Oleksy ujawnia nieznane fakty ws. afery Olina

Oleksy ujawnia nieznane fakty ws. afery Olina

Dodano:   /  Zmieniono: 
Józef Oleksy (fot. Wprost) Źródło:Wprost
Bezpodstawne oskarżenie mnie w 1995 roku o szpiegostwo na rzecz Rosji było największą aferą III RP. To, że nikt tego nie przypłacił więzieniem, kompromituje Polskę. Bo ja albo ja powinienem siedzieć, albo Andrzej Milczanowski – mówi w wywiadzie dla „Wprost” Józef Oleksy.
Oleksy ujawnia m.in., że w 2005 roku był zmuszony wycofać się z oskarżenia wobec czterech oficerów UOP, którzy prowadzili tamtą sprawę, bo jego adwokat był szantażowany. Przyznaje też, że bezpośrednio po wybuchu afery spotkał się z ówczesnym szefem rosyjskiego MSZ, a wcześniej szefem wywiadu Jewgienijem Primakowem. Nie chce jednak ujawnić, o czym rozmawiali. Sugeruje też, że "legenda” patriotycznego agenta wywiadu Mariana Zacharskiego nie jest zgodna z prawdą.

Poniżej fragment wywiadu:

Słyszeliśmy, ze gdy przeczytał Pan wywiad z Andrzejem Milczanowskim o kulisach sprawy Olina to bardzo się Pan zdenerwował? Dlaczego?

Nie denerwuję się ale dziwi mnie powracanie do sprawy bez żadnej okazji. Poza tym nie ma żadnego wyjaśniania "kulisów sprawy” lecz jedynie udostępnianie łam "Wprost”, by sprawca zamachu stanu z 1995 roku mógł opowiadać o swoich "zasługach” i usprawiedliwiać draństwo, które uczynił mnie i Polsce. Prawda do dziś nie została wyjaśniona, a sprawcy nie tylko nie ukarani ale i kompletnie bezkrytyczni wobec siebie. Świat polityki i media pozamiatały wszystko pod dywan.

A jaka jest prawda?                 

To była największa afera Polski demokratycznej a ja znalazłem się w jej centrum. Wywołał ją facet z grupą oficerów dawnej komunistycznej bezpieki: Marianem Zacharskim, Bogdanem Liberą, Henrykiem Jasikiem i Wiktorem Fonfarą. Działali na usługach Wałęsy i Bóg wie jakich wywiadów.

Ale w sierpniu 1995 roku przyszli do ministra Milczanowskiego oficerowie UOP i poinformowali, ze jest Pan rosyjskim szpiegiem. Co miał zrobić?

Nie wiem skąd macie takie informacje.  Nie mieli żadnych dowodów poza spreparowanymi podejrzeniami, których nawet nie potrafili przygotować profesjonalnie. Zaślepiała ich polityczna wola wywołania skandalu, by ułatwić ponowny wybór Wałęsy na prezydenta. Naiwnością jest sadzić, ze "szlachetny” minister Milczanowski, będąc „państwowcem” podjął się wtedy przeprowadzić te akcje przeciwko mnie. Trzeba znać tło całej sprawy. Nie zamierzam w tej rozmowie wchodzić w szczegóły, bo wszystko jest w kilkudziesięciu tomach spraw sadowych. Ani dziennikarze (śledczy!?), ani sądy, ani świat polityki nie podjęli się gruntownego dociekania istoty i przebiegu sprawy. Nad wszystkim była atmosfera walki politycznej. Dziś Milczanowski kłamie jak wtedy udając legalistę, który nie miał wyjścia i mimo braku dowodów musiał ulec i "bronić Ojczyzny”. Pomysł rozwalenia całego obozu lewicy w Polsce dotyczył nas trzech : Kwaśniewski, Oleksy, Miller.   

(…)


Ale proszę postawić się w sytuacji ministra, do której przychodzi funkcjonariusz z informacją, że premier państwa jest szpiegiem innego państwa. Zbagatelizował by Pan coś takiego?

