Henryk I Wielki

Henryk I Wielki

Dodano:   /  Zmieniono: 
Myślałem, że Kracik był odpowiedzią na Manickiego, ale na szczęście strażnik świętego konstytucyjnego ognia rozświetlił mrok, w którym tkwiłem, i już wiem, że Kracik jest be, a Manicki cacy
Gdy wiele lat temu zadałem Henrykowi Goryszewskiemu w Sejmie pytanie, czy jakaś ustawa ma szansę, by wejść w życie, odpowiedział, że wymagałoby to interwencji boskiej. Dokładnie w momencie gdy padło słowo "boskiej", rozległ się wielki huk, a w powietrze poleciały iskry z przepalonej lampy. Przez moment sądziłem, że poseł Goryszewski ma kontakt z siłami nadprzyrodzonymi i ziemskie prawa obowiązują go w mniejszym stopniu niż resztę śmiertelników. Odnoszę wrażenie, że on sam wierzy w to do dziś. "Na razie podtrzymuję teczkę, by nie spadła na ziemię" - odpowiada Henryk Goryszewski na pytanie, czy podtrzymuje swoją opinię, że w ustawach podatkowych są potworne błędy. Hmm... Po ostatnich występach poseł Goryszewski nie jest bardzo wiarygodny w roli rzecznika prawa grawitacji. Właściwie dokładnie sam nie wiem, czy gorsze jest to, że wpadł on w ewidentny konflikt interesów, czy to, że nie jest w stanie tego zauważyć. Bank zabiegający o zgodę na utworzenie powszechnego towarzystwa emerytalnego trzy razy dostaje odmowę, po czym zaczyna go reprezentować mecenas Goryszewski i - cóż za zbieg okoliczności - już jest zgoda. Urząd Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi odrzuca sugestię, że Henryk Goryszewski mógł "w specjalny sposób" wpłynąć na decyzję w sprawie Kredyt Banku. A jak wpłynął w sposób niespecjalny, to co? Tu jest cały problem, którego niektórzy zdają się nie rozumieć. Samo podejrzenie, że Henryk Goryszewski mógł specjalnie czy niespecjalnie wpłynąć na zgodę w takiej sprawie, świadczy, iż wpadł w konflikt interesów. Gdyby UNFE podjął decyzję nie tylko ze względów merytorycznych, byłaby to sprawa dla prokuratora. Na razie jest to sprawa dla reportera, wyborców pana posła i dla Komisji Etyki Poselskiej. Byłaby też dla niego samego, gdyby nie wyrwał strony z politycznego życiorysu Billa Clintona. Co robi poseł Goryszewski? Jak Clinton, mówi, że wszelkie zarzuty to spisek przeciw niemu. Ale idzie dalej. Zasłania się partią i kolegami z ZChN. Mówi, że to atak na ostatnią instytucję finansową, która pozostaje w rękach AWS i ZChN (o ho, ho, a ja myślałem, że ona pozostaje w gestii państwa. No, ale dajmy spokój drobiazgom). Mówi też, że próbuje się go usunąć tak jak Ryszarda Czarneckiego i Jerzego Kropiwnickiego. No to się nam poseł rozpędził. Panom posłom R.C. i J.K. zarzucano odpowiednio niekompetencję i nieodpowiedzialność, ale nie konflikt interesów. Nie warto więc używać ich jako tarczy. ZChN też zasłużył w dziesiąte urodziny na lepszy prezent niż traktowanie go jak tarczy przed zarzutami o złamanie zasad przyzwoitości. Panie pośle, niech się Pan broni sam, bo nie o ZChN oraz posłach Czarneckim i Kropiwnickim jest mowa. Zresztą kto wie, czy równie dużym problemem co cały ten konflikt interesów nie jest przypadkiem wyścig Henryka Goryszewskiego z własnym ego. Wyścig trwa od wielu lat, ale przybrał na sile jakiś czas temu, gdy podczas dyskusji o zmianie rządu pojawiły się plotki, że poseł Goryszewski może zostać premierem. Próbny balon pękł, lecz poseł zachowuje się od tego czasu, jakby był centralną postacią polskiego życia politycznego. Te miny, te dąsy, te odnalezione przez niego w ustawach potworne błędy, których za diabła nie można znaleźć, te zniknięcia, te spojrzenia Mona Lizy w odpowiedzi na proste pytania. Cóż, kobrę co czwartek da się jakoś znieść, ale codziennie? Henryk Goryszewski mówi, że od dzieciństwa nazywano go kobrą, bo atakował znienacka. Teraz atakuje znienacka nawet dla siebie. Wracając do konfliktu interesów, miał rację premier Buzek, gdy przy okazji lustracji mówił, że w wypadku polityków obowiązuje domniemanie winy. A nawet jeśli przyjąć, że wątpliwości muszą być rozpatrywane na korzyść obwinianego, to w wypadku Henryka Goryszewskiego wątpliwości jest coraz mniej. Przypomina on bowiem trochę Andrzeja Gołotę. Nie ze względu na siłę ciosów, ale ze względu na niezdolność do autokorekty. Henryk Goryszewski po wyrwaniu strony z życiorysu Billa Clintona powinien wyrwać stronę z życiorysu francuskiego ministra finansów Dominique?a Strauss-Kahna. Usunąć się i oczyścić się z zarzutów, jeśli poważnie myśli o powrocie. Publiczny urząd to publiczne zaufanie - jak mawiają w Ameryce. Ktoś, kto stracił publiczne zaufanie, musi się zrzec urzędu. Nie ma co rozmywać sprawy. Pewien przewodniczący pewnej ważnej komisji sejmowej powiedział w pewnej niedzielnej porannej audycji radiowej, że trudno jest wprowadzać dokładne zapisy regulaminowe określające, co wolno, a czego nie. Otóż nietrudno. W Ameryce zrobiono to dawno, o czym powinien wiedzieć ktoś, kto - jak ćwierkają wróble - chce tam zostać ambasadorem. Ktoś taki nie powinien też pleść bzdur, że amerykańska pierwsza dama ma kancelarię prawną i nie wpływa to na decyzje Białego Domu. Nie wpływa, bo takiej kancelarii pierwsza dama nie ma. Warto to wiedzieć, by składając listy uwierzytelniające, nie zaczynać od tłumaczenia się przed jej mężem. PS. Myślałem, że Kracik był odpowiedzią na Manickiego, ale na szczęście strażnik świętego konstytucyjnego ognia rozświetlił mrok, w którym tkwiłem, i już wiem, że Kracik jest be, a Manicki cacy.
Więcej możesz przeczytać w 49/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.