Scenariusze przetrwania. Kto przeżyje atak jądrowy?

Scenariusze przetrwania. Kto przeżyje atak jądrowy?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zdjęcia: Ferrari Press/East News
Dobra wiadomość jest taka, że w razie ataku jądrowego jako ludzkość przetrwamy, zła - że przeżyją tylko najbogatsi.
15 minut. Tyle potrzeba, aby grube na dwa metry wrota otworzyły bunkier w tajnym ośrodku Mount Weather w Wirginii. Rządowy kompleks należący do Federalnej Agencji Zarządzania Kryzysowego (FEMA) to jeden z 40 schronów przeciwatomowych, do których w razie zagrożenia zostaną ewakuowani: amerykański prezydent, pracownicy Białego Domu, członkowie Kongresu i szefowie najważniejszych instytucji USA. Oczywiście nie wszyscy naraz. Zgodnie z zasadą rozproszenia VIP-ów należy podzielić na trzy grupy i przetransportować w różne części kraju. W mieszczącym się o godzinę drogi od Waszyngtonu Mount Weather (The Mount Weather Emergency Operations Center) praca wre całą dobę. Ośrodek zatrudnia 1,4 tys. stałych pracowników i musi być w ciągłej gotowości. Wiele osób wierzy, że funkcjonuje tutaj słynny rząd cieni, złożony z wyższych waszyngtońskich urzędników. Na wszelki wypadek. 

Kompleks składa się z części naziemnej (176 ha), która obejmuje obszar szkoleniowy dla wojska, mieszkania i biura. Podziemny bunkier ma 56 tys. mkw. Znajdują się w nim zapasy wody i żywności, rośliny pod uprawę, filtry powietrza, szpital, studio telewizyjno- -radiowe, a nawet krematorium. 2 tys. ludzi mogą tu mieszkać rok. Kompleks powstał jeszcze za prezydentury Dwighta Eisenhowera. Groźba konfrontacji nuklearnej supermocarstw była na tyle realna, że należało zapewnić bezpieczeństwo prezydentowi i osobom, które w razie śmierci mogłyby go zastąpić. Znaczenie ośrodka wzrosło po atakach na WTC. Wtedy z ponad setką urzędników schronił się tu wiceprezydent Dick Cheney. Od tamtej pory zmienił się status placówki, ale żaden z polityków nie chce o tym rozmawiać. Każdy większy kraj, choć głośno o tym nie mówi, przygotowuje się na wypadek zagłady. Najbardziej prawdopodobna jest katastrofa nuklearna. Choć wydarzenia na Krymie zdaniem ekspertów nie grożą wojną światową, to dobitnie pokazują, że stabilność na arenie międzynarodowej jest mitem.

Podziemne place budowy
– Broń nuklearna wciąż jest wskaźnikiem międzynarodowego statusu i potęgi – mówi Shannon Kile ze Sztokholmskiego Międzynarodowego Instytutu Badań nad Pokojem (SIPRI). – Wprawdzie wszystkie kraje deklarują udział w programach redukcji zbrojeń, ale nie chcą zrezygnować ze swoich arsenałów – ubolewa ekspert. Potwierdzają to wyniki ostatniego raportu SIPRI. Na świecie znajduje się dziś ponad 17 tys. głowic nuklearnych będących w posiadaniu dziewięciu państw, z tego na Rosję przypada 8,5 tys., a na USA 7,7 tys. głowic. Głowic jest mniej niż w czasach zimnej wojny (w szczytowym okresie było ich 64 tys.), są jednak znacznie mocniejsze. Współczesna bomba może zmieść z powierzchni ziemi kilkadziesiąt miast wielkości Hiroszimy czy Nagasaki. Politycy zdają sobie sprawę, że wciśnięcie czerwonego guzika oznaczałoby unicestwienie planety. Mają jednak nadzieję, że dzięki schronom przynajmniej oni ocaleją, a wówczas zwycięzcą okaże się ten, kto będzie w stanie odbudować swoją populację.

O strategii obrony nuklearnej Rosji świat dowiedział się w roku 1996 za pośrednictwem „New York Timesa”. Powołując się na raport CIA, dziennikarze donieśli o tajnej bazie wydrążonej w górze Jamantau w Republice Baszkirii na Uralu. Budowa ruszyła jeszcze w latach 80. i w zasadzie trwa do dzisiaj. Za 40 mld dolarów, które wpompowano w projekt, 30 tys. robotników wydrążyło w skale bunkier z korytarzami o powierzchni tysiąca kilometrów kwadratowych. To dwa razy tyle co powierzchnia Warszawy. Schrony są wyposażone w system filtracji wody, który chroni przed skutkiem ataku nuklearnego, chemicznego i biologicznego. Zgromadzone w Jamantau zapasy żywności pozwolą przetrwać około 60 tys. ludzi przez pół roku.

Bunkier składa się z kilku sektorów. W najważniejszym z nich znajduje się centrum dowodzenia na wypadek zagrożenia nuklearnego. Dzięki łączności satelitarnej można stamtąd obserwować, co się dzieje na powierzchni. Największym schronem dysponuje jednak Państwo Środka. Pod stolicą Chin znajduje się betonowe miasto mogące pomieścić nawet 5 mln ludzi. To spadek po Mao Zedongu. Prace ruszyły jeszcze w 1969 r., kiedy stosunki między Chinami a ZSRR znalazły się w punkcie krytycznym i wojna wisiała na włosku. Wybudowano łącznie 4 tys. km korytarzy i ponad 70 tys. km podziemnych dróg dojazdowych, którymi mógłby przejechać nawet czołg. Na wypadek wojny każda instytucja miała mieć swój odpowiednik pod ziemią. Po latach powstało wielokondygnacyjne podziemne miasto, a pekińskimi korytarzami można podobno dotrzeć nawet do oddalonego o 100 km Tiencin.

