Czy warto umierać za węgiel?

Czy warto umierać za węgiel?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rozwiewamy mity węglowe (fot. sxc.hu) Źródło: FreeImages.com
Węgiel nie jest ani dobry, ani zły, jest jednym ze źródeł energii, które należy wykorzystać. Ale umieranie za węgiel - co proponują politycy - wybitnie nam się nie opłaca.
Gdy w 1997 roku na szczycie klimatycznym w Kioto ważyły się losy światowego porozumienia w sprawie redukcji emisji gazów cieplarnianych, gospodarz - japoński minister środowiska - zamknął najważniejszych światowych przywódców w sali konferencyjnej i całkiem na poważnie zagroził, że jeśli się nie dogadają, popełni harakiri. Dogadali się.

Na szczycie, który wystartował w poniedziałek w Warszawie, jego gospodarz - minister środowiska Marcin Korolec - nie będzie umierał za klimat. W interesie Polski, gdzie 90 proc. energii produkuje się z węgla, leży aby międzynarodowe decyzje w sprawie klimatu blokować. Tak zgodnie twierdzą politycy PO i PIS. Tak twierdzą związkowcy z górniczej Solidarności, którzy pod rękę z Ruchem Narodowym w minioną niedzielę zrobili swój Anty- szczyt. Tak twierdzi zapewne większość z 400 przedstawicieli branży węglowej z całego świata, którzy zjechali na spotkanie zorganizowane przez ministerstwo gospodarki w tym samym terminie co zlot klimatyczny. 

Przed trwającą w Warszawie konferencją "Wprost" odbył kilkanaście rozmów z ekspertami zajmującymi się polską energetyką. Byli wśród nich ludzie z rządu, z organizacji ekologicznych, z branży węglowej i samorządowcy. Efektem jest tekst, którego nie piszemy ani przeciw węglowi, ani w obronie węgla. Węgiel nie jest ani dobry, ani zły, jest jednym ze źródeł energii, które należy wykorzystać. Zły jest natomiast patriotyczny i męczeński klimat jaki powstał w Polsce wokół węgla. Otwarta debata i decyzje w sprawie polskiej energetyki nie są dziś możliwie, bo staliśmy się zakładnikami węglowych mitów. 

Mit pierwszy: Polska stoi  na węglu

Tak mówił niedawno premier Donald Tusk w Katowicach. Tak mówi nam poseł Andrzej Czerwiński z PO, przewodniczący sejmowej komisji ds. energetyki: - Polska na węglu stoi i stać ma.

Rządowe pomysły na rozwój naszego kraju opierają się na założeniu, że jeszcze w 2050 roku węgiel będzie podstawą naszej energetyki i przemysłu. 

Może oczywiście tak być, ale na pewno nie będzie to węgiel polski. Najwyższa Izba Kontroli w raporcie z 2011 roku pisze, że pokładów węgla na Górnym Śląsku starczy do roku 2035. Śląski węgiel jest schowany bardzo głęboko pod ziemią, żeby się do niego dobrać trzeba schodzić coraz niżej. Na głębokości kilometra temperatura skał wynosi 40 stopni Celsjusza, a wysokie stężenie metanu sprawia, że praca staje się bardzo niebezpieczna. To, że węgla z wielu śląskich kopali za chwilę nie będzie opłacało się wydobywać potwierdzają nie tylko niezależni eksperci, ale też były wicepremier i minister gospodarki Janusz Steinhoff i sam poseł Czerwiński z komisji energetyki. W zasadzie nie opłaca się już dziś. Należąca do Skarbu Państwa Kompania Węglowa grupująca kilkanaście kopalni największa firma górnicza w Europie przyniosła w zeszłym roku 300 milionów zł. straty. Żeby się podratować wydrukowała obligacje o wartości pół miliarda zł. Prezes Marek Uszko mówi, że to pieniądze na bieżące wydatki i że wystarczy ich do lutego.

Tymczasem na hałdach przy polskich kopalniach zalega 14 mln ton węgla, którego nikt nie chce kupić. Polski węgiel nie może wytrzymać konkurencji z surowcem importowanym jeśli dzisiejsza cena na światowym rynku to około 10 zł. za giga dżula (węgiel kupuje się "na dżule", a nie na tony, bo każdy ma inną kaloryczność), a w Kompani sam koszt wydobycia szacuje się na 13 zł za giga dżula. W 2005 roku importowaliśmy 3,3 mln ton węgla, a w 2012 już 13,6 mln, co daje 21 proc. krajowego wydobycia.