Staracie się wybielić Milczanowskiego, jakoby działał w stanie wyższej konieczności. Otrzymywane od oficerów sygnały to jeszcze żaden powód do publicznej afery. Nie mnie uczyć warsztatu wywiadowczego zdolnych oficerów PRL.

Czy mieli tego nie sprawdzać?


Oczywiście powinni to zbadać. Ale gruntownie – nie pod z góry założony cel polityczny.

Milczanowski miał przyjść do Pana i poinformować, że sprawdzają, czy jest Pan rosyjskim szpiegiem?


Prawo mówi wyraźnie. Natychmiast powiadomić szefa rządu, i nie mówi, że z wyjątkiem sytuacji, gdy rzecz jego dotyczy. Jakim prawem Milczanowski wprowadził do sprawy ministra Władysława Bartoszewskiego, a nie poinformował premiera? Nie wolno było dowolnie interpretować prawa. Zresztą w całej sprawie widać jak Milczanowski przyznawał sobie prawo decydowania, jakie prawo go nie obowiązuje. Jakim np. prawem zwołał on tajne, antykonstytucyjne posiedzenie u Wałęsy szefów różnych państwowych instytucji, gdzie oskarżał urzędującego premiera bez jego obecności.

(…)

Musiał się Pan spodziewać wybuchu…

Wydawało mi się to nieprawdopodobne, bo dopiero przygotowywali wystąpienie do prokuratury wojskowej. Wniosek do prokuratury rozumiem, chociaż był kompletnie nie udokumentowany, ale ten spektakl w Sejmie był niedopuszczalny. Wystąpienie Milczanowskiego było skandaliczne, było wywołaniem wielkiej afery na pół Europy. Bez dowodów, bez żadnych wyjaśnień w otoczce walki politycznej. On nie informował Sejmu o wniosku z podejrzeniem. On kategorycznie oskarżał. Bezpodstawnie! I dziś nadal śmie mówić, że zrobiłby to samo i nikt nie reaguje. A co on ogłasza? A no mówi: Dziś też nie mając dowodów poleciałby do telewizji i w „trosce o państwo” oskarżałby o największa zbrodnię. Śmieszne? Nie. Straszne.

Jeśli wierzył, iż coś w tych podejrzeniach może być na rzeczy, a z drugiej strony wiedział, że nie ma dowodów procesowych, takie rozegranie sprawy było optymalne. Chodziło by nikt sprawy nie zamiótł pod dywan, co mogło być możliwe w sytuacji, gdy zajmowała się nią tylko prokuratura.

Śmieszne jest uznawanie postępowania Milczanowskiego za optymalne. To nie była sprawa kradzieży roweru, tylko najcięższego oskarżenia i obalenia rządu. Tu należało mieć nie sto, ale dwieście procent dowodów. Nie miał prawa tak rozumować. Musiał przestrzegać prawa i procedur. Postanowił zgłosić do prokuratury – proszę bardzo. Postanowił poinformować prezydenta – jego prawo. I koniec. Ten spektakl w Sejmie dowodził gry politycznej.

(…)

Już po swojej dymisji rozmawiał Pan o całej sprawie z Jewgienijem Primakowem, szefem rosyjskiej dyplomacji, a wcześniej szefem rosyjskiego wywiadu. O czym rozmawialiście?

To była prośba Primakowa, który przyjechał do Polski z oficjalną wizytą. Miałem spotkać się w saloniku w ambasadzie rosyjskiej. Byłem na nich bardzo zły i powiedziałem, że w żadnym saloniku się nie będę spotykał. Że owszem, mogę przyjechać i gdzieś w kącie dużej sali, na oczach wszystkich mogę odbyć z nim rozmowę. Powiedziałem też, że towarzyszył mi będzie minister spraw zagranicznych. Rosjanie zgodzili się na to.

Po co Primakow chciał się z Panem spotkać?


Nie powiem. Nie mogę. I nie chcę. Mieli dobrą intencję przekazania, że nie mają z tym nic wspólnego.

