Linia transglobalna

Linia transglobalna

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy po wyprawach na Księżyc przyszła kolej na Marsa?
Było to najbardziej emocjonujące zdarzenie w całym moim życiu. Byłem wtedy - oczywiście - w Centrum Kontroli Lotów w Houston. Pamiętam ten moment jako wielkie oczekiwanie. Do ostatniej chwili nie wiedzieliśmy, co się stanie. Astronauci mogli się rozbić. Gdy Apollo 11 podchodził do lądowania, okazało się, że ma pod sobą krater. Nie chcieliśmy, by lądował w kraterze, bo nic by nie było widać. Astronauci szukali więc najbardziej dogodnego miejsca, ale wszędzie było mnóstwo niebezpiecznych głazów. W końcu zostali bez paliwa. Neil podjął decyzję o lądowaniu w ostatniej chwili... Piętnaście sekund później spadliby na Księżyc - wspomina Robert Strom, wówczas członek grupy odpowiedzialnej za operacje na powierzchni Księżyca, dziś profesor geologii na University of Arizona and Planetary Laboratory w Tucson.
O tym, jak bardzo prawdopodobny był taki przebieg wydarzeń, świadczy ówczesna postawa Białego Domu. "Los Angeles Times" ujawnił niedawno treść żałobnego przemówienia prezydenta Nixona, przygotowanego na wypadek, gdyby okazało się, że astronauci nie powrócą na Ziemię i będą skazani na śmierć. "Los chciał, że ludzie, którzy ruszyli zgłębiać tajemnice Księżyca, zostaną tam, aby spoczywać w pokoju" - głosiła przemowa opatrzona datą 18 lipca 1969 r. i napisana dwa dni przed lądowaniem statku na satelicie przez Williama Safire?a, wtedy autora przemówień Nixona, dziś komentatora "The New York Times". Od dawna krążą też plotki, że astronauci lądujący na Srebrnym Globie zabierali z sobą kapsułki z trucizną na wypadek, gdyby powrót okazał się niemożliwy. Załoga statku Apollo 11 spędziła tam jednak ponad 21 godzin, a Nixon miał przyjemność zadzwonić z gratulacjami na Księżyc.
Dziś 68-letni Neil Armstrong trzyma się z dala od mediów, nie odpowiada na zaproszenia i uważany jest za mało przyjaznego odludka, podchodzącego z ogromną rezerwą nawet do pracowników NASA. Wprawdzie wziął udział w rocznicowym bankiecie w Kennedy Space Center, ale nie udzielał wywiadów, nie uczestniczył w konferencjach prasowych i nie rozdawał autografów. Jego postawa prawdopodobnie nie wynika z samotniczego charakteru, lecz jest sposobem na obronę prywatności i zachowanie zdrowia psychicznego. Jego rówieśnik, Michael Collins, który krążył w kapsule powrotnej po orbicie, podczas gdy Armstrong i Aldrin spacerowali po Srebrnym Globie, nie przyjechał na obchody. Dziś jest na emeryturze i mieszka na wyspie Marco na Florydzie. Z "wielkiej trójki" otwarty jest jedynie 69-letni Buzz Aldrin. Lądowanie na Księżycu nie było dla niego tak dużym wyzwaniem, jak walka z nałogami po powrocie na Ziemię, gdy zakończono program Apollo i loty w kosmos, a astronauci pozostali bez zajęcia. Od piętnastu lat Aldrin jednak nie pije i nadal jest zafascynowany badaniem kosmosu. Będąc prezesem firmy astronautycznej w Los Angeles i prezesem zarządu National Space Society, działa na rzecz komercjalizacji przestrzeni kosmicznej. Wkrótce ukaże się też jego powieść science fiction.