Śląsk to nie wszystko - mamy świetnie prosperujące i rozwijające się Lubelskie Zagłębie Węglowe. Ale przy zachowaniu dzisiejszego modelu gospodarki, pokryje ono nasze węglowe potrzeby co najwyżej w 20 proc. Reszta węgla przyjedzie i przypłynie zza granicy - z Rosji, z USA, z Chin, a nawet z Australii. Już jesteśmy na to gotowi. Na nowiutkim terminalu w Porcie Północnym w Gdański największe w kraju żurawie są w stanie przerzucić cztery tysiące ton węgla na godzinę. 

Mit drugi: Bez węgla upadnie Śląsk

Co to znaczy upadnie? Może to, że w rejonie Chorzowa, czy Bytomia ogromne pogórnicze zapadliny sięgają 30 metrów głębokości? Że powstają podtopienia i zalewiska? Że co roku dochodzi do kilkudziesięciu tąpnięć, pękają budynki, rozpada się infrastruktura? Że przez pogórnicze zanieczyszczenia Ślązacy do swoich kranów doprowadzają wodę systemem wodociągów z oddalonego o 70 km. Podbeskidzia?

Zapaść ekologiczna Śląska po dekadach górniczej eksploatacji jest widoczna gołym okiem. Tymczasem negatywne skutki zamykania kopalni nie są tak oczywiste. W 1989 roku w górnictwie pracowało ponad 400 tys. ludzi, dziś już tylko 100 tys. Dodatkowo w wyniku przemian tysiące ludzi straciło pracę w hutnictwie, czy branży motoryzacyjnej. Jednak bezrobocie na Śląsku waha się dziś w granicach 11 proc. i jest nieco niższe od średniej krajowej. Działają setki dobrze rozwijających się firm, region samoczynnie przestawia się na pogórniczą gospodarkę. Za symboliczne kierunkowskazy zmian można uznać jedną z największych w Europie polską fabrykę kolektorów słonecznych Watt w Sosnowcu, czy coraz częstsze przekształcanie zamkniętych kopalni w atrakcje turystyczne. Oczywiście obraz nie jest jednolity - dużo lepiej jest w Katowicach niż na przykład w Bytomiu, gdzie bezrobocie przekracza 18 proc.; ale obszary biedy i skumulowanych problemów społecznych wskazać można w całej Polsce. 

Pod koniec lat 90. rząd Jerzego Buzka restrukturyzował górnictwo i zwalniał ludzi z kopalni w tempie dwa razy szybszym niż Margaret Thatcher dekadę wcześniej na Wyspach. Towarzyszyły temu wielkie społeczne emocje, ale też hojne programy osłonowe. Dziś nie ma mowy o takiej osłonie, ale wyzwania społeczne też są mniejsze, bo już nie trzeba nikogo zwalniać. Górnik przechodzi na emeryturę po 20 latach pracy. Stopniowe wyłączenie śląskich kopalni będzie następowało co najmniej przez te dwie dekady. Wystarczy nie zatrudniać nowych ludzi.

Dziś śląskiego górnictwa bronią głównie związki zawodowe, których w kopalniach działa niemal dwieście. Ich szefowie pobierają obfite pensje i cieszą się politycznym posłuchem nie tylko w regionie, ale też w Warszawie. Jednak zwykli górnicy w prywatnych rozmowach przyznają, że nie chcą, żeby ich synowie całe życie poświęcili fedrowaniu. Dariusz Szwed z Zielonego Instytutu, który organizuje okrągłe stoły o przyszłości Śląska ze Związkiem Zawodowym Górników w Polsce mówi: - Oni chcą wyjść z podziemia na słońce.

Mit trzeci: Obce lobby chcą wykończyć polski węgiel

Posłuchajmy znanej śpiewki: potentatami w produkcji wiatraków są Niemcy, Duńczycy, czy Hiszpanie; panele słoneczne kupujemy od Chińczyków, elektrownie jądrową mają stawiać Francuzi, a gaz po najgorszych cenach na świecie kupujemy od Ruskich. Za to węgiel jest nasz, polski.

