Koszmar autoryzacji

Koszmar autoryzacji

Dodano:   /  Zmieniono: 

Trzy lata temu po klęsce wyborczej SLD robiłem, wspólnie z Pawłem Reszką, wywiad z przegranym liderem lewicy Grzegorzem Napieralskim. Rok wcześniej osiągnął dobry wynik w wyborach prezydenckich, a w 2011 r. koledzy z SLD chcieli go niemal zlinczować. Rozmowa z człowiekiem w opałach wydawała się niezłym pomysłem. Tyle że Napieralski mówił drętwo. Przedłużał autoryzację i niszczył wywiad. Dopisywał, skreślał, zmieniał wypowiedzi na jeszcze bardziej biurokratyczne. Za ten zabieg postanowiliśmy z Reszką troszkę się zemścić. Pierwszą część wywiadu opisaliśmy własnymi słowami, omijając w ten sposób instytucję autoryzacji. Użyliśmy formuł: „Napieralski mówi…”, „Lider lewicy twierdzi…” itd., itd.

Każdy dziennikarz ma dziesiątki takich opowieści. Nerwowe czekanie, sprawdzanie, co wykreślił, ile dopisał. A potem ulga albo wściekłość: „Niech pan to przywróci, to było w tej rozmowie najciekawsze!”. Kwestia autoryzacji wróciła w związku z ostatnimi „występami” marszałka Radka Sikorskiego. Utyskiwał, że wywiad, którego udzielił portalowi Politico, nie był autoryzowany. Autor Ben Judah ze dziwieniem przyjmował słowa, bo amerykańska prasa nie zna tej instytucji. My znamy doskonale. Jest to rzecz chora, zniechęcająca do przeprowadzania wywiadów z politykami. Bo będzie to droga przez mękę, bo rozmowa zostanie wyczyszczona z kontrowersyjnych fragmentów.

Nie lekceważę obaw związanych ze zniesieniem autoryzacji. Rozumiem argument: „Dziennikarz opublikuje absolutnie coś innego niż to, co zostało powiedziane”. Ale zawsze jest zapis, do którego będzie można sięgnąć i sprawdzić, jak było.

Mam swoją osobistą listę polityków, u których autoryzacje były i są koszmarem.Na pierwszym miejscu stawiałbym Józefa Oleksego. Były premier potrafił dopisywać po 5 tys. znaków do wywiadu, który miał znaków 12 tys. Mimo że wiedział, że w gazecie nie będzie na tyle miejsca. To samo jest ze Zbigniewem Ziobrą. Wywiad z nim to ostateczność – skreśla, wymienia, przepisuje.

Szok w tej sprawie przeżyła kilka miesięcy temu Agnieszka Burzyńska, która dołączyła do nas z radia RMF. Tam robiła na żywo wywiady z politykami. 10 minut rozmowy na antenie, nie ma mowy o żadnym poprawianiu. Agnieszka zrobiła dla „Wprost” wywiad ze znanym politykiem. Świetny. Newsy, kuchnia polityki. O drugiej w nocy przyszła, o trzy godziny spóźniona, autoryzacja. Burzyńską zamurowało. A potem sięgnęła po telefon. – Przecież ja takiego wywiadu z panem nie zrobiłam! – mówiła to słuchawki. – Niech pani się nade mną zlituje! Za dużo powiedziałem – tłumaczył polityk. Negocjacje nad treścią rozmowy trwały ze dwie godziny. – Już wiem, na co trzeba uważać – powiedziała Burzyńska, wychodząc z redakcji, gdy na zewnątrz świtało.

Więcej możesz przeczytać w 44/2014 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.