Prezydent Kennedy ogłosił, że Amerykanie polecą na Księżyc miesiąc po locie Jurija Gagarina. W tym czasie Stany Zjednoczone nie wysłały jeszcze człowieka w kosmos. - Takie stwierdzenie wymagało niezwykłej odwagi, zwłaszcza w latach 60. i przy ówczesnej technice - podkreśla Strom. Po eksplozji zbiornika z tlenem na pokładzie statku Apollo 13 astronauci, posługując się suwakami algorytmicznymi, musieli wyliczyć orbitę, po której bezpiecznie wróciliby na Ziemię. Dziś niezbyt wyszukany pecet stojący w biurze ma tysiące razy większą moc obliczeniową niż komputery instalowane wtedy na statkach Apollo. Dziś, trzydzieści lat po tym niezwykłym zdarzeniu, nie możemy tego nawet powtórzyć. Cywilizacja przełomu XX i XXI w. wprawdzie dysponuje technologią, lecz nie ma żadnych urządzeń zdolnych umieścić człowieka na Księżycu. Aby powtórzyć lot Armstronga, Aldrina i Collinsa, musielibyśmy na nowo wynaleźć wszystkie instrumenty, rakietę, zaprojektować najdrobniejsze śrubki i kable.
Patrząc na pojedyncze człony rakiety Saturn V, wystawione w Kennedy Space Center na Florydzie, można próbować wyobrazić sobie, jak potężne były to urządzenia. Do montażu wybudowano największy budynek na świecie. Jest tak potężny, że czasami wewnątrz tworzą się chmury. Do transportu rakiety wielkości 30-piętrowego budynku używano transporterów nieznacznie ustępujących rozmiarom boiska do piłki nożnej. - Plany nadal istnieją, ale w zasadzie są bezużyteczne, gdyż zmieniła się technologia. Trzeba by wszystko przeprojektować, adaptując dawne plany do dzisiejszych standardów. Trzeba by postawić gigantyczną fabrykę. Zbudowanie rakiety zajęłoby lata! - komentuje Robert Strom. Dlatego NASA nie nagłaśnia zbytnio tej rocznicy.
Co robi NASA dzisiaj? Poza niezwykle interesującymi misjami automatycznymi penetrującymi Układ Słoneczny - niewiele. Wysyła na orbity promy, sprowadzając astronautów do roli kierowców wyjątkowo ciężkich ciężarówek. - NASA jest zażenowana. Nie bardzo wie, co zrobić. Świętować? Ale co? To, że po trzydziestu latach nadal zataczamy błędne koła wokół Ziemi? Najpierw promem, a teraz nową stacją kosmiczną? Parafrazując słowa Armstronga: "Ten niewielki krok człowieka jest gigantycznym skokiem ludzkości", trzeba powiedzieć, że przez te trzydzieści lat dokonaliśmy gigantycznego skoku w tył! Z ambitnego programu badania innych planet ludzkość dokonała wielkiej ucieczki ku matce Ziemi - twierdzi Strom.
Zdaniem wielu badaczy, w tym Roberta Stroma, naszym przeznaczeniem jest Mars. Większość ludzi nie widzi jednak potrzeby organizowania takiej wyprawy. Tymczasem Edmund Hillary, zapytany, dlaczego wspina się na Mount Everest, odpowiedział: "Dlatego, że tam jest". Ekspedycja na Marsa byłaby jednak czymś więcej niż wspinanie się na Czomolungmę. Mars bardziej niż jakakolwiek inna planeta przypomina Ziemię. Tam znajdziemy odpowiedzi na wciąż nie zgłębione do końca zagadnienia dotyczące ewolucji planet i życia. - Gdybym miał wybierać, czy powtórzyć program Apollo, czy lecieć na Marsa, bez zastanowienia wybrałbym to drugie. Dla ludzkości ważne jest to, aby iść dalej, wyjść poza Ziemię. NASA nie chce ryzykować, ale myślę, że dojdzie do tej wyprawy. Uważam, że NASA nie ma wyjścia, gdyż jest instytucją żyjącą z wielkich projektów, takich jak program Apollo, budowa stacji kosmicznej czy misje promów, na co wydawane są miliardy dolarów. Co będzie robić po zakończeniu budowy stacji? Skonstruuje drugą lub kolejne promy?
Nie sądzę, nikt tego nie poprze. Musi gdzieś wyruszyć. Prawdopodobnie podąży na Marsa - spekuluje Strom.