To, że wcale nie polski, tylko w coraz większym stopni z importu - od tych samych Ruskich, Francuzów i Chińczyków - już wyjaśniliśmy. Żeby przekonać się jak działają lobby innych branż wybierzmy się do Kisielic, jednej z najlepiej rozwijających się gmin w Polsce. Tam burmistrz Tomasz Koprowiak i jego ludzie już w połowie poprzedniej dekady stwierdzili, że szansą dla miasta i gminy jest nowoczesna energetyka. Nie przychodzili do nich lobbyści, żaden lobbysta nie wie, gdzie leżą jakieś Kisielice (w warmińsko - mazurskim). Sami ruszyli szukać inwestorów. Postawili 39 wiatraków z pomocą firm niemieckich i hiszpańskich, z których jedna odsprzedała potem swoją farmę polskiemu PGE. Z środków miejskich i unijnych wybudowali kotłownię na biomasę, którą dostarczają polscy rolnicy. Teraz polska firma z Gdańska kończy budowę biogazowni. Cały system nie tylko zaopatruje w prąd i ciepło całą gminę, ale wytwarza też kilkadziesiąt megawatów energetycznej nadwyżki, którą Kisielice sprzedają do krajowej sieci.

- Jesteśmy stowarzyszeni z 40 gminami, które inwestują w odnawialną energię - mówi Koprowiak. Ale gmin korzystających z sieci energetycznej jest w Polsce 2,4 tys. - Jeśli większość funkcjonowała by tak jak my, byłoby to ogromnym odciążeniem dla energetyki.

Dla dużych wytwórców palących węglem w elektrowniach pozostałoby grzanie i oświetlanie wielkich miast, oraz zaopatrywanie w energię przemysłu. Problem w tym, że nie każdy wójt, czy burmistrz ma tyle determinacji co Koprowiak. Żeby system rozpraszania energetyki - na wzór niemiecki, czy brytyjski - ruszył pełną parą potrzebne są wspierające go przepisy. Tymczasem ustawa o odnawialnych źródłach energii (OZE), którą wedle unijnej dyrektywy powinniśmy mieć od trzech lat nie może jakoś powstać. Dlaczego?

Tu dochodzimy do sedna: oczywistym jest, że różne grupy chcą zarobić na energetyce. Producenci gazu na gazie, wiatraków na wiatrakach, paneli na panelach. Ale najsilniejszym lobby energetycznym w Polsce jest lobby węglowe. To setki prezesowskich, dyrektorskich i kierowniczych stołków w należących do Skarbu energetycznych gigantach, kopalniach, elektrowniach, spółkach, spółeczkach, agencjach i agencyjkach, na których siedzą wygodnie ludzie związani z PO i PSL. To państwowy, działający od 1951 roku Węglokoks, największy pośrednik handlu węglem w Europie. To dwieście związków zawodowych w polskim górnictwie.

Przedsiębiorca z branży węglowej, który chce pozostać anonimowy: - Polski węgiel jest opleciony siatką nepotyzmu i korupcji, jakiej nie jest pan sobie w stanie wyobrazić.

Dariusz Szwed, Zielony Instytut:  Ustawą o OZE od lat się manipuluje, tak, żeby jej nie było.

Mit czwarty: Nie stać nas na odejście od węgla 


Raczej nie stać nas na trwanie przy węglu. Zgodnie z unijnymi przepisami polskie zakłady przemysłowe płacą dziś za prawa do jednej trzeciej emitowanych gazów cieplarnianych. Resztę emitują za darmo. Ulga jednak stopniowo się zmniejsza i od roku 2020 nasz przemysł będzie musiał płacić za całość emisji, co przy cenie 40 euro za tonę wyemitowanych gazów może nas kosztować nawet sześć mld. euro rocznie. Spór o to, czy unijna polityka klimatyczna zakładająca redukcję emisji jest słuszna, nie jest tematem tego tekstu, dlatego skupmy się na faktach. A fakty są takie, że Polska pakiet klimatyczny zaakceptowała (pamiętamy tę awanturę: Premier twierdzi, że to wina Prezesa, Prezes, że Premiera).

