Ojcowie sukcesu Radwańskiej, Janowicza i Kubota

Ojcowie sukcesu Radwańskiej, Janowicza i Kubota

Dodano:   /  Zmieniono: 
W innych krajach tenisowe sukcesy to efekt systemu szkolenia i pieniędzy od wielkich sponsorów. W Polsce przez wiele lat była tylko miłość i zapał rodziców. Ale to ona zaprowadziła naszych zawodników na szczyty Wimbledonu.
Janusz Kubot przyznaje, że nie widział historycznych meczów swojego syna Łukasza na Wimbledonie. Od tygodnia jest trenerem klubu piłkarskiego GKS Polkowice, ma masę obowiązków. Akurat w godzinach meczów Łukasza ma trening. – Poza tym, powiem Panu zupełnie szczerze, kosztuje mnie to tyle nerwów, ze wolę oglądać powtórki kiedy znam już wynik. – opowiada Janusz Kubot. Do syna dzwoni po każdym meczu. Pyta go jak się czuje, co go boli i jak przeżywał mecz. Nie rozmawiają tylko o jednym. O tenisie. - Bo ja się na nim zwyczajnie nie znam. Co mógłbym mu powiedzieć? – pyta Kubot. Nie musi się znać. Wystarczy, że od dziecka wierzył ślepo w Łukasza. Gdyby nie jego determinacja, podobnie jak innych wielkich tenisowych ojców, Radwańskiego i Janowicza, zakończony właśnie Wimbledon nie byłby najlepszą imprezą w historii polskiego tenisa.  

Światowa potęga  

Trójka Polaków w ćwierćfinałach najstarszego na świecie turnieju tenisowego zaszokowała cały sportowy świat. Oto kraj w którym tenis to sport dla wąskiej elity ma aż trójkę zawodników w ćwierćfinałach. Więcej niż jakakolwiek inna nacja na świecie! Występy Radwańskiej, a szczególnie Janowicza i Kubota obudziły uśpioną w Polakach miłość do tenisa. Miłość wielką, ale przecież, przynajmniej w wypadku mężczyzn, głównie platoniczną, bo przez lata skazaną jedynie na oglądania występów zagranicznych gwiazd. Jak to możliwie, że na tenisowej pustyni jaką jest Polska wyrośli tak znakomici zawodnicy? Talent? Ciężka praca? Na pewno. Ale przede wszystkim rodzice. W innych krajach istnieją narodowe programy rozwoju tenisa, systemy szkolenia i pieniądze od wielkich sponsorów. W Polsce przez wiele lat była tylko miłość i zapał rodziców.  

Jerzyk 

Jerzy Janowicz właściwie powinien być siatkarzem. Jego rodzice zawodowo grali w siatkówkę, matka była nawet reprezentantką Polski. Ale Jerzyk już od 2 roku życia biegał po domu z plastikową rakietą, a chwilę po tym jak nauczył się mówić, zapowiadał wszystkim wokół, że zostanie polskim Petem Samprasem. Miał 5 lat kiedy po raz pierwszy wszedł na tenisowy kort. Seryjnie wygrywał kolejne juniorskie turnieje. Nad jego rozwojem cały czas czuwali rodzice. Cała masa fachowców twierdziła, że Janowicz kariery nie zrobi. Rodzicom kazano go nawet kiedyś nawet zabrać ze zgrupowania młodzieżowej kadry Polskiego Związku Tenisowego. Powód? Za słaba kondycja.

Łukasz

Kiedy w zaskakującym polskim ćwierćfinale stanął naprzeciwko Łukasza Kubota wydawało się, że oprócz obywatelstwa dzieli ich wszystko. Janowicz to wschodząca gwiazda tenisa, kortowy furiat,  którym zachwycają się eksperci na całym świecie. Kubot to 31 latek, który na tenisowe szczyty wspinał się okrężną drogą małych turniejów i rozgrywek deblowych. Słynący z opanowania, ale, jak sam przyznaje, nie z wybitnego talentu. Od zawsze był raczej wyjątkowym pracusiem. Jako dziecko każdego dnia wstawał o 5:30 i biegł na jedyną w Lubinie tenisową hale, w której z parkietu wypadały klepki. Ćwiczył do 7:30, żeby zdążyć do szkoły. – Nigdy do niczego nie musiałem go zmuszać. To jest wielkie szczęście, mieć takie dziecko, którego do niczego nie trzeba gonić. On po prostu miał z tenisa wielką frajdę. Ma ją zresztą do dziś. Niektórzy tenisiści po każdym wygranym secie wyrzucają z siebie złe emocje, jakby mogli ze złości porozrywaliby siatki. A Łukasz? Łukasz się po prostu cieszy.  – opowiada Janusz Kubot.

Czytaj więcej w najnowszym numerze tygodnika "Wprost".

Nowy numer "Wprost" od niedzielnego wieczora jest dostępny w formie e-wydania .

Najnowszy "Wprost" jest także dostępny na Facebooku .