Harry Hoffman

Dodano:   /  Zmieniono: 
"Starą baśń" reżyser nakręcił dla siebie, nie dla widza.
"Kiedy Pan Bóg chce nas ukarać, spełnia nasze marzenia" - mówi stare porzekadło. Jerzy Hoffman, kręcąc "Starą baśń", zrealizował swoje marzenie sprzed ćwierćwiecza. Tyle tylko, że z jego spełnienia nic dla polskiego kina nie wynika.

Ramota reanimowana

Historia kształtowania się polskiej państwowości w czasach legendarnego Piasta to wręcz wzorcowy przykład literatury antyfilmowej. To, co twórcy filmu dopisali lub przerobili na własną modłę, ma ręce i nogi. To, w czym pozostali wierni powieści, śmiertelnie nudzi. Z tego wniosek, że by przenieść na ekran "Starą baśń", należałoby ją praktycznie napisać od nowa. Różnie jest jednak z wykonaniem dopisków i przeróbek. Przede wszystkim rozczarowuje wybitny ukraiński aktor Bohdan Stupka. Jego Popiel jest nijaki, czego nie usprawiedliwia zamysł twórców, żeby było w ten sposób widać, że jest on całkowicie zdominowany przez żonę. Stupka sprawia wrażenie, jakby nie wierzył w racje swojego bohatera. Inaczej jest w wypadku Piastuna - postaci w powieści drugoplanowej, a u Hoffmana jednej z najważniejszych. Grający go Daniel Olbrychski po raz kolejny sprawdza się w roli wymagającej teatralności, a wręcz manieryzmu.

Miłosne lelum polelum

Żadnego wrażenia na widzach nie robi wątek miłosny Ziemowita (w powieści Domana) i Dziwy, choć śliczna rosyjska aktorka Marina Aleksandrowa porusza męską część widowni. Dziwne, że Józef Hen, autor świetnych powieści, w których o miłości opowiada w sposób porywający ("Milczące między nami" czy "Odejście Afrodyty"), nie miał pomysłu na ożywienie drętwego romansu. Zamiast żaru namiętności mamy lelum polelum. Wielka miłość jest jeszcze mniej przekonująca niż w "Ogniem i mieczem".

W scenach miłosnych sprawdza się tylko apetyczna Katarzyna Bujakiewicz (znana z serialu "Na dobre i na złe") - obsadzona w roli Mili, rażonej strzałą amora na widok Ziemowita.

Magia za trzy grosze

Po obejrzeniu nowego filmu Jerzego Hoffmana nasuwa się pytanie, do kogo właściwie jest on adresowany. Nie jest bowiem "Stara baśń" atrakcyjnym produktem dla dorosłego widza, bo jest nazbyt komiksowa w sposobie kreślenia postaci. Film nie porwie też młodego widza, który przyzwyczaił się do robionych z rozmachem widowisk w rodzaju "Władcy Pierścieni", więc uraczony siermiężnym (głównie z powodu finansowych ograniczeń) kinem śmiertelnie się znudzi. Młody widz, który w pamięci ma nadzwyczajne efekty specjalne z "Harry'ego Pottera" czy wspomnianego "Władcy Pierścieni", wyśmieje kino, w którym sceny czarów ograniczają się do paru błysków i wytrzeszczu oczu wiedźmy.

Pół godziny kina Po pierwszym publicznym pokazie filmu widzowie pytali wychodzących z kina dziennikarzy: "I jak? Taki sam gniot jak "Quo vadis"?". Aż tak źle ze "Starą baśnią" nie jest. Przede wszystkim widać tu jednak rękę reżysera, który panuje nad ekranową rzeczywistością. Sceny bitew wikingów ze Słowianami wypadły całkiem przekonująco. Hoffman, znawca naszej historii, nie jest też - jak Kawalerowicz (obwieszczający z dumą przed premierą swojego filmu, iż "Gladiatora" Ridleya Scotta nie widział i nie zamierza oglądać) - ignorantem w kwestiach nowoczesnej narracji i montażu.

Atutem filmu są sceny ukazujące obrzędowość przedchrześcijańskiej Polski. Udało się też Hoffmanowi pokazać, jak aktualne jest motto filmu zaczerpnięte z kronik Wincentego Kadłubka: "Nie jest godny sprawowania władzy ten, kto tej władzy nadużywa". To jednak za mało jak na prawie dwugodzinną opowieść, zwłaszcza że najatrakcyjniejsze jej fragmenty pojawiają się w ostatnich 30 minutach, a widz (szczególnie młody) może do tego momentu nie dotrwać.

Polskie kino nadęte

Superprodukcje od początku istnienia kina były jego lokomotywą. Minęły jednak czasy, gdy zgromadzenie na planie kilku setek statystów plus wypożyczenie tuzina zbroi z muzeum gwarantowało sukces. Gdy Hollywood na każdą superprodukcję przeznacza ponad 100 mln dolarów, upór naszych filmowców by ścigać się z amerykańskimi reżyserami, wydaje się bezsensowny. Jedenastomilionowy (niespełna 3 mln dolarów) budżet "Starej baśni" - i tak gigantyczny w zestawieniu z kosztami przeciętnej polskiej produkcji (2,5 mln zł, czyli około 650 tys. dolarów) - gwarantuje nie superprodukcję, lecz opakowanie zastępcze.

Justyna Kobus

Pełny tekst w najnowszym 1086 numerze "Wprost". W sprzedaży od poniedziałku 15 września.