To nie koniec problemów. Średni wiek kotłów energetycznych w Polsce to ponad 30 lat. Są wśród nich nawet 50 i 40-latki. Dłużej nie pochodzą. Do 2016 ze względu na wiek trzeba będzie wyłączyć bloki produkujące co najmniej 4 GW mocy. Dla porównania planowane dwa nowe bloki w elektrowni Opole (o nich więcej za chwilę) to 1,8 GW. W roku 2024 chodzić będą pojedyncze z dzisiaj pracujących kotłów. Okaże się że węglem - tym polskim, na którym stoimy i tym, który kupimy od Rosjan i Chińczyków - nie gdzie palić.

Rząd zapewnia, że do tego czasu powstaną nowe bloki. Ale nie daje jasnej odpowiedzi na pytanie kto je wybuduje. Chętnych inwestorów nie widać. Państwowy gigant PGE, ma rozbudować elektrownię Opole, ale prezes spółki, zaprzyjaźniony od lat z premierem Tuskiem Krzysztof Kilian twierdzi, że inwestycja jest nieopłacalna i chce ją zablokować. Powtórzmy: państwowa spółka, której prezesem jest kumpel premiera nie chce budować nowych kotłów na węgiel. Dlaczego mieliby je budować inwestorzy prywatni?  

Nie oszukujmy się: inwestowanie w OZE nie jest tanie, nowe technologie wymagają wsparcia, co odbija się na rachunku za prąd i kosztach produkcji przemysłowej. Ale trwanie przy obecnym modelu w perspektywie najbliższej dekady, dwóch okaże się jeszcze droższe. W pojedynkę nie zablokujemy klimatycznej agendy Unii. Jeśli będziemy się upierać Unia pójdzie do przodu bez nas. Były premier Jerzy Buzek: - Politycznie nasza walka o pełne utrzymanie węgla nie ma szans. Możemy oczywiście blokować wszystko co chcemy, ale z wielkimi negatywnymi skutkami dla naszego kraju i dla naszej pozycji politycznej.

Mit piąty: Przyszłość Polski to węgiel

- Nie ma jednego złotego energetycznego źródła, na którym można oprzeć rozwój - mówi Michał Wilczyński, były wicemister gospodarki i główny geolog kraju.

Nie będą nim ani wiatraki, ani panele, ani biokotłownie, ani gaz, ani węgiel. Przyszłość to energetyka zdywersyfikowana i rozproszona. Węgiel ma swoje miejsce w energetycznym mikście obok gazu i źródeł odnawialnych. Dodatkowo każdy obywatel dostaje możliwość nieopodatkowanego produkowania energii w przydomowej instalacji i sprzedaży nadwyżki do sieci. Niemcy i Brytyjczycy, choć pod ziemią mają masę węgla, pokazują, że to może działać. Największym inwestorem w OZE są stojący na węglu Chińczycy. Polskie gminy - takie jak Kisielice - choć nie pomagają im przepisy - też udowadniają, że na nowoczesnej energetyce można zarabiać.
Przyszłość to inwestycje w efektywność energetyczną. Wprawdzie rząd chwali się, że wydaje na poprawę efektywność dwa miliardy zł. rocznie, ale eksperci przekonują, że tempo zmian jest ślimacze. Na jednostkę wytworzonego PKB Niemcy zużywają dziś trzy razy mniej energii niż my. Stadion Narodowy można postawić za symbol tego, jak podchodzimy do efektywności. Choć wygląda pięknie i wydaliśmy na niego dwa miliardy zł. z energetycznego punktu widzenia jest reliktem poprzedniej epoki. Nie zastosowano w nim żadnych technologii zwiększającą wydajność energetyczną.

Przyszłość to spójna polityka energetyczna i gotowości do podejmowania decyzji. Że takiej polityki nie mamy jednym głosem mówią ekolodzy, przedsiębiorcy i eksperci. Janusz Steinhoff: - Opieszałość z jaką rząd podchodzi do tworzenia nowych przepisów w energetyce jest bez precedensu w ostatnich dwudziestu latach i sprawia, że tracimy rozwojowe szanse.

Na razie o budowie nowoczesnej i odważnej energetyki, która dałaby kopa całej gospodarce ciągle możemy tylko pomarzyć. Dziś mamy to co stare, sprawdzone i przećwiczone przez kolejne ekipy: kolesiostwo, politykierstwo i fałszywy węglowy patriotyzm.

Najnowszy numer "Wprost" jest  dostępny w formie e-wydania .  
Najnowszy "Wprost" jest także dostępny na Facebooku .  
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania .