Połowa banków znów w polskich rękach

Połowa banków znów w polskich rękach

Dodano:   /  Zmieniono: 
pieniądze (fot. VRD/fotolia.pl)
Repolonizacja instytucji finansowych – marzenie polityków PO i PiS – stała się faktem. W ciągu dwóch lat rynkowy udział banków kontrolowanych przez kapitał zagraniczny spadnie zapewne poniżej połowy. PiS chce iść dalej – odzyskiwać kolejne narodowe klejnoty, jak KGHM. Ale i sam polski biznes bierze sprawy w swoje ręce.
Andrzej Klesyk, prezes PZU, może już przywdziać charakterystyczny buraczkowy krawat i czarny melonik Aliora. Przejmuje właśnie od Włochów 26 proc. udziałów tego szybko rozwijającego się i innowacyjnego banku. Nie ukrywa, że to dopiero początek. Na celowniku ma dwa banki, z których jeden PZU mógłby kupić jeszcze w tym roku. Jakie? Nietrudno zgadnąć. Na sprzedaż wystawione są Raiffeisen Polbank i BPH. Ich właściciele, austriacki Raiffeisen i amerykański General Electric, po pierwsze nie radzą sobie tu zbyt dobrze, a po drugie zmieniają strategię i wyprzedają aktywa, których nie uznają za kluczowe.

Za Aliora Andrzej Klesyk płaci 1,6 mld zł, a to tylko jedna trzecia posiadanej gotówki na inwestycje. Co więcej – może posiłkować się kredytami. Cel: w ciągu najwyżej dwóch lat budowa banku, który znalazłby się w pierwszej piątce w Polsce. PZU ma być, jak mówi prezes, katalizatorem konsolidacji banków, a przy okazji lepiej wykorzystać górę pieniędzy, za które nie opłaca się już kupować np. obligacji. Ekspansja w tej branży to dla Klesyka powrót do przeszłości. Zanim stanął na czele ubezpieczyciela, jeszcze pod koniec lat 90. współtworzył Handlobank, nieistniejącą już detaliczną spółkę Banku Handlowego, a potem zakładał jeden z dwóch pierwszych banków internetowych – Inteligo. PZU próbował już szczęścia w sektorze bankowym, składając w 2013 r. ofertę na pakiet akcji BGŻ będących w posiadaniu Rabobanku. Przegrał wtedy z francuskim BNP Paribas, który przejął te akcje za miliard euro. Teraz ubezpieczyciel wziął srogi rewanż na Francuzach, odsyłając z kwitkiem Société Générale. Działaniom PZU kibicuje Zbigniew Jagiełło, prezes innego banku z udziałem Skarbu Państwa – PKO BP. W trakcie wystąpienia na konferencji finansistów „Wall Street” w Karpaczu oświadczył, że jest zwolennikiem repolonizacji banków, bo zawsze lepiej, gdy mają swoje główne siedziby na miejscu i nie muszą odpowiadać przed szefami z Frankfurtu czy Londynu, a kraj może liczyć na nowe, atrakcyjne miejsca pracy. Jagiełło ujawnił przy tym, że jest „pomysł, by PZU stał się właścicielem czterech-pięciu banków”. Których jeszcze? Nieoficjalnie się mówi, że zbyciem swych polskich spółek córek zainteresowani są portugalscy właściciele Millennium. Również aktywa Citibanku byłyby do wzięcia. Amerykański gigant wyszedł już z bankowości detalicznej na kilku rynkach w Europie, m.in. z Niemiec. Te dwa banki nie są jednak pod tak dużą presją czasu i ich właściciele liczą na wysoką cenę.

Do tej pory głównym repolonizatorem banków miało być PKO BP. Nie wiadomo jednak, czy nie zostawi tego zadania PZU. Ma to, co prawda, zapisane w aktualnej strategii, ale po kupnie przed dwoma laty aktywów Nordei za 2,8 mld zł PKO BP zyskało już bardzo silną pozycję na rynku i kolejne akwizycje mogą wzbudzić zastrzeżenia Komisji Nadzoru Finansowego.

Dalszymi przejęciami na pewno zainteresowany jest za to Leszek Czarnecki, który buduje wokół Getin Noble Banku wielką grupę bankową. Walkę o Aliora przegrał z PZU, ale w ciągu ostatnich sześciu lat zdołał kupić liczne aktywa, m.in. od GMAC, Allianz i VB Leasing. Eksperci wskazują też na dynamicznie rozwijający się ostatnio Plus Bank Zygmunta Solorza-Żaka. Gdyby te ambitne plany akwizycyjne się ziściły, a polskie banki dalej rozwijały się szybciej niż zagraniczne, spadłby rynkowy udział instytucji kontrolowanych przez zagraniczny kapitał – według Marcina Mazurka, prezesa badającej rynek finansowy firmy Inteliace Research – do 48 proc. Czyli przestałyby dominować. A jeszcze kilka lat temu miały 70 proc. rynku.

POLITYCY ZA PLECAMI

Dawid Jackiewicz, europoseł PiS, chciałby idących dalej działań na rzecz repolonizacji. – Obok PKO BP i PZU to Bank Pocztowy po znacznym dokapitalizowaniu powinien być jednym z ośrodków konsolidacji sektora bankowego – mówi. Jackiewicz typowany jest na ministra skarbu w rządzie PiS, a zważywszy na sondaże, bardzo prawdopodobne jest, że będzie swoje pomysły realizował. W rozmowie z „Wprost” nie ukrywa, że państwo powinno skupić akcje KGHM, gdzie Skarb Państwa ma 32,6 proc. udziałów. – Optymalny byłby powrót do stanu sprzed sprzedaży, którą przeprowadził rząd PO- -PSL, a więc dokupienie na giełdzie 10 proc. akcji. Następnie można byłoby kontynuować skupowanie akcji, tak by docelowo Skarb Państwa miał ich więcej niż 50 proc. Proces ten mógłby potrwać kilka lat – mówi Dawid Jackiewicz. Taką potrzebę uzasadnia zagrożeniem wrogim przejęciem albo wrogim wystąpieniem innych akcjonariuszy, co mogłoby zaszkodzić „realizacji celów gospodarczych i ekonomicznych Polski”. Jak zastrzega, rozpoczęcie takiego skupu akcji zależałoby od kondycji finansowej państwa.

Powtarzające się przy okazji przejęć komunikaty – zarówno PZU, jak i PKO BP – mówiące o „budowaniu wartości dla akcjonariuszy”, „tylko biznesowych przesłankach”, nie wszystkich przekonują. Kiedy PZU poinformował o kupnie akcji Aliora, natychmiast ukazało się oświadczenie Włodzimierza Karpińskiego, ministra skarbu. „Po latach importowania kapitału i know-how z zagranicznych banków przyszedł czas na repolonizację sektora finansowego (…). Wykorzystujemy i będziemy wykorzystywać pojawiające się okazje do przejmowania od wycofujących się inwestorów zagranicznych wartościowych aktywów bankowych”. Widać więc, kto za tym stoi albo, jak brutalnie mówią niektórzy, pociąga za sznurki. Nic dziwnego, że na transakcję inwestorzy reagują bez entuzjazmu. W pierwszy dzień notowań po ukazaniu się tej informacji akcje ubezpieczyciela na giełdzie spadły o ponad dwa procent i znajdują się na najniższym poziomie od roku. Inwestorzy zastanawiają się, czy to słuszny kierunek, czy firma będzie potrafiła skonsolidować banki i czy nie przepłaca, by za wszelką cenę osiągnąć efekt mile widziany przez polityków. Takie obawy ma Marcin Mazurek. – Nie rozumiem, dlaczego PZU inwestuje w banki, kiedy perspektywy sektora ubezpieczeniowego są lepsze. To nie jest najlepszy czas na ich kupowanie, bo perspektywy banków nie są różowe. Zyski w najbliższych latach nie będą już rosły – mówi.

REZERWUAR POSAD DO OBSADZENIA

Eksperci wskazują na liczne zagrożenia dla sektora, jak choćby zapowiedzi wprowadzenia przez PiS podatku bankowego czy przewalutowania kredytów denominowanych we frankach. – Wycena Aliora wydaje się już mocno wyśrubowana – dodaje Mazurek. – Trudno nie dopatrzyć się tutaj odpowiedzi na polityczną potrzebę, by zwiększyć udział polskiego kapitału w bankowości. – Mamy rok wyborczy. Menedżerowie wiedzą, że wróży to kadrowe trzęsienie ziemi, a takie plany budowy kolejnego bankowego czempiona są miłe i dla PO, i dla PiS. Stąd takie przyspieszenie – domyśla się poseł PO z sejmowej Komisji Skarbu. – W przyszłości to będzie rezerwuar posad do obsadzenia. Im większy powstanie bank, tym więcej będzie zadowolonych.

Andrzej Klesyk to ceniony menedżer. W PZU był architektem porozumienia z holenderskim Eureko, które wyszło ze spółki, kończąc wieloletni, paraliżujący spółkę konflikt. Można powiedzieć, że firmę zrepolonizował, wprowadził na giełdę i uporządkował – za jego kadencji przestała tracić udziały w rynku. Jednak Klesyk nie ma w PiS wysokich notowań. Za jego rządów dwukrotnie wygrywał już konkursy na fotel prezesa PKO BP, ale na jego powołanie nie zgadzała się kontrolowana przez nominatów PiS rada nadzorcza. Za to po wygranych przez PO wyborach jedną z pierwszych nominacji ministra skarbu Aleksandra Grada było przekazanie menedżerowi prezesury PZU.

KRYZYS ZRODZIŁ REPOLONIZACJĘ

„Repolonizacja banków”, czy jak łagodniej mówią niektórzy: ich „udomowienie”, to popularna od czterech lat idea, o której autorstwo spierają się PO z PiS. Kryzys – zdaniem jej zwolenników – pokazał, że kapitał ma narodowość. Prezes NBP Marek Belka ujął to następująco: „Część z nich [spółek matek – red.] jest w potężnych problemach i […] część z tych naszych spółek córek może być spółkami sierotami. […] Nie można pozwalać, żeby nie posiadały właściciela, żeby posiadały właścicieli przypadkowych. To nie sprzyja stabilności systemu finansowego”. NBP i rząd obawiały się też transferowania pieniędzy do central i zablokowania akcji kredytowej. Te obawy się nie potwierdziły. Owszem, banki w posiadaniu zagranicznym akcję kredytową zredukowały, ale nie jest powiedziane, że w obliczu kryzysu nie zrobiłyby tego samego, gdyby były zrepolonizowane. – Repolonizacja banków ma sens – przekonuje Jan Filip Staniłko, dyrektor programu przemysłowego WISE. Jego zdaniem bardziej aktywną rolę musiałby pełnić NBP – działać niekonwencjonalnie i wspierać finansowo takie przejęcia. Podaje przykład Niemiec, gdzie do końca lat 60. bank centralny wspierał firmy eksportujące i nie skupiał się tylko na walce z inflacją.

Przed takimi pomysłami wielokrotnie ostrzegał Leszek Balcerowicz. Nazywał je „nacjonalizacją”. „W Grecji wszystkie banki były greckie i wszystkie mają ogromne problemy. […] Jak banki są swoje, może być łatwiej namówić je do kupowania rządowych obligacji własnego kraju. Jest bardzo wiele badań, które wskazują, że tam, gdzie banki są bardziej upolitycznione, częściej dochodzi do kryzysów” – przekonywał. Nadzieje polityków PO, że w kryzysie da się taniej odkupić zagraniczne aktywa okazały się płonne. Spółki matki chętnie sprzedałyby swoje banki na południu Europy, ale nie w Polsce, gdzie miały się dobrze. Rząd próbował co prawda już w 2011 r. przejąć rękami PKO BP bank BZ WBK, ale przegrał z hiszpańskim Santanderem.

Kapitał bankowy – kwituje Marcin Mazurek – i tak by się prędzej czy później spolonizował, bo banki macierzyste mają kłopoty u siebie w domu i muszą spełniać wyższe wymagania kapitałowe, a więc będą je wystawiać na sprzedaż. Polskie banki rozwijają się szybciej niż zagraniczne i nawet bez przejęć zwiększają udziały w rynku.

ODZYSKAJMY NASZE SOKI

Krzysztof Pawiński, prezes Maspeksu, od dawna obserwował posiadaną przez Skandynawów spółkę Agros-Nova z jej znanymi w Polsce markami, jak Łowicz, Krakus, Kotlin, Włocławek czy Tarczyn. Wiedział, że kontroluje ją inwestor finansowy, a taki zwykle trzyma aktywa tylko przez określony, dość krótki czas. Szybko doszli więc do porozumienia. Dzięki przejęciu tych aktywów powstaje właśnie największy koncern spożywczy w kraju o obrotach 4 mld zł rocznie. To przykład oddolnej repolonizacji w wykonaniu naszego biznesu. Po cichu, bez udziału polityków i skarbu państwa. Wielką niespodzianką, jaka spotkała Pawińskiego, było bardzo dobre przyjęcie wśród pracowników firmy Agros-Nova.

Zwykle przejmujący nie jest witany z otwartymi ramionami, bo ludzie boją się zmian. – Usłyszeliśmy, że czekali na takiego właściciela, bo Maspex kupuje na zawsze, a nie na chwilę, jak zagraniczne fundusze. To dojrzałe spostrzeżenie, a ludzie, którzy przeszli w ostatnich latach przez cztery zmiany własnościowe, wiedzą, co mówią – mówi Pawiński, który obok czterech innych znajomych z Wadowic był 25 lat temu założycielem firmy. Zaczynali od importu kakao i zabielaczy do kawy. Przejęcie firmy Agros-Nova przez Maspex nie wzbudziło już takiej sensacji, jak 11 lat temu wykup przez krakowski Unimil znajdującej się w finansowych tarapatach spółki matki Condomii. Pisały o tym w tonie sensacji zachodnie gazety w tym prestiżowy „Financial Times”. W tamtych czasach to zagraniczny kapitał kupował polskie firmy, a politycy straszyli wyprzedażą majątku narodowego. Teraz powoli zaczyna się ruch w drugą stronę. Rosnący w siłę polski kapitał coraz częściej odkupuje lokalne firmy i marki. Największą taką operacją było przejęcie w 2011 r. przez Zygmunta Solorza-Żaka Polkomtela, operatora sieci komórkowej Plus, za 18 mld zł.

O ile branża spożywcza szybko się polonizuje, to w skali całego przemysłu wciąż mamy jeden z najwyższych na świecie poziomów umiędzynarodowienia. Zdaniem Jana Filipa Staniłko to naturalne w przypadku krajów, które nie posiadały własnego silnego kapitału. – To wcale nie jest złe. Pozwoliło znacząco zwiększyć eksport. Obecnie ok. 70 proc. naszego eksportu przypada na firmy zagraniczne i na ogół są to towary bardziej zaawansowane. Tutaj nie ma możliwości szybkiej zmiany tego stanu rzeczy – mówi Jan Filip Staniłko. Jego zdaniem lepsze jest jednak przejmowanie firm za granicą, bo nasz rynek jest ograniczony, a klienci umiarkowanie zasobni. Znana marka pozwoli i tam, i w Polsce na sprzedaż przy wyższych marżach. Niestety polskie firmy są w tej dziedzinie wciąż bardzo asekuracyjne.

PAPIEROWA REPOLONIZACJA

– Kryzys to unikalna okazja do przejmowania polskich aktywów od zagranicznych firm. Spółki matki radzą sobie gorzej na innych rynkach i potrzebują pieniędzy – mówi Tomasz Stamirowski, prezes łódzkiego funduszu Avallon, miłośnik celtyckiej mitologii. Fundusz przejął już platformę do handlu internetowego Marketplanet od kontrolowanego przez Francuzów Orange czy należącą do dwóch Szwedów koszalińską firmę kosmetyczną MPS. Teraz negocjuje z Hindusami zakup firmy zajmującej się przetwórstwem tworzyw sztucznych w Polsce i Rumunii. Jednak największy sukces Avallona to „odbicie” wraz z lokalnymi menedżerami fabryki środków higieny osobistej w Kluczach koło Olkusza. W PRL była jednym z większych dostawców papieru toaletowego. W 1996 r. przejął ją amerykański koncern International Paper, zaś kilka lat później Kimberly-Clark. W marcu 2013 r. firma wróciła w polskie ręce. Kiedy centrala Kimberly-Clark zapowiedziała wycofanie się koncernu z Europy Środkowo-Wschodniej, dla Artura Pielaka, zarządzającego polskim oddziałem, był to szok. – Tylko z powodów strategicznych Amerykanie sprzedawali jedną z najbardziej efektywnych fabryk i zyskowną markę Velvet, która na polskim rynku jest liderem w kilku kategoriach, jak w papier toaletowy i chusteczki higieniczne – opowiada Artur Pielak, menedżer z 20-letnim doświadczeniem w korporacjach. Wraz z Markiem Ściążko, dyrektorem fabryki w Kluczach, dostrzegli w tym szansę. Zaczęli szukać inwestora finansowego. W końcu uznali, że najlepszym partnerem zainteresowanym dalszym rozwojem spółki będzie łódzki Avallon.

