Uścisk Goliatów

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy Chiny będą najważniejszym partnerem USA w XXI wieku?
Walutowa katastrofa w Azji, zachwiana pozycja Japonii, indyjskie i pakistańskie próby nuklearne, destabilizacja w Indonezji, napięcie na Półwyspie Koreańskim oraz pogłębiające się finansowe i polityczne problemy Rosji sprawiają, że współpraca Stanów Zjednoczonych i Chin staje się coraz ważniejszym czynnikiem utrzymania światowego ładu. Świadomość rosnącej wspólnej odpowiedzialności towarzyszyła pierwszej od prawie dziesięciu lat wizycie amerykańskiego prezydenta w Państwie Środka.

Polityka Billa Clintona wobec Chin przeszła charakterystyczną ewolucję. Wydawało się, że jeszcze w 1992 r. ówczesny gubernator Arkansas walczący z George?em Bushem o fotel w Białym Domu przedkłada przestrzeganie zasad demokratycznych i praw człowieka nad doraźne cele polityczne. Dziś - jak twierdzą jego krytycy - amerykański mąż stanu podporządkował moralność celom gospodarczym, opowiadając się za tzw. strategicznym zaangażowaniem. W dodatku 42. lokator domu przy Pennsylvania Avenue był pierwszym amerykańskim prezydentem, który postawił nogę na placu Niebiańskiego Spokoju. W tym miejscu 4 czerwca 1989 r. armia chińska krwawo stłumiła studenckie demonstracje. Z tego też powodu aż dziewięciodniowy pobyt Clintona w Chinach był tak uważnie obserwowany przez opinię publiczną w USA.
Silne grupy nacisku - religijna prawica, izolacjoniści, kongresmeni, związki zawodowe, ekolodzy, obrońcy praw człowieka oraz tzw. sezonowi buddyści z Hollywood - dla których miarą zaangażowania są dziś protesty przeciwko chińskiej okupacji Tybetu, sprzeciwiają się ociepleniu stosunków z Pekinem. "Władze Chin są najbrutalniejszymi prześladowcami ludzi wierzących, rozprzestrzeniają broń masowej zagłady, są naszym najgorszym kontrahentem handlowym" - twierdzi konserwatywny senator John Ashoroft, zamierzający z nadania republikanów wystartować w wyborach prezydenckich w 2000 r. Oponenci Clintona zarzucają mu, że kupczy interesem Ameryki, porzucając amerykańskie ideały na rzecz merkantylnych pobudek i postępując tak, "jak chce producent boeingów". Ataki te wzmocniły zarzuty, że Chiny usiłowały oddziaływać na wynik elekcji w 1996 r., dokonując wpłat na fundusz Partii
Demokratycznej, a także oskarżenia, iż związane z demokratami firmy telekomunikacyjne przekazały Chinom technologie pozwalające unowocześnić rakiety średniego i dalekiego zasięgu. Dwa dni przed odlotem prezydenta do Chin specjalna komisja Izby Reprezentantów podjęła w tej sprawie dochodzenie.
Można przypuszczać, że amerykańskim oponentom Clintona chodzi raczej o położenie tamy zbliżeniu z Chinami, nie zaś o zasadniczą zmianę polityki Waszyngtonu wobec Pekinu. Tamtejszym władzom warto wszak przypomnieć o potrzebie respektowania praw człowieka, a naciski takie odnoszą pewien skutek. Trudno jednak nie pamiętać, że prawa człowieka w rozmaitym stopniu łamane są we wszystkich rozwijających się krajach
(a Chiny wciąż zaliczają się do tej grupy) i to nawet tak bliskich, jak będąca członkiem NATO Turcja, państwa Ameryki Łacińskiej czy bogata Arabia Saudyjska. Prezydent Clinton uwzględniać też musiał analizy Departamentu Stanu USA i amerykańskiej ambasady w Pekinie, wskazujące, że nigdy wcześniej Chińczycy nie cieszyli się tak ,,względnie wysoką stopą życiową oraz tak szerokim zakresem swobód". I choć nie ma oczywiście porównania z demokracjami Zachodu, to z perspektywy tamtejszej "orientalnej despotii" i niezmiernie opresyjnego ustroju komunistycznego epoki Mao widać niezaprzeczalny postęp. Po 1989 r. władze ChRL uznały nawet istnienie praw człowieka, podpisując 17 stosownych międzynarodowych umów oraz obiecując ratyfikację konwencji o prawach obywatelskich i politycznych.
