Bomba tygodnia: Łzy Katarzyny

Bomba tygodnia: Łzy Katarzyny

Dodano:   /  Zmieniono: 
Katarzyna Figura (fot. FOTON/NEWSPIX.PL / Newspix.pl )Źródło:Newspix.pl
Mijają dwa lata od chwili, kiedy Katarzyna Figura najpierw w „Vivie!”, a potem w programie Tomasza Lisa oskarżyła swego męża, z którym przez lata na okładkach kolorowych pism pozowała jako szczęśliwa rodzina, o znęcanie się nad nią i jej córkami.
Były wyznania w stylu: „To była szarpanina, plucie w twarz, bicie w głowę, kopanie. Wiesz, jak bardzo boli, jak cię ktoś kopnie w kość piszczelową?”, albo to: „Nie mógł opanować gniewu i roztrzaskał krzesło na oczach dziewczynek. A potem rzucił w jedną z nich butem i uderzył ją w czoło”.

Cała Polska zamarła z przerażenia, wszyscy współczuli, bo Figura jest lubiana. Poza tym to zdolna aktorka. Nieliczni pytali: a co na to druga strona? Byli też tacy jak ja, którzy mówili, owszem, to straszne, ale skąd – po wywiadzie w kolorowej gazecie zilustrowanym zdjęciami w eleganckim płaszczyku – poczucie, że stało się jednak coś niestosownego? Dlaczego pani Katarzyna po prostu nie poszła do sądu, żeby rozwieść się z Kaiem Schoenhalsem bez kamer, mediów, w spokoju? Jak normalni ludzie, a nie celebryci pasieni w mediach przez lata swym gwiazdorskim splendorem?

Niedawno tabloidy, nadal śledzące tę sprawę, opublikowały zdjęcia aktorki, która płacząca wychodziła z gmachu sądu. Sprawa nie rozgrywa się po jej myśli. Mąż oskarża ją m.in. o naruszenie dóbr osobistych, rozwodu nadal nie ma. Za to Kai Schoenhals ma prawo do korzystania z ich wspólnego domu w Warszawie. Wygląda na to, że zamiast poradzić się adwokatów, aktorka najpierw zdecydowała się opowiedzieć o swoim nieszczęściu mediom. Zła kolejność. Gazety i telewizje miały reklamę, sprzedaż oraz oglądalność. Zarobiły na tym, i to sporo. Ale to Figura już drugi rok boryka się z pandemonium, które z ich pomocą rozpętała. I nie wygląda na to, by sprawa miała się szybko zakończyć. Oby ta smutna historia czegoś nauczyła...

Tego, że nic nie jest takie, jakie się wydaje, i że w sytuacjach nerwowych lepiej zamiast do zaprzyjaźnionej dziennikarki pójść z wyznaniami do adwokata. To wbrew pozorom znacznie mniej kosztuje.