Terminator: zmartwychwstanie Arnolda

Terminator: zmartwychwstanie Arnolda

Dodano:   /  Zmieniono: 
Przed laty powiedział „I’ll be back”. I wrócił. W piątej odsłonie tej opowieści znowu zagrał Arnold Schwarzenegger, który swoją wielką karierę w show-biznesie i polityce zaczął w pierwszej części. A to oznacza murowany sukces.
Od „Terminatora” rozpoczęła się też droga na szczyt Jamesa Camerona, reżysera największych hitów w historii kina, takich jak „Titanic” i „Avatar”. Ponad 30 lat temu, kiedy zaczyna się ta historia, był twórcą zaledwie jednego filmu. Jego absurdalny tytuł świetnie oddaje zawartość – „Pirania 2: Latający zabójcy” (tak, tak, to był film o morderczych latających piraniach).

Z kolei Arnold Schwarzenegger, dziś symbol spełnionego „amerykańskiego snu”, gwiazdor kina akcji i były gubernator Kalifornii (powiązany swego czasu rodzinnie z klanem Kennedych), był wtedy tylko austriackim kulturystą próbującym zaczepić się w Hollywood. Po dwóch filmach, w których zagrał Conana – wojownika sprzed tysięcy lat – zaczął być rozpoznawalny, ale daleko mu było do aktorskiej ekstraklasy. Spotkanie Schwarzeneggera i Camerona na planie „Terminatora” zmieniło nie tylko bieg ich karier, ale też historię kina.

ARNOLD KONTRA O.J. SIMPSON

Ten film, który uznawany jest dziś za jedno z najważniejszych dzieł w historii science fiction, początkowo miał być mrocznym horrorem. Tymczasem, stosunkowo niewielkim kosztem, dzięki wielkiej pomysłowości twórców powstał obraz nawiązujący do arcydzieł Philipa Dicka (przede wszystkim „Ubika”), opowieść o podróży w czasie, która niczego nie jest w stanie zmienić. A jednocześnie miał „Terminator” także elementy komediowe, no i, co najważniejsze, był wyśmienitym widowiskiem.

Historia pary przybyszów z mrocznej przyszłości, z których jeden – złowrogi robot (Arnold Schwarzenegger) ma za zadanie zabić Sarah Connor (Linda Hamilton), przyszłą matkę bohatera ratującego ludzkość, a drugi (Michael Biehn) chroni ją za cenę własnego życia, idealnie trafiła w klimat połowy lat 80. Fabuła była świeża i nowoczesna, tempo wręcz oszałamiające, a dodatkowo był Arnold!

Decyzja o obsadzeniu go w głównej roli była absolutnym strzałem w dziesiątkę. On sam przyszedł na casting, marząc o roli bohatera pozytywnego, ale Cameron wytłumaczył mu, że to tytułowy Terminator jest głównym bohaterem filmu. Wcześniej reżyser miał zamiar obsadzić w tej roli O.J. Simpsona (dziś kojarzonego głównie z głośnego zabójstwa byłej żony i późniejszych procesów, ale wówczas była to słynna gwiazda futbolu amerykańskiego, która coraz lepiej poczynała sobie w Hollywood).

Jednak to Arnold był idealnym Terminatorem – jego sylwetka, mechaniczne ruchy, słowa wypowiadane praktycznie bez emocji. Dokładnie tak powinien wyglądać T-800 (to nazwa modelu robota). Cameron chciał za wszelką cenę odczłowieczyć tę postać i dostał w ręce aktora, który z naturalnym graniem przed kamerą wciąż miał jeszcze spore kłopoty, i zrobił z tego atut.

W filmie „Conan Barbarzyńca” Schwarzenegger miał tylko 27 kwestii do wypowiedzenia, Cameron zdecydował, że tu ma być jeszcze mniej – ostatecznie Arnold mówi cokolwiek raptem 14 razy. Nic dziwnego, że większość z tych kwestii nabrała dla fanów iście kultowego charakteru, ze słynnym „I’ll be back” („Wrócę”) na czele.

20 TYSIĘCY DOLARÓW ZA SŁOWO

„Terminator” odcisnął wielkie piętno na Hollywood. Sukces tego filmu nie tylko otworzył przed Cameronem i Schwarzeneggerem wszystkie drzwi w mieście, ale także zainspirował dziesiątki podobnych filmów. Niektóre bezpośrednio czerpały z fabuły Camerona, inne starały się po prostu trafić w ten sam klimat, tę samą widownię, choć żaden nie dorównał oryginałowi. Słowo „terminator” szybko stało się rozpoznawalne na całym świecie. Nawet w Polsce, gdzie pierwszy film wszedł do kin z kilkuletnim opóźnieniem pod tytułem „Elektroniczny morderca”, bo uznano, że słowo „terminator” znaczy zupełnie coś innego. Dość szybko to „coś innego”, czyli uczeń rzemieślnika, musiało ustąpić pod naporem Arnolda Schwarzeneggera. Gdy w 1991 r. do kin wchodził drugi film z cyklu, w Polsce oglądaliśmy go już jako „Terminator 2 – Dzień sądu”. Dziś dawne znaczenie słowa „terminator” jest w zasadzie nieznane.

Skąd się wziął sequel?

(...)

Cały tekst przeczytasz w najnowszym wydaniu tygodnika "Wprost", który od poniedziałku dostępny będzie w kioskach oraz salonach prasowych na terenie całego kraju.

"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.
Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na  AppleStore GooglePlay