Igor Pikus vel Aleksander Wołodin nie był współpracownikiem policji ani prokuratury - twierdzi Prokuratura Okręgowa w Gorzowie Wielkopolskim.
"Aleksander W. nie był żadnym tajnym współpracownikiem prokuratury i policji. Wszystkie czynności z jego udziałem miały charakter jawny, był on osobą podejrzaną o wręczenie łapówki policjantom i w takim charakterze występował w postępowaniu w prokuraturze" - powiedział rzecznik Prokuratury Okręgowej w Gorzowie Dariusz Domarecki.
Według niego, prokuratura nie wiedziała, że Aleksander Wołodin, przeciwko któremu we wrześniu 1998 roku prowadziła postępowanie, to Igor Pikus - groźny przestępca ścigany międzynarodowym listem gończym, wystawionym trzy lata wcześniej w Niemczech.
"W tym czasie trudno było niemiecki list gończy skojarzyć z osobą Aleksandra W. Nie mieliśmy podstaw do przypuszczenia, że może on być w rzeczywistości Igorem P." - powiedział Domarecki.
Zaprzeczył też, by Pikus dostał od prokuratury "glejt", który pozwalałby mu na bezkarność. "Dokument wskazywał, że Aleksander W. ma prowadzone postępowanie karne i jego pobyt w kraju jest potrzebny, aby można było je kontynuować. Zaświadczenie wydano w celu uniknięcia deportacji i w żadnym wypadku nie zapewniało nietykalności. Było zresztą skierowane do Urzędu Miasta i Gminy w Rzepinie, gdzie mieszkał" - twierdzi rzecznik.
Również policja zaprzeczyła, by Pikus był jej agentem.
"Osoby opowiadające obecnie rewelacje na ten temat zostały kilka lat temu usunięte z policji w związku z zarzutami przyjmowania korzyści majątkowych, m.in. od przestępców +ze Wschodu+" - powiedział rzecznik prasowy KGP Sławomir Cisowski. Dodał, że ci policjanci "nie mieli uprawnień do prowadzenia jakiejkolwiek +gry operacyjnej+".
O sprawie napisała "Polityka" w wydaniu z 5 kwietnia. "Jak to możliwe, że Wołodin vel Pikus, chociaż poszukiwany za groźne przestępstwa przez Interpol, mógł współpracować z polskimi organami ścigania i nikt nie skojarzył, że to wyjątkowo niebezpieczny osobnik?" - pyta Piotr Pytlakowski, autor tekstu "Poufne źródło informacji".
Ścigany wystawionym w 1995 r. w Niemczech międzynarodowym listem gończym za udział w gwałcie zbiorowym i napady zbrojne, b. żołnierz KGB Pikus przebywał w 1998 r. w Gorzowie i Słubicach. Pytlakowski ustalił, że wówczas "Aleksander Wołodin, czyli Igor Pikus, był używany przez gorzowską prokuraturę jako agent. Prawdopodobnie przy jego pomocy przeprowadzono rozgrywkę z dwoma słubickimi policjantami (podejrzanymi o korupcję). Donosząc na nich, zapewnił sobie prawo do pobytu w Polsce. W dokumentach, do których dotarliśmy, on i jego równie niebezpieczny wspólnik Igor Adamowicz występują jako tzw. pozi (poufne osobowe źródło informacji)."
Szef MSWiA Krzysztof Janik jest zdumiony informacjami o współpracy Pikusa z prokuraturą. "Jestem lekko zdumiony, dlatego że w naszym państwie obieg informacji jeszcze nie jest najlepszy" - powiedział w Radiu Zet.
Poproszony o skomentowanie zaświadczenia Prokuratury Wojewódzkiej w Gorzowie z 13 maja 1998 r., w którym czytamy, że "pobyt (Pikusa) na terenie Polski jest niezbędny dla dobra prowadzonego postępowania karnego", Janik powiedział: "To warto będzie wyjaśnić (...) Proszę nam dać szansę, aby pan minister (sprawiedliwości Grzegorz) Kurczuk przyjrzał się temu".
5 marca, w czasie nocnej próby zatrzymania w domu w podwarszawskiej Magdalence Igora Pikusa i Roberta Cieślaka - podejrzanych o udział w zabójstwie podkom. Mirosława Żaka w Parolach w marcu 2002 r. - doszło do strzelaniny. Dwóch policjantów zginęło (jeden na miejscu, drugi zmarł w szpitalu), a kilkunastu zostało rannych. Śmierć poniosło też dwóch gangsterów. Akcja policji została skrytykowana za złe przygotowanie. W sprawie niedopełnienia obowiązków przez przygotowujących akcję wszczęła już śledztw prokuratura, a opozycja związku z nią złożyła wniosek o wotum nieufności dla ministra Janika.
em, pap
O tym, że najgroźniejsi polscy gangsterzy to agenci policji - czytaj: Policyjni bandyci