Po repolonizacji firma nabrała wiatru w żagle. Mogła wejść w dynamicznie rozwijający się sektor marek własnych sieci handlowych, którym Amerykanie nie byli zainteresowani, bo postrzegali go jako konkurencję dla swoich produktów. Spadły też koszty. – Korporacja patrzy z perspektywy całego kontynentu. Nie ma dla niej znaczenia, czy zyski pojawią się w Polsce, Francji, czy Hiszpanii – mówi Artur Pielak. I tłumaczy: – Jesteśmy w stanie wynegocjować lepsze kontrakty, np. na biuro, samochody, telefony komórkowe. Korporacje szukają obsługi na całą Europę, a to kosztuje. Na niektórych kontraktach koszty spadły nawet o 10-30 proc. Zakład w Kluczach eksportuje do Skandynawii, Holandii, Wlk. Brytanii, Czech i na Słowację.

– Takie przykłady pokazują, że zamiast zastanawiać się nad sztucznym zwiększaniem udziału polskiego kapitału, lepiej ułatwiać mu życie, by mógł rozwinąć skrzydła – mówi Krzysztof Pawiński, prezes spożywczego Maspeksu. I wymienia: trzeba wrócić do zapomnianych haseł, jak prymat oświadczenia nad zaświadczeniem, do e-państwa, a nie wydruku elektronicznego dokumentu z ręczną pieczątką. To co się dzieje w prawie budowlanym to gehenna dla przedsiębiorców. To kpina z tych, którzy tę gospodarkę dźwigają. Skala niezałatwionych rzeczy jest przerażająca. Podobnie uważa Maciej Grelowski, przewodniczący rady głównej BCC. – Od 25 lat w kręgu zainteresowania władzy są ludzie biedni i sprawy socjalne, ale broń Boże nie kapitał, który w polskiej myśli politycznej ma znaczenie negatywne – mówi. Jego zdaniem takiego określenia jak „repolonizacja” w gospodarce w ogóle nie powinno być. To upolitycznienie gospodarki. A przecież po to właśnie zmienialiśmy ustrój. Krzysztof Pawiński nie jest zwolennikiem podziału na kapitał polski i zagraniczny. Większy sens ma podział na biznes krajowy i niekrajowy. Każda firma, która tu produkuje, nawet zagraniczna, wzmacnia naszą gospodarkę i powinna być traktowana jako krajowa. Trudno nie przyznać mu racji. Tym bardziej że różnice między firmą polską a zagraniczną mogą być płynne i to nie tylko dlatego, że często za spółkami zarejestrowanymi za granicą stoi polski kapitał czy osoby o polskim pochodzeniu, jak za sprzedającym PZU akcje Aliora włoskim funduszem Carlo Tassara (rodzina Zaleskich).

Jest rok 2013. Ostatni kryzys mocno zatrząsł fundamentami Groclinu, produkującej części dla motoryzacji firmy Zbigniewa Drzymały. Jego przodek wsławił się oporem przeciw germanizacji, a teraz musi oddać kontrolę nad firmą młodemu Niemcowi z Drezna Andre Gerstnerowi i jego Kabel- -Technik-Polska. Łatwo się domyślić komentarzy załogi. Tyle że André Gerstner, od 10 lat inwestujący w Polsce, mocno się już spolonizował. Ma żonę Polkę, regularnie bywa na meczach Lecha. Gdy wraca z delegacji zagranicznych do Poznania, ma poczucie, że jest w domu. A w nim nie ma nawet niemieckiej telewizji. – Właściwie to w połowie czuję się już Polakiem. Zastanawiam się nawet, czy nie wystąpić o polskie obywatelstwo – mówi Gerstner. Kto wie, może dołączy do takich postaci, jak Karol Wedel, który też przybył z Niemiec 170 lat temu, został i spolonizował się. I tak oto Groclin wróciłby do macierzy. To już repolonizacja idealna. Bo bez żadnych kosztów. Niestety, w przypadku banków to na razie wzór nie do wykorzystania.

Tekst pochodzi z numeru 24/2015 tygodnika "Wprost". Więcej ciekawych artykułów znajdziesz w najnowszym wydaniu tygodnika "Wprost", który dostępny jest w formie e-wydania na www.ewydanie.wprost.pl i w kioskach oraz salonach prasowych na terenie całego kraju.

"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.
Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na  AppleStore GooglePlay