Osiedle rządowe

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jak urzędnicy państwowi przejmowali mieszkania służbowe
Czy wysoki urzędnik państwowy po odejściu ze stanowiska powinien opuścić służbowe mieszkanie? Pozornie tak, faktycznie - nie zawsze. Jedynie rządy Jana Krzysztofa Bieleckiego i Jerzego Buzka zdecydowały jednoznacznie, że urzędnik może być zameldowany w mieszkaniu służbowym tylko na czas pełnienia funkcji. Pozostałe dopuszczały tyle wyjątków, że przydziały mieszkań były - jak w czasach PRL - jednym z przywilejów socjalnych. Gdyby urzędnicy państwowi zarabiali dostatecznie dużo, mogliby - jak w wielu krajach Zachodu - płacić za wynajmowanie lokum na czas pracy dla rządu. Ponieważ nie zarabiali, korzystali z wątpliwych prawnie i moralnie przydziałów.

Już zameldowanie urzędnika na czas nieoznaczony pozbawiało skarb państwa władzy nad mieszkaniem, jednak szczytem marzeń było wykupienie lokalu ze zniżką w wysokości 80 proc. Dwóch kierowników Urzędu Rejonowego w Warszawie w latach 1996-1997 sprzedało w ten sposób 159 mieszkań. Najwyższa Izba Kontroli zawiadomiła prokuraturę o popełnieniu przestępstwa. Kontrolerzy NIK wyliczyli, że operacje te naraziły skarb państwa na stratę 9 mln zł. Prokuratura umorzyła jednak śledztwo "wobec niestwierdzenia, aby czyn ten zawierał znamiona czynu zabronionego". Przedstawiciele skarbu państwa wnieśli zażalenie do prokuratury okręgowej.
W latach 1996-1997 Andrzej K., kierownik Urzędu Rejonowego w Warszawie, dysponującego nieruchomościami skarbu państwa, sprzedał 97 mieszkań za 20 proc. ich faktycznej wartości. Stefan K., jego następca, zbył 62 mieszkania. Pierwszy z nich przesłuchiwany w prokuraturze zeznał, że podejmując decyzje, opierał się na opinii biegłych. Jego następca powoływał się z kolei na to, że zanim objął stanowisko, kilkakrotnie przeprowadzano w urzędzie kontrole i nie stwierdzono uchybień. Dlatego kontynuował "działania podjęte przez poprzednika" i był przekonany, że wszystko odbywa się zgodnie z prawem. Tymczasem tak wysokie ulgi są dopuszczalne przy wykupie mieszkań kwaterunkowych, zaś obowiązująca wtedy ustawa o gospodarce gruntami nie zakładała ulg przy sprzedaży nieruchomości skarbu państwa. Wojewoda mógł wprawdzie określić warunki sprzedaży, lecz kierownicy urzędu rejonowego nie wystąpili z taką prośbą. Samodzielnie podjęli decyzję o przyznaniu ulg.
Szczególne zainteresowanie NIK wzbudziła sprzedaż w czerwcu 1997 r. 10 mieszkań na osiedlu Bernardyńska. Decyzje podejmował Stefan K. Wśród obdarowanych szczęśliwców znalazł się m.in. Marek Ungier, sekretarz stanu-szef gabinetu prezydenta Kwaśniewskiego. Za mieszkanie o powierzchni 110 m kw., wycenione na 245 tys. zł, zapłacił 49 tys. zł. Rzeczoznawca wyceniający mieszkanie prezydenckiego urzędnika tłumaczył w prokuraturze, że przy określaniu wielkości zniżki brał pod uwagę to, iż główny lokator miał umowę o wynajmie na czas nieoznaczony. Urząd Mieszkalnictwa i Rozwoju Miast nie podzielił tej opinii. Uznał, że decyzja o przyznaniu ulgi stanowiła "naruszenie obowiązujących przepisów". Podobnego zdania była komisja arbitrażowa przy Polskiej Federacji Stowarzyszeń Rzeczoznawców Majątkowych: rzeczoznawca powinien poprzestać na określeniu wartości, a nie ceny mieszkania. Poza tym ulgi dotyczą wyłącznie mieszkań będących własnością gminy, nie zaś należących do skarbu państwa.