Podziemny Wielki Mur, jak Chińczycy nazywają schron, zaprojektowano tak, by w ciągu minuty po alarmie atomowym mogło do niego zejść 300 tys. ludzi. W ciągu kolejnych pięciu minut – 5 mln. Dziś to miejsce tętni życiem i jest atrakcją dla turystów. Działają tam sklepy, szpitale, kina, hotele. W razie zagrożenia podziemny Pekin w każdej chwili może jednak wrócić do pierwotnego przeznaczenia.

Chińczycy poważnie się przygotowują na wypadek nuklearnego ataku. W 2013 r. ujawniono istnienie sieci podziemnych baz wojskowych. Tylko lotnictwo chińskie dysponuje 40 bazami. Oprócz broni, żywności i leków zmagazynowano w nich 1,5 tys. samolotów, które mają być użyte wtedy, gdy opadnie radioaktywny pył po detonacji głowicy nuklearnej. Polska na tle innych państw nie wypada najlepiej. W kraju znajduje się co prawda ponad 14,5 tys. schronów przeciwlotniczych, jednak mogłyby one łącznie pomieścić zaledwie 1,8 mln ludzi (4,5 proc. populacji) i prawie żaden nie jest odporny na atak nuklearny. Brakuje w nich też systemów wentylacyjnych, filtrów wody i zapasów żywności.
Banki uratują świat
Wśród inicjatyw rządów są też takie, które traktują zasoby planety jako dobro wspólne. Bez nich nasze przetrwanie byłoby niepewne. 575 odmian jęczmienia, 514 odmian fasoli oraz 191 odmian dzikich ziemniaków to zaledwie część transportu z Japonii, Brazylii, Peru, Meksyku i USA, jaki pod koniec lutego dotarł na norweską wyspę Spitsbergen. Od 2008 r. działa tutaj Globalny Bank Nasion (Svalbard Global Seed Vault), największy na świecie obiekt, którego celem jest ochrona szaty roślinnej planety. Norwegowie zbierają nasiona jadalnych roślin, by zabezpieczyć ludzkość na wypadek katastrofy. Idzie im całkiem nieźle, zgromadzono już 80 proc. roślin występujących na naszej planecie. Magazyn wydrążony w granitowej skale znajduje się 130 m pod ziemią. W trzech komorach, z których każda może pomieścić 1,5 mln próbek, jest utrzymywana temperatura -18 st. C, optymalna do przechowywania nasion. System chłodzenia jest sterowany komputerowo. Bunkier ma chronić dla potomnych rośliny nie tylko na wypadek katastrofy nuklearnej (zbudowany jest tak, że przetrwałby atak), ale również w przypadku zmian klimatycznych, które doprowadziłyby do wymarcia niektórych gatunków.

Idea budowania banków nasion nie jest nowa, na świecie istnieje ich ponad 1,4 tys. Wiele z nich zlokalizowano jednak w mało stabilnych regionach. Spitsbergen leży w neutralnym miejscu, oddalonym setki kilometrów od cywilizacji. To nie wszystko. W podziemiach Amerykańskiego Muzeum Historii Naturalnej w Nowym Jorku funkcjonuje genetyczna arka Noego. W ogromnych stalowych pojemnikach w temperaturze -156 st. C naukowcy przechowują prawie pół miliona zamrożonych zwierzęcych tkanek. Tego typu banki DNA, których na świecie jest kilkadziesiąt, mają zapobiec wymieraniu wielu gatunków zwierząt i stanowią swoiste zabezpieczenie na wypadek katastrofy.

Pomyślano także o cyfrowym dorobku ludzkości. O bezpieczeństwo elektronicznych danych dbają specjalne bunkry w Alpach, Górach Skalistych i Sierra Nevada. Jednym z nich jest szwajcarski Swiss Fort Knox, cyfrowy sejf, w którym zdeponowano dane we wszystkich możliwych formatach. Jego głównym zadaniem jest ochrona danych przed niebezpieczeństwem, również przed atakiem jądrowym, podczas którego uwalnia się fala promieniowania elektromagnetycznego paraliżująca urządzenia elektryczne. Z usług Szwajcarów korzysta ponad 50 tys. klientów, wśród nich najważniejsze instytucje państwowe z 30 krajów, banki i czołowe korporacje międzynarodowe. – Nie wiem, jak będzie wyglądała trzecia wojna światowa, ale czwarta będzie na kije i kamienie – powiedział Albert Einstein. Dziś naukowcy chwalą się, że ludzkość byłaby w stanie odbudować się już w ciągu pokolenia. Obyśmy nigdy nie musieli się o tym przekonywać. 

Najnowszy numer "Wprost" od poniedziałku rano będzie  dostępny w formie e-wydania.  
Najnowszy "Wprost" będzie  także   dostępny na Facebooku.  
"Wprost" jest dostępny również   w wersji do słuchania.