Nieplanowany wybuch na pokładzie Boeinga777?

Nieplanowany wybuch na pokładzie Boeinga777?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jerzy Dziewulski (fot. jerzydziewulski.pl)
Jerzy Dziewulski, były antyterrorysta, w rozmowie z „Wprost” skomentował zaginięcie Boeinga 777 malezyjskich linii lotniczych. Stwierdził, że na pokładzie samolotu najprawdopodobniej miał miejsce wybuch, który jednak nie był planowany przez domniemanych terrorystów.
Dziewulski został zapytany w jaki sposób przynajmniej dwóm osobom udało się wejść na pokład samolotu, legitymując się podczas odprawy paszportowej fałszywymi dokumentami. – Problem tkwi w czym innym. To, że ktoś wszedł na pokład z fałszywym paszportem oczywiście ma znaczenie. Jednakże główny problem polega na tym, w jaki sposób na pokład dostało się coś, co mogło spowodować katastrofę – zaczął.

Zdaniem Dziewulskiego sam fakt przejścia przez kontrolę paszportową bez wprowadzenia ładunków wybuchowych, nie doprowadziłby do tragedii. – Nie ma możliwości, aby zaistniała jakakolwiek sytuacja, w której piloci nie mogliby uruchomić którejkolwiek procedury powiadamiania kontroli lotów o tym, co dzieje się na pokładzie. Jest to możliwe tylko w jednym przypadku: gdy sytuacja jest gwałtowna. A w tym konkretnym przypadku nie powiadomiono o żadnych problemach – dodał.

W związku z tym były antyterrorysta uważa, że zaginięcie Boeinga można rozpatrywać wyłącznie w kategoriach wybuchu bomby. Stwierdził też, że nie mogła to być przewidywalna eksplozja, ponieważ wówczas terroryści zgłosiliby żądania oraz rozpoczęli negocjacje. W ocenie Dziewulskiego był to wybuch przypadkowy.

– Tu nie było żadnej dyskusji, żadnych negocjacji. Samolot runął do wody – kontynuował. – Ładunek mógł być ukryty w luku bagażowym. To jest bardzo prawdopodobne, tak jak w Lockerbie. Zdalne sterowanie nim mogło się odbywać z pokładu samolotu. Wtedy bardzo możliwe jest przypadkowe spowodowanie wybuchu, czyli bez kontroli terrorystów. Brak powiadomienia, jakiejkolwiek reakcji pilotów świadczy o tym, że detonacja była dziełem przypadku. W historii terroryzmu to się nie zdarza, aby nie było żadnych żądań lub negocjacji. Choć nie jest jeszcze w 100% pewne, że był to zamach, wiele na to wskazuje – dodał.

Dziewulski odniósł się również do lotniska w Kuala Lumpur, które uchodzi za jedno z najnowocześniejszych. – Dwa tygodnie temu byłem w Kuala Lumpur. Lotnisko jest rzeczywiście bardzo nowoczesne. Pytanie w jaki sposób odbywa się kontrola pirotechniczna bagażów. Problem tkwi więc w tym, czy zaniedbano odprawę bagażową tak jak to miało miejsce w przypadku odprawy paszportowej. Czynnik ludzki był tu decydujący. Instrukcje i technologie mogą być na najwyższym poziomie, jednakże po wielu godzinach siedzenia przed urządzeniem prześwietlającym bagaż, człowiek jest maksymalnie zmęczony – stwierdził.

Rozmówca nie wykluczył udziału obsługi lotniska. – W historii terroryzmu lotniczego znane są przypadki, gdy terroryści dostawali wsparcie od pracowników lotniska, którzy np. podkładali ładunki w samolocie.

– Szukanie na wielu tysiącach kilometrów kwadratowych szczątków samolotu jest szukaniem igły w stogu siana – kontynuował Dziewulski. – Jeśli nie znajdzie się części samolotu, które po ewentualnej katastrofie mogłyby unosić się na wodzie, gdyby samolot spadł, oznacza to, że w powietrzu musiał nastąpić wybuch. Na 10 tys. metrów siła małego ładunku jest zwielokrotniona poprzez gwałtowną dekompresję samolotu. W związku z tym pilot nie miałby żadnych szans na reakcję – zauważył.

Dziewulski ocenił szanse próby stawienia oporu przez załogę Boeinga. – To nieprawdopodobne. Przepisy nie zezwalają załodze na stawianie czynnego oporu w wyniku żądań stawianych przez terrorystów. Piloci nie mogą się fizycznie bronić. Mają jedno zadanie: bezpiecznie doprowadzić samolot do celu, a w przypadku opanowania pokładu przez terrorystów, wykonywać ich polecenia. Nie mogą podejmować żadnych czynności, które mogłyby spowodować większą agresję napastników – dodał.

– W historii terroryzmu lotniczego znany jest przypadek, gdy polska załoga stawiła opór. Terrorysta wszedł z bombą na pokład. Pilot próbował być bohaterem, a w wyniku podjętych przez niego działań bomba eksplodowała. Płonący samolot musiał wówczas lądować w Warszawie – przypomniał. – Takie postępowanie jest wykluczone. Pilot nie zostanie za to pochwalony. Załoga wie, że najważniejsze jest bezpieczeństwo lotu. Zasada jest taka, że mają wyrażać zgodę na każde żądanie terrorystów w zakresie lotu. Zawsze jednak tłumaczą, jaka jest możliwość wykonania danego manewru – zaznaczył.

– Każdy terrorysta, który znajduje się na pokładzie, chce żyć. Poprzez negocjacje, stara się osiągnąć cel. W historii lotnictwa cywilnego były tylko dwa samobójcze zamachy z użyciem samolotu. W tym przypadku jest to niemożliwe. Gdyby nawet miał to być samobójczy zamach terrorystyczny, napastnicy przedstawiliby jakieś oświadczenie. Tymczasem w tym przypadku nic takiego nie było. Działanie, które nie przyniosłoby jakiegokolwiek efektu, nie jest właściwe dla terrorystów – podsumował.