W Urzędzie Rady Ministrów (obecnie zastąpionym przez Kancelarię Prezesa Rady Ministrów) za mieszkania służbowe odpowiadał minister-szef URM oraz upoważniony przez niego podsekretarz stanu. Z dokumentów Gospodarstwa Pomocniczego Kancelarii Rady Ministrów wynika, że w 1988 r., kiedy premierem był Zbigniew Messner, pod- sekretarz stanu w URM, Zdzisław Drozd hojnie przydzielał mieszkania na stałe. Wśród obdarowanych pracowników KC PZPR, urzędników ministerialnych i działaczy kółek rolniczych znalazł się pewien reżyser filmowy, dziennikarka oraz syn Józefa Czyrka, ówczesnego sekretarza KC PZPR. Rząd Tadeusza Mazowieckiego dopuszczał stałe zameldowanie w wyjątkowych wypadkach: dotyczyło to m.in. prezesa i wiceprezesa GUS oraz kilku wysokich urzędników ministerialnych. Dopiero uchwała podjęta przez rząd Jana Krzysztofa Bieleckiego stwierdzała jednoznacznie: przydział mieszkania można uzyskać wyłącznie na czas pełnienia funkcji. Przepis ten obowiązywał do lipca 1994 r., kiedy weszła w życie ustawa o najmie lokali mieszkalnych.
Do końca 1995 r. nie było żadnych dodatkowych uregulowań, co znacznie ułatwiało przejmowanie lokali. Od 1 stycznia do 29 grudnia 1995 r. przydzielono dziewięć mieszkań osobom zajmującym wysokie stanowiska państwowe, w tym PSL-owskim ministrom Jackowi Buchaczowi i Stanisławowi Dobrzańskiemu, a także Janowi Zagajewskiemu, podsekretarzowi stanu w URM, odpowiedzialnemu za przydział mieszkań (opisywanemu we "Wprost" w związku z kontraktem z firmą Inter- Ams, należącą do znajomego premiera Waldemara Pawlaka), oraz Michałowi Strąkowi, szefowi URM, któremu mieszkania podlegały. Ponadto w sierpniu 1994 r. Michał Strąk wydał zarządzenie, na mocy którego jeden z hoteli, jakimi dysponował URM, został przekształcony w budynek zakładowy. Automatycznie można było zmienić umowy najmu znajdujących się tam mieszkań z czasowych na stałe. Z dokumentów wynika także, że Jan Zagajewski przyznał w 1995 r. mieszkania m.in. Ewie Spychalskiej, wówczas przewodniczącej OPZZ, oraz jej synowi.
Kiedy premier Jerzy Buzek zarządził kontrolę "w zakresie gospodarki lokalami będącymi w dyspozycji kancelarii", okazało się, że na przykład Janowi Bogutynowi, dyrektorowi generalnemu, a potem podsekretarzowi stanu w Ministerstwie Finansów, URM przydzielił dwa mieszkania. Pierwsze otrzymał w 1973 r. (jako inspektor wydziału propagandy KC PZPR). W kwietniu 1995 r., kiedy był dyrektorem generalnym w Ministerstwie Finansów, przekazał to mieszkanie córce, a sam wystąpił z wnioskiem do URM o przydział nowego lokalu. Jan Zagajewski przychylił się do tej prośby, lecz przydzielił mieszkanie na czas pełnienia funkcji. W grudniu 1996 r. Bogutyn skierował do URM prośbę o zmianę przydziału na czas nieokreślony. Wkrótce tak się stało.
Mieszkanie o powierzchni 117 m kw. (przy al. Szucha) otrzymał także Leszek Kubicki, ówczesny minister sprawiedliwości. Uchwała zezwalała na przydział mieszkania w szczególnych wypadkach, m.in. wtedy, gdy urzędnik nie dysponował samodzielnym lokalem w mieście, w którym objął stanowisko. Minister Kubicki miał jednak w Warszawie mieszkanie komunalne (75 m kw.), które potem przekazał gminie. W nowym czynsz wynosi 392 zł miesięcznie. Podobne lokale znajdujące się w tym samym budynku wynajmowane są firmom za 100 zł za metr kwadratowy miesięcznie (bez opłat eksploatacyjnych).
Mieszkania przydzielane wysokim urzędnikom państwowym są zwykle obszerne (od 80 do ponad 100 m kw.), luksusowe, mają dobrą lokalizację - m.in. w starych kamienicach w centrum miasta lub zbudowanych niedawno budynkach na drodze do Wilanowa. Często urzędnicy przepisywali dotychczas posiadane mieszkania na dzieci lub współmałżonków, a sami otrzymywali nowe, luksusowe lokum. Z przywilejów tych korzystali nie tylko wysocy urzędnicy państwowi, ale również kierowcy URM (także ich dzieci) czy rzemieślnicy. Wskutek takiej polityki kancelaria premiera nie może się doliczyć mieszkań, które powinny być w jej dyspozycji. Praktycznie zarządza więc tylko kilkoma budynkami. Tymczasem gospodarstwo pomocnicze decydowało o budowie kolejnych służbowych bloków, mimo że koszty wcześniejszych nigdy się nie zwróciły. Nie mogło być jednak inaczej, skoro mieszkania albo wykupiono za 20 proc. ich rzeczywistej wartości, albo nie można z nich korzystać, gdyż trudno liczyć na to, że osoby zameldowane tam na stałe dobrowolnie się wyprowadzą.
Więcej możesz przeczytać w 24/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.