Byłoby to jednak gigantyczne przedsięwzięcie, największe w historii. Trzeba będzie przekonać do niego nie tylko amerykański Kongres, lecz także opinię publiczną i inne kraje. To musi być projekt międzynarodowy. Dopóki ludzie nie dotrą na Marsa, dopóty nie poznamy tej planety. Trudno sobie przecież wyobrazić, że potencjalni Marsjanie dowiedzieliby się wszystkiego o Ziemi, wysyłając tu kilka maszyn. Dzięki programowi Apollo i lądowaniu astronautów rozwiązaliśmy większość zagadek Księżyca. Przed wyprawami załogowymi lądowały tam sondy Surveyor, dostarczając wielu fotografii o wysokiej rozdzielczości. - Patrzyliśmy na te zdjęcia, mówiąc: "To wygląda jak kryształy". Byliśmy przekonani, że są to skały krystaliczne. Myliliśmy się. Gdy dotarli tam astronauci i wzięli je do ręki, okazało się, że to nie są kryształy, lecz zupełnie inne skały. Na Marsie lądowniki Viking i Pathfinder też robiły zdjęcia, na których widzimy zlepieńce, czyli zbudowane z otoczaków skały osadowe, powstałe w płynącej wodzie. Cóż, może było i tak, ale nie jesteśmy tego pewni. Gdyby dotarli tam astronauci, natychmiast rozwialiby te wątpliwości - tłumaczy Strom.


Cywilizacja przełomu XX i XXI w. dysponuje technologią, lecz nie ma żadnych urządzeń zdolnych umieścić człowieka na Księżycu

Armstrong, Aldrin i Collins nie byli naukowcami, lecz pilotami testującymi nowe maszyny. W pierwszych misjach programu Apollo nie brali udziału naukowcy, co wówczas bardzo krytykowano. NASA tłumaczyła się, że piloci testujący nowe urządzenia są przyzwyczajeni do nie sprawdzonego sprzętu, stałego ryzyka i nie ulegają panice. Astronautów uczono więc geologii księżycowej w Arizonie, gdzie znajduje się piękny krater i wulkany. Pierwszą całkowicie naukową i poświęconą wyłącznie badaniom powierzchni Księżyca była wyprawa Apollo 14, a jedynym naukowcem, jaki do tej pory poleciał na Księżyc, był geolog Harrison Schmitt, członek załogi statku Apollo 17.
Czy inni badacze staną na Srebrnym Globie? Istnieją bardzo mgliste plany budowy bazy księżycowej, są też projekty postawienia tam obserwatoriów astronomicznych. - Wiele moglibyśmy dokonać na Księżycu, lecz sprawą najwyższej wagi powinien być Mars i wszelkie fundusze należałoby przeznaczać na wysłanie tam ludzi. To bardzo ważna planeta, jedyna, gdzie poza Ziemią mogło się narodzić życie - mówi Strom.
W najbliższych latach poleci na Marsa flota automatycznych statków, ale kiedy dotrą tam ludzie? - Kiedy ten kraj będzie miał dostatecznie dużo odwagi, aby to zrobić? Najpierw trzeba przekonać Kongres, żeby dał na to pieniądze. Pojawia się pytanie, jak to zrobić. Program Apollo był wyłącznie rezultatem rozgrywek politycznych, a nauka była ich skutkiem pobocznym. Większość Kongresu stanowią prawnicy, którzy nie mają pojęcia o nauce. Trudno im zrozumieć, jaki sens ma lot na Marsa. Trzeba też przekonać opinię publiczną i inne państwa, gdyż musi to być przedsięwzięcie międzynarodowe. Jedynie ekspedycja na Marsa będzie na tyle fascynująca i pasjonująca, aby jeszcze raz skupić uwagę całego świata - odpowiada bez zastanowienia Robert Strom.
W czasach misji Apollo prognozowano, że załogowy lot na Marsa odbędzie się w latach 90. Teraz NASA nieformalnie przepowiada realizację tego planu w roku 2030. Istnieje wiele projektów takiej wyprawy. Jeden z nich opisują Robert Zubrin (prezes Mars Society) i Richard Wagner w książce "Czas Marsa". Wielu naukowców, w tym Robert Strom, uważa jednak, że jest on nierealny. - To gruszki na wierzbie. Ekspedycja na Marsa nie będzie tak tania i prosta. Nawet Bill Gates nie mógłby jej sfinansować. Wiele będzie zależeć od stanu ekonomii światowej. Dziś amerykańska gospodarka kwitnie, może więc powinniśmy zrobić to teraz? - pyta Strom.
