium, tak odliczył koszty opłacenia sekretarki i biura, że Jaruzelskiemu niewiele zostało – opowiada osoba współpracująca wtedy z Jaruzelskim. Materiał zebrany w trakcie prac nad książką okazuje się bezcenny: w 1991 r. posłowie KPN stawiają Jaruzelskiego przed Sejmową Komisją Odpowiedzialności Konstytucyjnej, która ma rozliczyć twórców stanu wojennego. Jaruzelski przychodzi na 68 z 69 posiedzeń, składa szczegółowe wyjaśnienia. Po pięciu latach komisja (już w nowym składzie) zdecyduje się nie stawiać Jaruzelskiego przed Trybunałem Stanu (na głosowanie celowo nie przychodzi Bronisław Geremek). – Nie był to przypadek – przyznaje dziś prof. Jerzy Wiatr, który w 1995 r. stanął na czele komisji rozliczającej Jaruzelskiego. Przeciwnicy generała protestowali, bo Wiatr był wieloletnim działaczem PZPR, a pod koniec lat 80. stał na czele Instytutu Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu KC PZPR. Ale sprawa osądzenia twórców stanu wojennego była wówczas dla postkomunistów zbyt istotna, żeby oddać ją w ręce opozycji. – Zwłaszcza obrona generała była ważnym elementem działalności lewicy i jakoś wpływała na kształtowanie się naszej tożsamości po 1989 r. – przyznaje prof. Jerzy Wiatr, prywatnie jego przyjaciel i admirator.

Sam generał przez następne lata będzie pisał długie referaty mające udowodnić jego niewinność. Problem w tym, że tekstów Jaruzelskiego praktycznie nikt nie czyta. – Bo też specjalnie niczego nowego do historiografii nie wnoszą – ocenia prof. Antoni Dudek. – Generał widzi drzewa, ale nie widzi lasu. Selektywnie dobiera fakty, wnika w nieistotne szczegóły, równocześnie pomija rzeczy zasadnicze, tyle że niewygodne dla niego– ocenia prof. Dudek.

Rozdział drugi: Generał doradza Wałęsie

Rok 1991 to nie tylko początek prawnych kłopotów Jaruzelskiego, ale też jego pierwsza oficjalna rola polityczna, w jakiej się pojawi po odejściu z życia publicznego. 19 sierpnia wiceprezydent ZSRR Giennadij Janajew wraz z ekipą twardogłowych przeciwników zmian internują na Krymie Michaiła Gorbaczowa. Wałęsa przerażony, jest przekonany, że to koniec demokratycznych zmian na Kremlu, a może i w regionie. Z samego rana dzwoni do gen. Wojciecha Jaruzelskiego i długo z nim rozmawia. Tyle wiadomo na pewno, bo przebiegu rozmowy podobno nie nagrano (choć Wałęsa nagrywał i archiwizował wszystkie swoje telefoniczne konsultacje). O czym rozmawiano? Krążą dwie kompletnie sprzeczne wersje. Pierwszą lansuje sam Wałęsa. Według niej prezydent miał ostrzec generała, żeby nie spiskował, nie zbierał swojej ekipy i z pomocą wojska nie próbował powtórzyć tego samego w Polsce. Podobno straszył, że obserwowane są nawet działki letniskowe przedstawicieli starej gwardii. „Musiałem trzymać ich w garści, mieć na oku” – wspominał w 2007 r. pierwszy przywódca „Solidarności”.

Wersja druga,Jaruzelskiego: Wałęsa prosi o radę i ocenę sytuacji, a nawet sprawdza możliwości protekcji na Kremlu. – Mam za mało danych, ale wygląda to na niepoważną awanturę – odpowiada Jaruzelski. Wszystko wskazuje na to, że prawdziwa jest ta druga wersja wydarzeń: potwierdzają ją zarówno ówcześni współpracownicy Wałęsy, jak i ludzie z otoczenia Jaruzelskiego. – Zorientował się, że to błąd, i wymyślił na poczekaniu, że mu pogroził – wspominał w 1992 r. w książce „Lewy czerwcowy” skonfliktowany już wtedy z Wałęsą Jarosław Kaczyński. Co do celu rozmowy Wałęsy z generałem nie ma też wątpliwości Jerzy Urban. – Prezydent zakładał, że pucz się uda, a wiedział, że najlepsze kontakty w Moskwie ma Jaruzelski. Dzwonił asekuracyjnie – ocenia rzecznik rządu lat 80. Także politolog Antoni Dudek nie ma wątpliwości, że Wałęsa badał możliwości ewentualnego pośrednictwa w kontaktach z Kremlem.

Więcej w najnowszym numerze tygodnika "Wprost", który  jest dostępny w formie e-wydania .

Najnowszy "Wprost" jest także dostępny na Facebooku .