Uważa Pan, że całą sprawę rozegrali Rosjanie?

Sprawę rozegrali polscy spiskowcy z Wałęsą na czele. Nie ma się co dziwić, że Rosja, przeciwna wtedy wejściu Polski do NATO, nie była obojętna na polską głupotę. Zacharski po nieudanym werbunku Ałganowa na Majorce kontynuował jakby nigdy nic werbunek innego dyplomaty rosyjskiego, Grigorija Jakimyszyna. A w tym momencie Moskwa i tak musiała wiedzieć, co szykują w Warszawie. Należało przerwać akcję zamiast podawać "na tacy” świetną okazję do ośmieszenia polskich służb. Tym bardziej, że w Stanach też była wtedy rozbieżność, czy nas do NATO szybko przyjmować. Cała historia pokazywała tymczasem, że nie należy się spieszyć, bo Rosja ma na najwyższych szczeblach w Polsce wpływy. Przecież Jakimyszyn dziś mieszka w Moskwie i dobrze się ma. A to jest elementarz pracy wywiadowczej, rozróżnienie tego, co podrzuca celowo pijany Rosjanin, od prawdy. Tymczasem cala sprawa rozegrana była po sztubacku.

(…)

Czym się zakończyła sprawa Olina?


Niczym. I to jest właśnie największy skandal III RP. Jeżeli jest tego typu publiczny spektakl i minister oskarża urzędującego premiera, to nie ma wyjścia: albo jeden idzie siedzieć, albo drugi. Nie wolno było tak zrobić jak to zrobiono, że premier zostaje oczyszczony i minister zostaje oczyszczony. Jeżeli chodzi o zarzuty wobec mnie, to minęło prawie 18 lat. Zawsze można było wznowić postępowanie, jeżeli coś rzeczywiście byłoby na rzeczy. Ale tam nie było dowodów. I oni o tym wiedzieli.

Zacharski w swojej książce twierdzi, że mógł zdobyć jeszcze jakieś dowody, ale mu nie pozwoliliście.


To śmieszne. Pewnie zamierzał je kupić w Wiedniu. Trzeba zadać pytanie, kto to jest Zacharski? Nie odpowiada mi ckliwa legenda agenta, który walczy o Polskę. Dlatego stawiam pytanie, dla kogo pracował i pracuje Zacharski? Czyim był człowiekiem i komu służył, dlaczego uciekł za granicę, kto go wylansował na szefa polskiego wywiadu i kto po dwóch tygodniach zmusił polskich decydentów do odwołania go. Czy to nie ciekawe? Jak na te pytania odpowiemy, ośmieszanie naszej strony będzie jeszcze większe.

Milczanowski w wywiadzie dla "Wprost” mówi, ze w 2005 roku wycofał Pan swoje oskarżenie wobec czwórki oficerów, którzy zajmowali się sprawą.

Zrobiłem to dlatego, ze mój adwokat, zmarły niedawno Wojciech Tomczyk był szantażowany.

Kto go szantażował?

Jest wciąż za wcześnie na podanie publicznie tej informacji. Mecenas Wojciech Tomczyk przyszedł do mnie i poinformował, że muszę wycofać oskarżenie wobec Zacharskiego, Jasika, Libery i Fonfary. Oświadczył, ze może pozostać oskarżenie tylko wobec Milczanowskiego. Dlaczego to zrobiłem? Bo nie mogłem ryzykować poszukiwania nowego prawnika skoro Tomczyk reprezentował mnie przez 10 lat i znal wszystkie akta. Gdyby odszedł, musiałbym się wycofać z oskarżenia. Wiec z irytacja spełniłem prośbę mojego adwokata. Ten szantaż to była zwykła podłość.

Cały wywiad w najnowszym numerze Tygodnika "Wprost". 

Najnowszy numer "Wprost" od niedzielnego wieczora jest   dostępny w formie e-wydania   .  
Najnowszy "Wprost" jest także   dostępny na Facebooku   .  
"Wprost" dostępny również   w wersji do słuchania   .