Najbliższe wyprawy automatyczne NASA będą testować nowe technologie niezbędne podczas ekspedycji załogowej, ale nadal nie wydzielono budżetu na lot człowieka. W czasach misji Apollo, nawet gdy cel był oczywisty, wielu mówiło, że można by lepiej wydać te pieniądze na Ziemi. Najlepiej byłoby, gdyby wyprawa na Marsa opłacała się ekonomicznie i dała nam coś w zamian. Coraz częściej mówi się i pisze o komercjalizacji kosmosu. Specjaliści podkreślają, że NASA powinna zacząć wysyłać na orbitę nie astronautów, lecz biznesmenów. Loty w kosmos muszą się stać opłacalne. Aldrin twierdzi, że wskazane byłoby sprywatyzowanie pewnych sektorów programu badań kosmosu, na przykład transportu, komunikacji i niektórych gałęzi przemysłu satelitarnego. Jego zdaniem, wyłącznie prywatyzacja może doprowadzić do redukcji kosztów lotów orbitalnych i ostatecznie sprawić, że staną się one dostępne mieszkańcom naszej planety. Wielu astronautów uczestniczących w programie Apollo działa dziś na rzecz komercjalizacji kosmosu i widzi wielki potencjał w orbitalnej turystyce. Według astronauty Alana Beana, członka załogi wyprawy Apollo 12, w ciągu 75-100 lat Ziemianie będą latać na wycieczki w kosmos. Misja marsjańska byłaby z pewnością najtrudniejszym technologicznie przedsięwzięciem i bylibyśmy zmuszeni dokonać wielu wynalazków. Z tego względu, gdyby się powiodła, mogłaby się okazać niebywale dochodową ekonomicznie - spekuluje Strom.
Niektórzy specjaliści badający skutki długiego przebywania w warunkach zerowej grawitacji uważają, że taka podróż jest niemożliwa dla człowieka, chyba że statek zostanie wyposażony w "sztuczną grawitację". W przeciwnym razie astronauci, zanim dotrą na Marsa, będą tak mieć zdegenerowane organizmy, że nawet przy znacznie słabszej marsjańskiej grawitacji nie będą się mogli poruszać. Po roku pobytu na stacji Mir kosmonauci rosyjscy są wynoszeni na noszach, gdyż mimo intensywnych ćwiczeń fizycznych na orbicie, nie są w stanie stanąć na nogi. Uszkodzenia mięśni i kości są prawdopodobnie permanentne. John Glenn po kilkunastodniowym locie na pokładzie promu kosmicznego chwiał się, wychodząc na ziemię, i wyglądał, jakby postarzał się o co najmniej dziesięć lat. Skutki przebywania w warunkach zerowej grawitacji bardzo przypominają procesy starzenia się. Jeśli bezpiecznie chcemy się dostać na Marsa, musimy znacznie skrócić czas takiej podróży. Dzisiaj najbardziej optymistyczne prognozy mówią o locie w jedną stronę trwającym co najmniej rok.
Możliwe, że do takiej decyzji dojrzeje dopiero pokolenie dzisiejszych studentów dr. Stroma, uczestniczących w zajęciach poświęconych załogowej wyprawie na Marsa. - Są zafascynowani projektem. Gdyby im powiedzieć, że mogą lecieć, wszyscy natychmiast by się zgłosili, nawet gdyby wiedzieli, że mają niewielkie szanse na powrót. Oglądają bez przerwy film "Star Trek" i są przekonani, że pewnego dnia odkryjemy sposób na podróże z prędkością nadświetlną, znajdziemy "magiczne" kryształy dwulitu, stworzymy silniki na antymaterię i będziemy penetrować odległe systemy gwiezdne. Często wręcz boli mnie serce, gdy muszę ich sprowadzać na ziemię, tłumacząc: "Zaraz, poczekajcie! A co z fizyką? Nawet dysponując najbardziej wydajnym źródłem energii, lot do najbliższej gwiazdy i z powrotem zająłby nam 24 lata". A gdyby chcieć oblecieć galaktykę? Trzeba by być nieśmiertelnym - dodaje Strom. Niektórzy badacze sugerują, że i to może być w przyszłości osiągalne. Ale co robić na statku przez sto tysięcy lat?

Więcej możesz przeczytać w 30/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.