Współpracę z Chinami zapoczątkował prezydent Richard Nixon w końcowym okresie konfrontacji ze Związkiem Sowieckim. - Chiny stały się wtedy cennym sojusznikiem Waszyngtonu - mówi doc. dr hab. Krzysztof Gawlikowski, badacz historii i myśli Chin, pracownik Instytutu Studiów Politycznych PAN. - Były one także pierwszym państwem komunistycznym, które w 1979 r. podjęło demontaż totalitarnego reżimu, zaczęło wprowadzać gospodarkę rynkową oraz budować podstawy państwa prawa, co zacieśniło jeszcze tę współpracę. Dlatego dla amerykańskich polityków i opinii publicznej tak wielkim szokiem była krwawa rozprawa wojska z ruchem studenckim w Pekinie w 1989 r.
Gdy jednak okazało się, że proces liberalizacji jest kontynuowany i nie zaprzestano fundamentalnych reform, USA wznowiły kontakty z Chinami. Czołowi specjaliści oraz dyplomaci w Stanach Zjednoczonych wskazują bowiem, że gospodarczy rozwój Chin, zachodzące tam głębokie przemiany polityczne i społeczne w warunkach szerokiej kooperacji z Zachodem przyspieszają usuwanie pozostałości dawnego systemu i poszerzają sferę wolności.
Zdaniem doc. Gawlikowskiego, krytyka polityki zbliżenia USA i Chin ma swe źródło w walce republikanów z prezydentem Clintonem, choć pewną rolę odgrywają również tajwańskie i japońskie lobby, zaniepokojone pogłębieniem tej współpracy. Postulowany bojkot Państwa Środka (rzekomo po to, by wymusić poszanowanie praw człowieka) mógłby raczej spowodować spowolnienie przeobrażeń w Chinach i umocnienie twardogłowych nacjonalistów-komunistów. To zaś zahamowałoby proces politycznej pluralizacji i pogorszyłoby - a nie poprawiło - stan przestrzegania praw człowieka. W wypadku kraju tak ogromnego i o takim potencjale jak Chiny siły zewnętrzne mają mocno ograniczony wpływ na politykę wewnętrzną. Konfrontacja z nimi musiałaby prowadzić do gwałtownego narastania konfliktów w Azji, a w obecnych warunkach także do załamania wzrostu ekonomicznego świata zachodniego.
Sześć lat temu w wyborach prezydenckich po raz pierwszy Bill Clinton ganił George?a Busha za łagodne stanowisko wobec Pekinu i zapowiadał, że Stany Zjednoczone "nigdy nie będą się przymilać różnym dyktatorom od Bagdadu po Pekin". Jeśli chodzi o Irak, szef amerykańskiej administracji dotrzymał słowa, jednak w wypadku Chin zwyciężył pragmatyzm, zdrowy rozsądek oraz rady dawnego przeciwnika Busha, podkreślającego, że naciski na Chińczyków mogą doprowadzić jedynie do odizolowania się Państwa Środka od reszty świata. Dokonując radykalnego zwrotu, Clinton brał również pod uwagę gospodarczy dynamizm ponadmiliardowego, najludniejszego kraju globu oraz olbrzymią nadwyżkę Chin w dwustronnym handlu z USA, która tylko w tym roku sięgnęła 7 mld dolarów.
Miarą tkwiącego w Chinach potencjału może być fakt, że produkt krajowy brutto tego gigantycznego kraju równy jest PKB niedużych Włoch. Jak przewiduje Azjatycki Bank Rozwoju, jeśli Chiny zachowają wysokie tempo wzrostu (wynoszące przeciętnie 6 proc. rocznie), to w 2025 r. dochód na mieszkańca wyniesie tam zaledwie 38 proc. dochodu przypadającego na jednego Amerykanina. "Kurs, jakim podąży Pekin w następnych 10-20 latach, będzie miał zasadniczy i olbrzymi wpływ na nasze interesy, przyszłość naszych dzieci, stabilność Azji i pokój na świecie" - uważa Sandy Berger, prezydencki doradca ds. bezpieczeństwa narodowego.
Długa wizyta prezydenta Clintona zaowocowała podpisaniem kontraktów opiewających prawie na 2 mld dolarów. Jednym z głównych beneficjentów dealu jest Boeing. To istotne dla kół biznesu wydarzenie z radością przyjęło stowarzyszenie amerykańskich eksporterów - 
Business Roundtable. Organizacja ta, będąca orędownikiem bliskiej współpracy z Chinami i ostrzegająca przed marnowaniem okazji, lansuje chwytliwe hasło: "Jeśli my tego nie zrobimy, z pewnością znajdą się inni". Clinton uzyskał także od Chińczyków mgliste obietnice dialogu z duchowym przywódcą Tybetańczyków Dalajlamą, pod warunkiem jednak, że uzna on, iż Tybet jest częścią Chin.
Więcej możesz przeczytać w 27/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Autor:
Współpraca: